– Zostaw mojego syna! – zawołała od progu matka Stefana.
Iwona po raz pierwszy zobaczyła tę kobietę. Wcześniej widziała ją tylko na zdjęciu.
– Ale my się zaręczyliśmy – szepnęła niemal zrozpaczona dziewczyna.
– Zaręczyliście! A pytał się mnie ktoś o zdanie? Nie po to kilkanaście lat jeździłam za granicę na zarobek, żeby mi teraz syn do domu żebraczkę przyprowadził! Co mają twoi rodzice? Dwupokojowe mieszkanie w bloku? A ja poradziłam sobie z moim Stefankiem! Kupiłam dom, mam meble z importu, samochód. Jeszcze mój Stefan znajdzie dla siebie dobrą partię! A ty, dziewczyno, zejdź nam z drogi.
– To twoja decyzja czy Stefana?
– A kto go zapyta?! Jak powiem, tak będzie!
Trzaskając drzwiami matka Stefana wyszła z mieszkania. Stefan czekał na nią w samochodzie.
Po odzyskaniu przytomności Iwona zadzwoniła do ukochanego.
– Co zrobimy? – zapytała w rozpaczy. – Oczekuję dziecka.
– Widzisz, że mama jest przeciwna naszemu małżeństwu. A dziecko… nawet nie wiem co z nim zrobić…
– Urodzę to dziecko…
Kilka dni później Iwona została zaatakowana na ulicy przez jakiegoś opryszka. Ukradł jej starą komórkę, portfel z kilkuset złotymi i klucze do mieszkania. I przewrócił ją. Iwona straciła dziecko.
Dręczyło ją przypuszczenie, że ten” napad ” nie był przypadkowy. Iwona próbowała coś wyciągnąć od Stefana. Odpowiedział:
– Nie trzeba było chodzić po nocy.
– Wracałam z pracy – usprawiedliwiała się dziewczyna.
Ale on już się rozłączył. A złodzieja nigdy nie znaleziono…
Od tej pory chroniła swoją samotność jak nadszarpnięty klejnot, którego nie chciała się pozbyć. Nikogo nie wpuszczała do swojego życia.
– Iwonka, córko, nie można żyć z wiecznym smutkiem – wzdychała matka.
Grudzień udekorował ziemię pierwszym śniegiem. Słońce wyjrzało. Iwona miała wolny dzień, więc w południe wybrała się do parku. Już na ulicy zauważyła, że zapomniała zabrać komórkę a czekała na telefon od klienta, który rano chciał przyjść na strzyżenie. Mieli ustalić czas. Jednak kobieta nie chciała wracać się do domu, podobno to zły znak, jak się człowiek wraca.
Zimne zimowe słońce świeciło do zachodu. Park wyglądał uroczo.
– Która godzina? – zapytała sama siebie Iwona.
W pobliżu ławki mały chłopiec walił orzechami, aby zwabić wiewiórkę.
– Masz zimne ręce jak lód-ojciec próbował odebrać małemu orzechy. Ten płakał.
– Przepraszam, która godzina – zwróciła się do mężczyzny Iwona.
– Na zegarze – początek zimy – zażartował nieznajomy. – w rzeczywistości już po czwartej.
Mały patrzył ze łzami w oczach na Iwonę. I ledwo słyszalnie walnął orzechem o orzech.
– A ty głośniej pukaj. Wiewiórka nie słyszy. W ten sposób…
Ale wiewiórki nie było. Chłopiec spojrzał rozczarowany na Iwonę.
– Pewnie wiewiórka wygrzewa się w dziupli. To pierwszy śnieg. Nie jest jeszcze przyzwyczajona do zimna, zmarzła. Następnym razem na pewno przybiegnie po orzechy.
Twarz małego się rozjaśniła.
– Jesteś miła – powiedział ojciec chłopca. – Taka była jego mama.
– Czemu była? – spytała zdziwiona Iwona.
– Chcieliśmy Bartkowi dać siostrzyczkę ale…
– Masz na imię Bartek? – zmieniła temat, bo widziała, że jej rozmówcy nie jest łatwo. – A ja ciocia Iwona.
Następnego dnia w południe znów pojechała do parku. Włożyła kilka orzechów do kieszeni. Chciała zobaczyć małego Bartka. I może uda się zwabić wiewiórkę.
Iwona i Waldek, tak miał na imię ojciec Bartka, nic nie planując, oboje wyczekiwali tych spotkań. Nie wyznaczonych. Jakby przypadkowych. Już Bartek nie ukrywał się za ojcem, kiedy ją widział.
Rok później, na początku zimy, w parku, w tym samym miejscu, w którym Iwona po raz pierwszy odezwała się do Bartka, Waldek wyznał jej miłość. Poprosił ją o rękę i ofiarował swoje serce. I obiecał, że zawsze będzie ją kochał.
– Na zegarze – początek zimy. Niech ten czas będzie początkiem naszego losu – powiedział podekscytowany Waldek.
W centrum handlowym Iwona zobaczyła Stefana. Chciała go wyminąć ale zmierzał w jej kierunku.
– Jak się masz? – zapytał.
– Ja… mam rodzinę. A ty?
– Jeszcze się nie ożeniłem. Przepraszam za to … Moja mama … ona chce…
– Muszę iść. Wszystkiego dobrego!
Tak więc przeszły listopad popłakał się deszczem. Jakby za pomocą magii grudzień świecił słońcem.
– Chodźcie na spacer. Gdzie są Twoje rękawiczki? Znowu gdzieś je posiałeś? Wkrótce będziemy zbierać plony – zażartowała Iwona.
Park był zatłoczony po utrzymujących się mgłach i deszczach. Iwona zatrzymała się przy ich” historycznej ” ławce.
– Waldek, która godzina? – zaśmiała się.
– Na moim zegarku-początek zimy.
– I początek nowego życia – rzekła tajemniczo. – Będziemy mieli dziecko.
– A ty milczałaś?
– Czekałam, żeby to powiedzieć.…
Bartek wbił orzech w orzech. Zwabił wiewiórkę. Zwierzę zmrużyło oczy, jakby podsłuchało rozmowę między dorosłymi. A Bartek jeszcze nic nie wie…