„I ja, i siostra mamy swoje życie i nie mamy czasu zajmować się rodzicami. Ale żeby od razu pozbawiać nas rodzinnego domu?”

„Mam chyba żal do rodziców, że nie próbują jakoś inaczej rozwiązać problemu, w dodatku wydają się wręcz podekscytowani zmianami! Zaczynają sobie w najlepsze nowy rozdział w życiu, zupełnie nie myśląc o nas. Rozumiem, że nie mają już siły dbać o dom, ale no… nie mogliby czegoś wymyślić, żeby moje dzieci mogły nadal przyjeżdżać na wakacje?”.
JACEK, LAT 32

Gośka nigdy nie ukrywała, że zamierza zwiać do miasta, gdy tylko dorośnie. Zawsze zachowywała się, jakby los rzucił ją do naszej rodziny przez pomyłkę, bo naprawdę miała się urodzić w familii Windsorów. Brzydziła się mrówek, bała pszczół, a las wzbudzał w niej głęboką odrazę. W moich wspomnieniach zawsze występuje z książką, najczęściej zawinięta w koc na fotelu. Głucha na wszelkie sugestie, że mogłaby pomóc w ogrodzie albo nakarmić kury.

Gosia nigdy do nas nie pasowała

W takich chwilach patrzyła na matkę zdumionym wzrokiem, jakby ta żądała od niej wystrzelenia rakiety w kosmos.

 Uczę się – wyjaśniała. – Mówiliście, że wam zależy, żebym do czegoś doszła w życiu.

Była o siedem lat starsza i w zasadzie trudno powiedzieć, żebyśmy zdążyli zadzierzgnąć jakieś bratersko-siostrzane więzi. Ledwo zacząłem myśleć, a ona już była w internacie, potem w akademiku, a następnie w stolicy, skąd przyjeżdżała tylko na święta, i to raczej z poczucia obowiązku niż tęsknoty.

– Ucz się, młody, świat czeka na ciebie – klepała mnie wtedy machinalnie w ramię. – Chyba nie masz zamiaru utknąć w tej zapomnianej przez wszystkie bóstwa dziurze!

Dość szybko uznałem, że nigdzie się nie wybieram. A bo mi to źle? Nawet na wakacje nie chciałem wyjeżdżać, bo i po co, skoro wystarczyło wziąć namiot i rozbić się z kumplami nad jeziorem. Pływaliśmy, łapaliśmy ryby, w niedzielę szło się do domu po wałówkę i odnieść brudne łachy, potem znów luz… Ludzie z miasta, których spotykałem nad naszymi jeziorami, bulili ciężką kasę za to, co ja miałem za darmo – gdzie sens?

Beztroski czas młodości minął

Kiedy otworzyły się granice, podobnie jak inni, i ja pożegnałem wioskę, która, choć niewątpliwie piękna, nie stwarzała żadnych perspektyw. Wyjechałem z kolegą najpierw do Irlandii, potem do Hiszpanii, ostatecznie skończyłem w Holandii z Bianką, która została moją żoną. Rodzice zostali na wsi sami. Zarówno ja, jak i siostra, staraliśmy się ich odwiedzać, ale udawało się raz, najwyżej dwa razy do roku. Szczególnie odkąd Gośka wyszła za Francuza, i wyjechała na stałe do Marsylii. Mama z tatą twierdzili, że są z nas dumni. Powtarzali, że to sztuka poradzić sobie w świecie. I jeszcze, że cieszą się, iż mamy możliwości, o których oni nawet nie mogli marzyć.

Sami przechodzili właśnie na wcześniejszą emeryturę, bo wiejska szkoła, którą zarządzali, szła do odstrzału, podobnie jak tysiące podobnych w tym czasie. Otrzymane odprawy zainwestowali w komputer i internet, byśmy mogli częściej ze sobą rozmawiać, stąd orientowaliśmy się na bieżąco, co u nich słychać. Wiedzieliśmy, że ojciec został sołtysem, że mama udziela korepetycji z angielskiego. Jakoś nam umknęło, że się starzeją, i życie na wsi powoli zaczyna ich przerastać… Sam nie wiem, kiedy pierwszy raz się zorientowałem, może gdy przyjechałem kiedyś w sierpniu i drewno leżało na podwórzu nieporąbane? Zabrałem się za nie, głównie dla rozrywki i sportu, a ojciec kręcił się wokół i tłumaczył, że miał przejściowe problemy ze stawami, że musiał się oszczędzać…

Następnego roku, tyle że wiosną, zadzwoniła siostra z podobnymi obserwacjami. Tym razem chodziło o zaniedbany żywopłot.

– Trzeba było zagonić swojego mężulka do roboty – rzuciłem.

Facet spędza całe godziny na siłowni, mógłby dla odmiany zużyć trochę energii na coś pożytecznego!

– Luciena? – zdziwiła się, jakbym zaproponował coś niesłychanego. – A co on ma z tym wspólnego?

– Jest facetem? – zapytałem. – Chyba obsługa sekatora go nie przerasta, co?

– Tu nie chodzi o doraźne rozwiązania, Jacek – wyjaśniła powoli jak dziecku. – Tu się trzeba zastanowić, co dalej.

I, jak to Gośka, bez owijania w bawełnę stwierdziła, że ona już do Polski nie wróci, w związku z czym nie interesuje ją scheda po rodzicach. Chryste, pomyślałem, mama z tatą jeszcze żyją, a ta już dzieli spadek?!

