Irka to moja siostrzenica. Jej rodzina mieszka na wsi, mają duży dom i gospodarstwo. Mama prowadzi małą firmę i sklep mięsny w mieście, tata pracuje jako majster na budowach.
To dziecko nie było planowane, urodziło się późno, gdy mama miała 40 lat. W chwili jej narodzin starszy brat miał 15 a siostra 13 lat..
Kiedy urodziła się blond dziewczynka, lekarze byli bardzo zaskoczeni! Z USG wynikało, że urodzi się chłopiec. W czasie pobytu w szpitalu matka wymyśliła dla niej imię – Marianna. Kiedy jednak wróciła z dzieckiem ze szpitala, okazało się, że ojciec był już w urzędzie i zapisał córkę, dając jej zupełnie inne imię – Irena, na cześć jakiejś bohaterki.
Matka podziękowała Bogu, że nie Bernadetta, i zaczęli wychowywać Irenkę.
Mała okazała się wulkanem energii i pomysłów. Nigdy nie było wiadomo co jej strzeli do głowy.
I dosłownie od 3-4 lat Irenka została szefem wiejskich dzieciaków. Dowodziła chłopakami, nawet starszymi od niej, jak prawdziwy chorąży, potrafiła się im postawić, sprawić, żeby słuchali jej bezkrytycznie. Była nawet kapitanem drużyny piłkarskiej.
Gdy nasza bohaterka miała pięć lat babcia postanowiła zabrać ją do kościoła na poranne nabożeństwo. Był piękny, letni, sobotni poranek. Ile pięcioletnie dziecko może ustać w kościele? Wszyscy dorośli coś tam śpiewali -dla małego dziecka -nuda. Dziewczynka zaczęła się kręcić, przeszkadzać wszystkim, aż w końcu babcia kazała jej zaczekać na dworze przed wejściem do kościoła. Surowo zakazała jej przy tym wychodzić za bramę.
Posłuszna dziewczynka nie wyszła.
Na dziedzińcu przed kościołem czekały na rodziców także inne dzieci. Właśnie toczyły spór o to, kto odważy się wejść na wysoką topolę, kiedy zjawiła się Irka. Topola była naprawdę wysoka, sięgała czubkiem powyżej dzwonnicy.
Nikt nie zaryzykował. Tylko Irka. Wspięła się na to drzewo – na poziom dzwonnicy czyli gdzieś powyżej trzeciego piętra! Wspiąć się wspięła ale nie było mowy, żeby dała radę zejść. Gałęzie topoli rosną pionowo i nie pozwalają na zejście.
Krótko mówiąc, wkrótce Irena zaczęła krzyczeć na górze, a jej przyjaciele na dole.
Z kościoła zaczęli wychodzić ludzie, żeby zobaczyć co się stało, o co te krzyki. Zobaczywszy dziewczynkę na samej górze drzewa zaczęli się zastanawiać jak ją z niego zdjąć. Żadna drabina na taką wysokość nie sięgnie. Ktoś pobiegł, zadzwonił do komisariatu. Ten zdecydował, że pomoże wóz strażacki z chowanymi schodami do wieżowców-i wezwał ich z miasta. Na początku nawet nie chcieli przyjechać, skoro nie ma ognia ale w końcu przyjęli zgłoszenie, przecież muszą ratować dziecko, mimo wszystko!
Pod kościołem stopniowo gromadziła się cała wieś. Strażacy przybyli po 20 minutach, ledwo wjechali na podwórko (już myśleli o zerwaniu ogrodzenia).
I wyobraźcie sobie tę sytuację. Na topoli krzyczy dziecko w eleganckiej białej sukience. Prowadzi do niej drabina ze strażakiem. Ksiądz z kadzielnicą chodzi pod topoli i mamrocze coś pod nosem.
Z boku stoją kościelne babki i głośno śpiewają. Publiczność została przegoniona z podwórka i teraz oblepiała ogrodzenie kościoła. Kobiety są przerażone. Dzieci zazdrosne. Faceci obstawiają czy wyciągną drabinę, czy nie.
Drabina została wyjęta, Irka uratowana trafiła w ręce babci.
I tu spotkało wszystkich znowu zaskoczenie. Strażacy poinformowali, że za takie wezwanie trzeba zapłacić! I to sporo.
Babcia przyjechała do kościoła taksówką – skąd wziąć tyle pieniędzy?! Wtedy ludzie postanowili się dorzucić do kosztów, twierdząc, że mieli świetną rozrywkę. Zebrała się nawet większa suma niż było potrzeba. A byłoby jeszcze więcej, gdyby wcześniej ludzie nie rzucili na tacę!
Kiedy wieczorem rodzice Ireny wrócili z miasta, byli zaskoczeni, że jest taka cicha i posłuszna. O zdarzeniu poinformowali ich następnego dnia sąsiedzi.
Mama prawie dostała ataku serca ale Irena nawet nie została ukarana.