“Co wieczór słyszałam jak sąsiad wyzywa swoją matkę, przeklina, rzuca przedmiotami. Groził, że jeżeli nie będzie jadła tego, co dla niej przygotował, przez tydzień jej nie nakarmi. Czułam, jak wali mi serce. Co to w ogóle miało znaczyć…?” Ewa, 35 lat
Mieszkanie odziedziczyłam po rodzicach. Budownictwo z wielkiej płyty nie zapewniało wyciszenia, więc słyszałam, co się dzieje u sąsiadów. Nigdy nie działo się nic ciekawego… Aż do mieszkania nad nami wprowadzili się nowi: pani koło osiemdziesiątki z synem, postawnym facetem po czterdziestce. On nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Taki gbur, który nigdy pierwszy się nie ukłoni.
Coś czułam, że będą kłopoty i… nie myliłam się
Pewnego wieczoru usłyszałam krzyki dobiegające z góry. Nowy sąsiad rzucał pod czyimś adresem naprawdę przykre słowa… Nazajutrz sytuacja powtórzyła się, tym razem w ciągu dnia. Akurat pracowałam zdalnie i słyszałam każde słowo. Mężczyzna wyzwał matkę i zapowiedział, że jeżeli nie będzie jadła tego, co dla niej przygotował, przez tydzień jej nie nakarmi. Rozmowę zakończyło trzaśnięcie drzwiami i ciężkie kroki. Czułam, jak wali mi serce. Co to w ogóle miało znaczyć? Jak można się tak odnosić do własnej matki? Gdy mąż wrócił do domu, od razu powiedziałam mu o tym, co się wydarzyło.
– Ewa, wiem, że to przykre, ale… co my możemy zrobić? – zafrasował się.
– Mogłabym tam pójść i powiedzieć kilka słów – odparłam bojowo nastawiona.
– Jesteś tego pewna?
– Jeżeli powtórzy się to jeszcze raz…
Okazja nadarzyła się jeszcze tego samego wieczoru! Mężczyzna znów krzyczał i przeklinał. Coś upadło na podłogę. Kamil ściszył telewizor i spojrzał na sufit z niepokojem.
– Chodźmy razem – zadecydował. – Boję się, że koleś może coś ci zrobić.
Chwilę później stanęliśmy pod drzwiami
Zapukałam. Po chwili rozległ się szczęk zamka i zobaczyłam sąsiada.
– Dzień dobry – zaczęłam drżącym głosem. – Czy możemy porozmawiać?
– Słucham – wycedził nieuprzejmie.
– Proszę pana… – Zaczerpnęłam powietrza. – Nie chcę się wtrącać, ale już któryś raz krzyczy pan na swoją mamę. Zakładam, że to pańska matka. Wulgaryzmy, wrzaski, przedmioty upadające na podłogę… Proszę, żeby pan przestał się tak zachowywać, zwłaszcza że my to wszystko słyszymy.
– Jak się pani nie chce wtrącać, to proszę tego nie robić. Żegnam – warknął i zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Kamil objął mnie ramieniem.
– Chodź. I tak dużo zrobiłaś. Wróciliśmy do mieszkania. Mąż zaproponował mi herbatę, a ja usiadłam na sofie, żeby się nieco uspokoić. Niestety, sąsiad najwyraźniej uznał, że o spokoju mogę zapomnieć. Na górze rozległ się hałas. Ktoś skakał po podłodze i rzucał przedmiotami. Usłyszałam krzyki:
– Nie będziecie mi grozić! Słyszycie? Chcecie awantury, to macie! Poczułam, że jestem w kropce. Co więcej mogłam zrobić?
– Ewa, uspokój się. Spróbujemy sobie z tym poradzić. Facet ma atak szału, ale może nasza wizyta da mu do myślenia? Wie już, że ktoś czuwa i ma pojęcie, co się u niego wyprawia…
– Kamil przytulił mnie mocno. Ale ja nie miałam złudzeń. I nie myliłam się.
W ciągu kolejnych dni awantury się nasiliły
Po jednej z nich na schodach rozległy się głośne kroki, co oznaczało, że sąsiad wyszedł z mieszkania. Pomyślałam, że wykorzystam okazję i odwiedzę staruszkę. Musiałam się przekonać, że nic jej nie jest! Zapakowałam do pojemnika kawałek szarlotki, którą upiekłam w niedzielę, i popędziłam na górę. Zastukałam do drzwi. Przez kilka minut nic się nie działo, w końcu ktoś przekręcił zamek. Staruszka otworzyła i przywitała mnie cichym:
– Dzień dobry. Czy mogę jakoś pomóc? Wyglądała normalnie, choć przyznaję, że była bardzo chuda i zgarbiona. Serce ściskało się na widok tego, jaka była krucha i bezbronna.
– Dzień dobry. Jestem sąsiadką z dołu. Upiekłam ciasto i pomyślałam, że zechce pani spróbować.
– Ciasto? – ożywiła się. – Och, uwielbiam słodkości! Zapraszam, proszę wejść. W środku panował półmrok, ale i tak dostrzegłam, że mieszkanie wymagało remontu. Stare meble, pożółkłe tapety, do tego nieprzyjemny zapach. A wystarczyłoby odświeżyć to wnętrze, żeby żyło się lepiej! Staruszka poruszała się z trudem, ale poczęstowała mnie filiżanką kawy. Serce ściskało mi się z żalu na myśl, że jej własny syn tak źle ją traktuje.
Zastraszanie, znęcanie się, to też przemoc!
Pani Jadwiga, bo tak miała na imię, zasługiwała na coś lepszego od losu. – Proszę mi powiedzieć… tak szczerze, czy zdarzyło się, że ktoś panią skrzywdził? – zapytałam ostrożnie. Rzuciła mi poważne spojrzenie. Wiedziała, o czym mówię.
– Tomek bywa wybuchowy, ale nie uderzył mnie, nie…
– Nie chodzi o to, czy ktoś panią bije. Zastraszanie, znęcanie się, to też przemoc! Widziałam, że krępuje ją ta rozmowa, więc przestałam naciskać. Wróciłam do mieszkania i wiedziałam już, że tak tego nie zostawię. Gdy wieczorem znów usłyszałam wrzaski, zadzwoniłam na policję. Zdawałam sobie sprawę z tego, że faceta nie aresztują, ale chciałam mu pokazać, że nie odpuszczę. I rzeczywiście, gdy funkcjonariusze wyszli od sąsiadów, natychmiast do mnie przybiegł.
Nie pozwolę, by coś się stało pani Jadzi…
– Co to ma znaczyć?! Pani jest chora?! Nigdy nie skrzywdziłem mamy! – wrzasnął, gdy tylko uchyliłam drzwi.
– Dobry wieczór. Proszę przestać się wydzierać, bo za chwilę znów będę musiała wezwać funkcjonariuszy.
– Co pani sobie…
– Proszę mnie posłuchać! – przerwałam mu. – Będę dzwoniła na policję za każdym razem, gdy usłyszę krzyki! Nie pozwolę, by coś się stało pani Jadzi. To przemiła osoba i zasługuje na szacunek.
– Straż sąsiedzka? – Wykrzywił twarz w pogardzie. – Do czego to doszło!
– Proszę to nazywać, jak pan chce. Tym razem ja zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.
Od tego czasu jest spokój. Dawno nie słyszałam krzyków, z czego bardzo się cieszę. Przynajmniej raz w tygodniu wpadam do pani Jadwigi na kawę. Czuwam, bo bardzo ją polubiłam i zależy mi, żeby była bezpieczna.