Wszedł do przedziału nieco później i usiadł naprzeciwko niej. Luiza rzuciła okiem na towarzysza podróży i odwróciła się w stronę okna. Miała taki nawyk, że po wejściu do wagonu siadała na swoim miejscu i nie rozmawiała z nikim, a tym bardziej nie randkowała. Tak czuła się spokojniejsza. Luiza studiowała na ostatnim roku pedagogiki i teraz wracała do domu na 11 listopadowa, ponieważ miała dłuższą przerwę na uczelni. Zwykle w podróżach towarzyszy jej przyjaciółka Ola, ale tym razem, w ostatniej chwili, Ola nagle odmówiła wyjazdu, ponieważ miała coś ważnego do załatwienia.
Dziś w sercu Luizy panuje niezrozumiały niepokój i – jak jej się wydaje – młody towarzysz podróży jest temu winny. Od kilku minut Luiza czuje na sobie jego spojrzenie. Przecież nie wygląda jakoś specjalnie, żeby tak jej się przyglądać, a on bezczelnie czy też nie (ciężko ocenić), spokojnie, ale z pewną dozą pewności siebie po prostu się jej przygląda. Trochę patrzy na nią tak, jak zwykle patrzy się na dobrze znaną osobę. Luiza wie, że jest piękna i zawsze przyciąga uwagę facetów, ale dobrze wie, jak chronić się przed uważnymi męskimi spojrzeniami. Czasami wystarczy po prostu odwrócić się w stronę okna wagonu i pomyśleć o swoich sprawach.
A oczy ma jakieś głębokie…
– Nie, nie! Nie mogę się rozpraszać! Trzeba spojrzeć tam, na jesienny las płynący za oknem i spróbować w głowie napisać kilka rymowanych wersów – zmusza się Luiza – w końcu jestem jedyną poetką na swoich studiach!
Zmęczona, cicha, bez pożegnać, jesień zamknie swoje trwanie,
Bo jej zniszczona, miedziana sceneria nie jest zdana przez ludzi na uwielbianie,
a pożeganie…
Zastanawiam się, dokąd jedzie… Tak bez bagażu…
– Cześć, mam na imię Wiktor… poznajmy się, w końcu jedziemy jednym pociągiem!
Cóż, trzeba będzie się na chwilę odwrocić w stronę chłopaka:
– Cześć Wiktor, mam na imię Luiza.
Spojrzała wtedy uważniej na współpasażera. Nic specjalnego – facet jest jak facet. Krępy, krótko ścięty, pod szarą jesienną kurtką miał cienki wełniany sweter w białym kolorze. Szerokie czarne spodnie prawie całkowicie zakrywały starannie wypolerowane buty. Kiedy Luiza spojrzała na jego twarz, to w jego oczach zobaczyła coś, co mogło zniweczyć wszystkie jej plany, ostrzeżenia i zasady. Zawsze w takich chwilach chciała zamienić się w prostą głupią dziewczynę, a jeszcze lepiej w staruszkę.
“Nie patrz na mnie tak, proszę! Nie rób tego!“ – chciało jej się krzyczeć na cały wagon – “Nie wiesz! Niczego nie wiesz…”.
– Luiza, dokąd jedziesz? Do Gliwic? A ja trochę dalej, bo do Cieszyna.
– W Cieszynie mieszka moja koleżanka z roku, nazywa się Ola Dudzińska. Nie znasz jej? Nawet podobni jesteście do siebie!
– Coś mi się obiło o uszy, ale u nas dużo Dudzińskich żyje.
Przez chwilę w przedziale zapanowała cisza. Cóż, to dobrze! – pomyślała Luiza – teraz wystarczy zamknąć oczy i po cichu zanurzyć się w drzemce.
Wtedy jednak Wiktor, patrząc przez okno, powiedział:
– Smutno tutaj… A na Dalekim Wschodzie jesień jest jasna, pstrokata i – co najważniejsze – ciepła. Ledwo co miesiąc stamtąd wróciłem, bo wysłali mnie tam z wojska. Ale wróciłem, bo chcę znaleźć inną pracę, może coś akurat się uda znaleźć.
Potem opowiadał o służbie, o tym, jak jego dorosła siostra i jej wieczny przyjaciel się pobrali. Mówił na początku spokojnie, ale potem, patrząc prosto w oczy Luizie, nagle przerwał sobie w połowie zdania i zamilkł. Widać było, że chciał jej powiedzieć coś zupełnie innego, ważniejszego, ale był niezdecydowany.
