Zawsze bardzo mi się podobał porządek, który panował w moim domu. Rodzice dzielili między siebie obowiązki i wszystko było jak w zegarku. Rodzice wespół zarobili zarówno na mieszkanie, jak i na dobrobyt rodziny. Nie było tak, że dzielono zajęcią i obowiązki na “męskie” i “kobiecie”, przez co tata także opiekował się nami tak samo, jak mama. Przez to nie kłócili się i szanowali się wzajemnie.
Kiedy sam byłem już dorosły, wiedziałem, że kiedy sam założę rodzinę, chciałbym, aby było podobnie i żeby panował w niej porządek i równość. Długo więc szukałem kobiety, która będzie myślała w ten sam sposób, co ja. W wieku 29 lat poznałem Kamilę, której oświadczyłem się po roku. Czułem, że to ta jedyna, tym bardziej, że wydawało się, iż związek i partnerstwo rozumie w ten sam sposób co ja.
Wszystkie opłaty robiliśmy po połowie, mieliśmy także wspólne konto, na którym odkładaliśmy pieniądze, za które mogliśmy potem gdzieś pojechać, kupić jakieś nowe meble do domu czy zrobić wyprawkę dla dziecka. Gdy po ślubie zamieszkaliśmy u Kamili, to ja opłacałem większość rachunków.
Pieniądze, które nie szły na rachunki albo na wspólne konto, wydawaliśmy według własnego uznania. Przez pierwsze sześć lat taki układ się sprawdzał i wszystko było w porządku. Dzieliliśmy się także obowiązkami domowymi, w tym opieką nad dzieckiem “na zmiany”. Przez ten cały czas nie pokłóciliśmy się ani razu i pewnie dalej wszystko by działało, gdyby nie “serdeczni” członkowie rodziny.
Pewnego razu pojawiła się u nas teściowa i przyglądała się temu, jak to u nas wygląda, oczywiście nie darowała sobie chamskich komentarzy. Twierdziła, że nasze mieszkanie jest okropne i staroświeckie, jak z PRL-u. Na koniec dodała jeszcze, że nie potrafiłabym mieszkać w takim miejscu. Kiedy sobie poszła, Kamila nie zająknęła się ani słowem na temat zachowania swojej matki.
Parę dni później przyjechali do nas znajomi mojej żony. Niestety, jedna z jej koleżanek także zaczęła komentować wystrój naszego mieszkania twierdząc, że nie mamy gustu i w ogóle wszystko wygląda na stare. Po tym spotkaniu żona zmieniła się o 180 stopni i zaczęła na mnie krzyczeć. Powiedziała, że nie zadaliśmy sobie trudu, by zrobić remont, a jesteśmy małżeństwem już od 6 lat! Wszystko super, tylko co ja mam z tym wspólnego? Mieszkanie oficjalnie jest tylko jej, więc przecież mogła wziąć kredyt i wyremontować je, skoro ma z tym problem. Ja nie czuję takiej potrzeby, bo to nie moje mieszkanie, więc czemu miałbym w nie inwestować? Żona jednak teraz nalega. Z jednej strony nie chciałbym stracić Kamili i popsuć związek, ale z drugiej co będzie, jeśli teraz włożę pieniądze w remont mieszkania, a potem się rozwiedziemy i nic z tego nie będę miał. Co powinienem zrobić?