Wyszłam za mąż, gdy miałam 17 lat, a mój mąż 28. W wieku 18 lat byłam już w ciąży. Mieliśmy pięknego, zdrowego syna. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Myślałam, że trafiłam w dziesiątkę, bo za mężczyzną starszym ode mnie o 11 lat czułam się jak za kamienną ścianą.
Tak było tylko na początku. Potem zaczęłam mieć serię okropnych kłótni i sprzeczek, nie z moim mężem, ale z jego matką. Dokuczała mi o wszystko: nie umiem gotować, wcześnie wstaję, marnuję dużo herbaty. A mój mąż słuchał wszystkiego i bawił się razem z nią.
To było zanim urodził się nasz syn.
Moja teściowa ciągle mi powtarzała, że źle trzymam sianko, źle karmię, a nawet źle masuję. Ale nasz pediatra powiedział, że wykonuję świetną robotę. Stopniowo wszystko stawało się coraz poważniejsze. Moja teściowa powiedziała mi, że muszę stracić prawa rodzicielskie, ponieważ nie mam pojęcia, co zrobić z dzieckiem. Pewnego dnia powiedziała, że zadzwoni do urzędu opieki społecznej. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to koniec.
Zadzwoniłem do ojca i poprosiłem, żeby mnie odebrał. W międzyczasie szybko wrzuciłam rzeczy do walizki. Podczas pakowania byłam zaskoczona, że mój mąż siedział spokojnie w kuchni z moją mamą i nie reagował na to, co się działo.
“No oczywiście”, pomyślałam, “mama mnie o to nie prosiła…”. Kiedy wrzuciłem swoje rzeczy i wsiadłem do samochodu, odetchnąłem z ulgą – koszmar się skończył. Następnym razem, gdy mój syn i ja spotkaliśmy się, nasi byli krewni dali o sobie znać, gdy pojawiła się kwestia gliniarzy. Byli zdeterminowani, by nie zapłacić nam ani grosza.
W tym celu moja teściowa zadzwoniła do swojego ulubionego wnuka, który, jak powiedziała, wyglądał jak jego ojciec, jak dwa ziarenka grochu. Wtedy po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że wszystko zrobiłem dobrze. Jeśli wcześniej obwiniałem siebie za pozbawienie syna ojca, teraz byłem pewien, że nie pozbawiłem go ojca, ale uratowałem go przed jego ojcem.