„Nie! Nic nie mów! I nie patrz tak!” – Luiza błagała go w myślach, ale kiedy jego dłoń niespodziewanie położyła się na jej nadgarstku, nie broniła się przed tym dotykiem… Siedziała jak oczarowana i nagle chciała, żeby pociąg tak jechał w nieskończoność, żeby nie musiała opuszczać tego cudownego miejsca.
Po chwili jednak uwolniła rękę i w milczeniu odwróciła się do okna, ale wkrótce znów poczuła na sobie jego spojrzenie. Nagle wewnątrz dziewczyny doszło wręcz do niezrozumiałego wybuchu uczuć – albo urazy, a może gniewu na wszystkich, albo bardziej w stronę siebie, a wszystko to zmieszane było z litością i pewnymi wyrzutami sumienia. Raczej już będzie wysiadać … już niedługo…
– Luiza, mogę do Ciebie mówić na „Ty”? Dziękuję… Za godzinę musisz wysiadać, już jest noc… Mieszkasz daleko od dworca?
– Nie, dziesięć minut…
– Może Cię odprowadzę?
– Nie! – z prawdziwym przerażeniem wypaliła Luiza, ale natychmiast, już spokojniej, powiedziała – Dziękuję, sama dojdę. Tym bardziej, że Ty jeszcze dalej musisz jechać.
– No nic, rozumiem – odpowiedział facet, a potem Luiza odważyła się i spojrzała na niego. Wiedziała dobrze, że teraz nie ma w nich nic oprócz zmieszania i bólu, ale chciała, żeby to poczuł i gdzieś zniknął, rozpuścił się, wyskoczył przez okno, byleby na nią nie patrzył…
W przedziale rozległ się komunikat o tym, iż pociag zbliża się do Gliwic.
Luiza ściągnęła z kolan lekką kurtkę i dreptała w miejscu nerwowo nogami, wyciągając raz jedną do przodu, raz drugą, pokazując tym samym jedną stopę ubraną w ciężki, ortopedyczny but z grubą podeszwą, którą wcześniej ukrywała za bagażem. Czując niesamowite zawstydzenie, Luiza wstała, zarzuciła pasek torby przez ramię i następując na obolałą nogę, ruszyła w kierunku wyjścia. Potem, nie odwracając się, cicho, prawie szeptem, powiedziała coś w stylu „szczęśliwej drogi” i otworzyła drzwi przedziału.
– Luiza, czekaj!”- usłyszała nagle głos Wiktora, gdy wchodząc w ciąg wychodzących pasażerów, zbliżała się do drzwi wyjściowych. Wychodząc z wagonu szybko, a od tego kulejąc jeszcze bardziej, oddalała się po mokrym od deszczu peronie, aż się zmęczyła i opadła na pierwszą lepszą ławkę, a ją mijały już wagony odjeżdżającego pociągu.
Opierając głowę na kolana i obejmując ją rękami, zaczęła płakać. Płakała cicho, ale palącymi łzami, które wypalają duszę. Dlaczego miała takiego pecha? Dlaczego ten wirus polio przytrafił się jej w dzieciństwie?
Jej ramiona wciąż drżały od płaczu, gdy Luiza usłyszała, że ktoś usiadł obok. bardzo blisko. Przecież nie musiał obok niej siadać, skoro było jeszcze dużo wolnego miejsca. Nie podnosząc głowy zobaczyła z boku znajome spodnie dzwony, spod których wystawały błyszczące czubki butów.
Minuta minęła w milczeniu. Wreszcie Wiktor powiedział:
– Ja, Luiza, muszę Ci się do czegoś przyznać. Specjalnie wsiadłem do tego pociągu… Wiedziałem o Tobie już sporo… W zasadzie to wszystko wiedziałem … Okłamałem Cię, że nie znam Oli, to moja siostra. Nawiasem mówiąc, jechała z nami, tylko specjalnie kupiła bilet na inny wagon. Ola tyle o Tobie mówiła, że jestem Tobą oczarowany. A Twoje wiersze … w nich jest Twoja dusza…
Świt już się załamał, kiedy moja mama i tata siedzieli wtedy na dworcu i rozmawiali. Teraz też rozmawiają, ale już gdzieś w niebie…