Mam 45 lat. Rok temu zrobiłem coś głupiego, czego do dziś nie mogę sobie wybaczyć. Poznałem młodą, piękną dziewczynę. Zakochałem się po uszy. Była namiętną marzycielką, zuhvalą. Przy niej znów czułem się jak chłopiec.
Nie czułem nic do mojej żony od dłuższego czasu i myślałem, że zasługuję na większe, nowe życie. W tamtym czasie robiłem wszystko, by z nią być. Przeszedłem przez rozwody, postępowania rozwodowe, podział majątku i wysłuchiwałem oskarżeń krewnych. Myślałem tylko o jednym: budzeniu się w jej ramionach każdego dnia.
Ale to skończyło się tak szybko, jak się zaczęło. Minęło pół roku, a ja zdałem sobie sprawę, że tęsknię za żoną, jej ciepłem, komfortem i niezawodnym ramieniem. Teraz jestem tatą, który karmi, ubiera i sprząta. Ona pilnuje swojej figury, nie podchodzi do kuchenki, niczego nie gotuje. Prowadzenie domu to dla niej dziki temat. Potrafi tylko zrobić makijaż, pomalować paznokcie, pójść na zakupy, do kawiarni z przyjaciółmi i pojechać na wakacje.
Nawet kiedy wracam do domu, nie spotyka się ze mną. Siedzi przy telefonie i lakonicznie odpowiada na pytania. Po sześciu miesiącach jedzenia samych pierogów i fast foodów trafiłem do kliniki. Przyszła do mnie tylko raz i to po pieniądze. Kiedy moi synowie przyjechali po mnie po zwolnieniu, dowiedziała się, że dałem im samochody i zrobiła scenę. Potem była przeciwna moim spotkaniom z nimi. Nasze relacje stały się jeszcze bardziej napięte.
Nie była już zadowolona ze wszystkiego. Chrapię albo szuram nogami. A ona ma być idealna i jestem jej to winien. Okazała się egoistką. Moja była żona była ze mną na dobre i na złe. Kiedy miałem wypadek, nie spała w nocy, siedząc obok mojego łóżka; były dni, kiedy jedliśmy pustą owsiankę. Zawsze mnie wspierała i inspirowała.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że jej wiara sprawiła, że odniosłem taki sukces. Ale jest już za późno. Powrót do domu stał się moim ukochanym marzeniem. Codziennie po pracy podjeżdżam pod dom i patrzę w okno jej sypialni. Tak bardzo chcę tam wejść, ale nie mam odwagi. Ona nie testuje mojej zdrady.