W prezencie ślubnym rodzice dali nam dom po babci, który znajduje się na przedmieściach. Dawniej była to wieś, ale miasto wchłonęło ten obszar. Jest to już ostatnia ulica z polną drogą. Mieszkańcy wiele razy wnioskowali do urzędu o zrobienie utwardzanej nawierzchni. Urzędnicy obiecywali, jednak nic nie robili w tej sprawie. Latem i zimą podczas mrozów nie było problemu, ale wiosną i jesienią droga pokrywała się takim błotem, że nie dało się przejechać.
Wraz z mężem podjęliśmy decyzję, że zanim wprowadzimy się do naszego domu, odłożymy trochę pieniędzy na generalny remont. Nie mieliśmy dużo czasu, bo chcieliśmy, żeby nasze dzieci urodziły się i wychowywały się w tamtej okolicy – czyste powietrze, cisza, mało samochodów. Zajęło nam to dwa lata. W końcu przyszła pora na przeprowadzkę i naszym oczom ukazała się nowa, asfaltowa droga. Prawie nie rozpoznaliśmy ulicy!
Właśnie zaczynało się lato, więc postanowiliśmy od razu zabrać się za remont. Do domu codziennie dojeżdżali robotnicy i ciężkie samochody z materiałami budowlanymi. Każdego dnia trzeba było coś przewieźć. Aż kiedyś o poranku droga została zablokowana przez naszego sąsiada. Mężczyzna stwierdził, że ulica remontowana była z prywatnych środków, a my nie braliśmy w tym udziału, więc teraz nie mamy prawa z niej korzystać. Przyniósł nawet petycję podpisaną przez sąsiadów.
Spojrzeliśmy z mężem, na kartkę, co za bzdury! Nie było innego dojazdu do naszego domu. Mieliśmy latać w powietrzu? W porze obiadowej, zadzwonił kierowca. Załadowany samochód jechał do naszego domu i nie został przepuszczony. Gdy znaleźliśmy się na miejscu, naszym oczom ukazał się taki obraz: przed samochodem z materiałami budowlanymi stał ciągnik, w poprzek drogi, tak, że nie dało się go objechać.
Samochód nie miał nawet jak zawrócić. Wszyscy sąsiedzi, którzy akurat byli w domach, wyszli na ulice i obserwowali tę paradoksalną sytuację. Nasz sąsiad – obrońca drogi, stał przed ciągnikiem i patrzył na nas triumfalnym wzrokiem. Mój mąż już chciał go bić, ale powstrzymałam ukochanego. Miałam inny pomysł…
Podeszłam do grupy ludzi stojących w pobliżu. Przywitałam się i przedstawiłam. Następnie zapytałam, kto zbudował drogę. Kobiety odpowiedziały, że to nie ich sprawa, ale że wszystko zostało zbudowane zgodnie z planem.
– Czy inwestowałyście w budowę? – zapytałam.
– Nie, po co, skoro to własność miasta?
– A ten sąsiad jaki brał udział?
– Żaden. I tamtym budowlańcom również utrudniał życie.
Podziękowałam. Zwróciliśmy się z mężem do sąsiada, mówiąc:
– Dostawa materiałów ze sklepu do nas jest gratis. Ale jeśli będzie opóźnienie, które nie wynika z winy kierowcy, będziemy musieli zapłacić. Mamy wielu świadków, że to ty zatrzymałeś samochód, więc to ty będziesz musiał ponieść opłatę. W przeciwnym razie spotkamy się w sądzie.
Kiedy mężczyzna usłyszał, że będzie musiał za coś płacić, szybko uruchomił traktor i odjechał. Samochód swobodnie przejechał do naszego domu. Do dziś nie wiemy, co chciał osiągnąć nasz sąsiad, ale więcej nie utrudniał nam życia.