Jesteśmy małżeństwem od ośmiu lat. Przez te wszystkie lata przeszliśmy razem tyle, że starczyłoby dla kilku rodzin, ale broń Boże, żeby one nie musiały przechodzić przez te wszystkie problemy z którymi my się borykaliśmy.
Jakuba poznałam zupełnie przypadkowo, pomógł mi zanieść torbę z ubraniami z pralni chemicznej na przystanek autobusowy, zaczęliśmy rozmawiać, wymieniliśmy się numerami telefonów i zaprosił mnie na randkę. Spotykaliśmy się co raz częściej, aż w końcu zamieszkaliśmy ze sobą.
Do ślubu mieliśmy około pół roku, ale to ważne dla nas wydarzenie musieliśmy kilkakrotnie przekładać. Najpierw brat Jakuba miał wypadek i potrzebne były pieniądze na operację, potem w mojej rodzinie smutne wydarzenia następowały jedno po drugim, a pomiędzy pogrzebami i ucztami żałobnymi było trochę niezręcznie zakładać śnieżnobiałą suknię i welon na głowę.
Po miesiącach względnego spokoju, w końcu odetchnęliśmy z ulgą i zdecydowaliśmy się na ślub. Dowiedzieli się o tym nasi przyjaciele i w najlepszych intencjach zaproponowali nam prezent w postaci ślubu nie w naszym mieście, ale u nich, w małej nadmorskiej miejscowości. Dodatkowo obiecali nam w prezencie ślubnym odpoczynek w domu nad morzem, a my nie mogliśmy się nie zgodzić na tak luksusową propozycję.
Pojechaliśmy szczęśliwi i wzięliśmy ślub, ale dosłownie trzy dni później nastąpiła kolejna tragedia. Mój mąż chciał zrobić mi niespodziankę skacząc z klifu do wody. Skok się nie udał, poważnie uszkodził kręgosłup i trafił do szpitala. Nie chcę opisywać i wspominać trzech lat, które spędziłam stawiając go na nogi. Dałam z siebie wszystko, prawie nie spałam, nauczyłam się robić masaże, rozciąganie, wiele innych manipulacji ze stawami i kręgosłupem, ale wygraliśmy. Mój mąż stanął na nogi i wrócił do swojej dawnej pracy.
Interesy szły z górki, kupiliśmy mieszkanie, wybudowaliśmy letniskowy domek, wszystko szło i idzie dobrze. Jednego czego mi brakuje do pełni szczęścia to dziecka. Jakub z jakiegoś powodu uważa, że można mieć dzieci nawet po czterdziestce, ale w międzyczasie trzeba zapewnić sobie bezpieczeństwo w sensie materialnym i chwilowo korzystać z życia.
Nie jest wcale pazerny, gotów kupić mi wszystko, na co wskażę palcem, ale nie możemy z mężem znaleźć wspólnego języka jeśli chodzi o dziecko, a teraz nawet zaczęliśmy mieć sporadyczne konflikty na ten temat.
Nie wiem, jak przekonać męża, że dziecko i to nie jedno, nie jest moim kaprysem czy zachcianką. Zawsze o tym marzyłam, tak właśnie powinno być, rodzina bez dzieci nie jest kompletna.
Wszystkie moje koleżanki zostały matkami, a ja z zazdrością patrzę, jak spacerują z wózkami, odprowadzają dzieci do przedszkola, odbierają je ze szkoły.
Nasz dom jest przytulny, ale nie ma w nim płaczu dzieci, nie ma zabawek, a nasze dostatnie i zabiegane życie, nie dba o tych maleńkich ludzi, którzy rodzą się z wielkiej miłości dwojga dorosłych. Mój mąż tego nie rozumie i ciągle nalega na powiększenie rodziny w odległej przyszłości …