6 lat temu mama wyszła po raz drugi za mąż. Rozwiodła się z ojcem, gdy miałam 17 lat. On wyjechał do rodziny mieszkającej na południu kraju, a matka pozostała w tym samym mieszkaniu, w którym do tej pory żyliśmy wszyscy razem. Nie byłam zaskoczona ich rozwodem, ponieważ od zawsze wiedziałam, że nie pasują do siebie – tata jest spokojny i uległy, a matka to kobieta z charakterem i naprawdę nie każdy będzie w stanie z nią wytrzymać. Byłam już prawie dorosła, dlatego nie musiano mi niczego wyjaśniać. Miałam normalny kontakt zarówno z mamą, jak i tatą. Najczęściej widziałam się oczywiście z mamą, ponieważ mieszkamy w tym samym mieście, chociaż już nie w tym samym mieszkaniu. Najpierw wyprowadziłam się od niej do akademika, a na 20-te urodziny tata dał mi naprawdę cudowny prezent, jakim była kawalerka. Mama aktywnie angażowała się w swoje życie osobiste i nie wtrącała się do mnie, ja do niej zresztą też nie. Układało jej się dobrze z nowym partnerem i dowiedziałam się, że zamierzają zalegalizować swój związek. To był wybór mamy, ale mnie się to za bardzo od początku nie podobało. Może mama nie ma łagodnego i lekkiego charakteru, ale jej wybranek miał jeszcze gorszy. Mama jednak przemilczała wszystkie moje uwagi i była wpatrzona w swojego ukochanego jak w obrazek.
Zrobili tak, jak im się podobało, czyli wzięli ślub. Nowożeńcy zamieszkali w lokum matki. Jej nowy mąż nie miał żadnego swojego kąta – wcześniej żył z byłą żoną w jej mieszkaniu, a po rozwodzie musiał tułać się po kolegach i wynajmowanych pokojach. Zanim przeniósł się do mamy, wynajmował pokój w akademiku.
– Wyobrażasz sobie, że zrobił generalny remont w poprzednim mieszkaniu, kupił wszystko, co było niezbędne do białego montażu, a ona tak z nim postąpiła! – mama tłumaczyła mi to ze łzami w oczach. Znowu milczałam, choć uważam, że kobieta postąpiła absolutnie słusznie, w czym tylko utwierdziło mnie kolejne zdanie usłyszane z ust mojej mamy.
– Słusznie robi, że alimentów nie płaci. Ona i tak wszystko wydaje na siebie. Mówi coś tam dziecku o jego ojcu, ale on nie chce z nią rozmawiać. Jeśli się nie mylę, to ma jakieś 15 lat i w tym wieku dziecku jest bardzo trudno coś powiedzieć, wytłumaczyć.
Wydaje mi się, że wystarczyłoby, gdyby chociaż raz porozmawiał z ojcem i od razu zrozumiałby więcej rzecz, ale tę myśl zostawiłam dla siebie. Nie widziałam sensu udowadniania czegoś mamie, bo to nie ja żyję z tym człowiekiem, tylko ona.
Ja też wyszłam za mąż i mam syna. Mama sama przyjeżdża do swojego wnuka, ponieważ jej mąż „nie toleruje hałasu i dziecięcego płaczu”. Nie denerwowało mnie to ani trochę, bo sama nie miałam ochoty go widywać. Teraz mój syn ma pięć lat i czasami razem odwiedzamy moją mamą. Bywa, że mimowolnie spotykamy tam jej męża, który niestety nigdy nie potrafi trzymać języka za zębami. Zawsze poucza mnie na temat wychowania dziecka, chociaż jego samego “ojcem roku” nazwać się nie da. Na szczęście jednak zwykle był w pracy, kiedy składaliśmy mojej mamie wizyty, więc udawało się ominąć te nieprzyjemne spotkania. Bywa, że wyjeżdża na delegację, dzięki czemu raz nawet udało nam się przenocować u mamy.
Niedawno mój mąż i ja zostaliśmy zaproszeni na wesele przez starych przyjaciół. Impreza odbywała się poza miastem, więc planowaliśmy, że zatrzymamy się tam także na noc. Zabranie ze sobą dziecka byłoby problematyczne – wciąż jest zbyt małe, aby bez problemu tolerowało tak długie podróże i nużące go zajęcia. Zapytałam mamę, czy spędzi dwa dni z wnukiem. Mama sprawdziła datę i dowiedziała się od męża, jaki jest jego harmonogram ich zajęć, po czym dopiero odpowiedziała na moje pytanie, na szczęście twierdząco.
Jej mąż właśnie wyjeżdża na jeden dzień, więc do jego przybycia matka zajmie się naszym synem i zabierze go na ten czas do siebie.
Wszystko układało się idealnie, wyjechaliśmy ze spokojną głową, ale wszystko się skomplikowało – impreza zrobiła się nieprzyjemna, więc postanowiliśmy nie zostawać na noc. Nie powiadomiliśmy jednak mamy o tym, że wracamy, więc kiedy przyjechaliśmy do jej domu, to czekało na nas coś niesamowitego. Otworzyliśmy drzwi kluczem i oszalaliśmy. Mój syn spał w łóżku polowym wystawionym na korytarz. Mama ma trzypokojowe mieszkanie, a dziecko nie spało na łóżku, ale na starej, burdnej polówce, postawionej w dodatku na środku nieoświetlonego i zimnego korytarza mimo tego iż prosiłam mamę, aby była obok niego cały czas, a tym bardziej w nocy, bo często się budzi. Mama ze swoim mężem oglądali coś w salonie. Weszłam tam z wymalowanym pytaniem na twarzy, a on zaczął się oburza, że weszłam jak do siebie i dlaczego w ogóle wróciliśmy bez ostrzeżenia do jego domu.
Do jego domu? Tak, z jego rzeczy wniesionych tutaj są tylko dziurawe kapcie i kilka produktów spożywczych, ale rości sobie do niego prawa! Zgodnie z prawem należy mi się pół mieszkania, co powiedziałam i ostrzegam, że jeśli mój syn został wyrzucony na korytarz, to jutro ja zrobię z nim to samo i rozpocznę prawne przejęcie połowy mieszkania. Małego od razu stamtąd zabraliśmy – na szczęście spał i nie wiedział, co się dzieje. Następnego dnia rozmawiałam z mamą, a ona już ćwierkała jak słowik nie dając mi dojść do słowa. Mówiła, że nie chcieli, by spał tam całą noc, po prostu było mu za gorąco i dlatego na chwilę go tam położyli. Tak, na chwilę, akurat! Tłumaczyła jeszcze, że ta sytuacja jest również nieprzyjemna dla jej mężczyzny, ale prosi, aby się na niego nie gniewać. Ja jakoś wciąż nie mogę się po tym uspokoić. Zamierzam wziąć swoje, a oni muszą się z tym pogodzić. Jakie traktowanie, taki odwet. A może się mylę i nie powinnam tak postępować?