– Przestań histeryzować – osadziła mnie. – Zrzekam się mojej części, dzieci nie mam, więc cała pula zostaje dla ciebie. Jeżeli chcesz ją zgarnąć, opieka nad starszymi jest na twojej głowie. Jeśli nie, zrzucamy się na pielęgniarki, dom starców, czy co tam będzie trzeba, a po śmierci rodziców sprzedajemy chałupę i dzielimy się po połowie. Ale wolałabym mieć spokój niż te grosze, szczerze mówiąc.

Odkryłem cyborga w rodzinie

Ale trzeba było wziąć fakty na klatę i zastanowić się, co dalej. W gruncie rzeczy nigdy nie traktowałem Holandii jak ojczyzny, po prostu łatwiej się tu żyło. Prawdziwą radość czułem, zabierając żonę i dzieciaki na wieś, to tam byłem u siebie. I tak skonstatowałem ze zdziwieniem, że chciałbym jednak kiedyś wrócić do Polski.

– Chyba cię pogrzało, skarbie – żona postukała się w głowę. – Nigdzie się nie wybieram, chyba że za ocean.

– Ale tu zawsze będziemy obcy…

– Nasze dzieci już nie – przerwała. – Poświęcimy się dla nich, Jacuś.

– Ale gdy już będziemy starzy?

– Wtedy z domu twoich rodziców zostanie tylko kupa cegieł – pokazała mi język. – Zapomnij. Żadna siła mnie nie zmusi do powrotu. Nie ma mowy.

Miała rację i wiedziałem, że niepotrzebnie się upieram. Spójrzmy realnie – co niby miałbym robić na polskiej wsi? Jako facet w kwiecie wieku nie miałbym roboty, jako starzec byłbym w takiej sytuacji jak rodzice obecnie – zero radości przy maksimum obowiązków. Rozum mówił swoje, serce – swoje. Starałem się jeździć do Polski w miarę regularnie, monitorowałem, w czym trzeba pomóc, zaproponowałem opłacanie stałej pomocy w gospodarstwie. Rodzice nie chcieli, żeby obcy szwendali im się po obejściu.

– Wiesz, jak jest, Jacuś – stwierdził tata. – Niedobrze, jak ktoś wie, co masz, i w którym miejscu.

Może i miał rację? Wieś się wyludniła, większość moich rówieśników była za granicą, zostali ci, których moja siostra nazywała „odpadami nuklearnymi”: pijaczki i łobuzy. I ze dwie rodziny z miasta, które zainwestowały w opuszczone domy, ale tych, dla odmiany, nikt nie znał, bo nie dążyli do integracji.

– Wieś już nie jest taka jak kiedyś – wzdychała mama. – Wiesz, że musimy kupować mleko w sklepie , bo nikt tu nie ma krowy?

Ojciec zapytał, czy planuję powrót

Z Gosią już rozmawiał, wyjaśnił. Ona wiąże swoją przyszłość z Francją. Zacząłem tłumaczyć, że ja to chciałbym, ale Bianka się nie zgadza, bo w Polsce nie ma roboty, a zresztą dla dzieciaków Holandia to już właściwie ojczyzna… Znają język, mają przyjaciół, są u siebie.

– Nie czuj się winny, synu – tata poklepał mnie po plecach. – Po prostu chciałem wiedzieć, na czym stoję.

– Nie dajecie już rady sami, prawda? – westchnąłem.

– Ledwośmy dawali za młodu – roześmiał się. – A co dopiero teraz! Ale spokojnie, mamy z mamą plan, nie musicie się o nas martwić.

Nie dopytywałem, bo i tak już mi było wystarczająco głupio, że nie mogą na mnie na liczyć. I teraz dowiaduję się, że rodzice sprzedają dom na wsi i przeprowadzają się do pobliskiego miasteczka, gdzie zamierzają kupić dwupokojowe mieszkanko od ludzi, którzy wyjechali za granicę. Koniec kłopotów z szykowaniem opału, wiecznymi remontami i dojazdami do lekarzy.

 Trochę cywilizacji u schyłku życia – chichotała podekscytowana mama, gdy rozmawialiśmy ostatnio przez Skype’a. – Kino, teatr, aż się wierzyć nie chce, synku!

To było dziwne uczucie

Tata wydawał się niezupełnie przekonany, ale dodał zaraz:

– Nie mogę sobie wyobrazić, że budzę się zimą i nie muszę zaczynać od biegania do kotłowni. Raj!

Mają już kupca, praktycznie wszystko jest dograne, czekają tylko na nasze błogosławieństwo. Gadałem z siostrą, uważa, że to świetny pomysł. W sumie ja też tak myślę, w końcu nie będę się martwił, co u nich, czy dają radę… Ale gdy pomyślę, że nie będę już mógł wpaść w wakacje z dzieciakami, popływać w jeziorze, zbierać czereśni z drzewa obok ganku, rozbić namiotu pod lasem, to jakby mi ktoś serce wydzierał. Głupio się przyznać, ale w gruncie rzeczy mam chyba żal do rodziców, że nie próbują jakoś inaczej rozwiązać problemu, w dodatku wydają się wręcz podekscytowani zmianami!

Zaczynają sobie w najlepsze nowy rozdział w życiu, zupełnie nie myśląc o tym, że pozbawiają mnie i moje dzieci ojcowizny. Niby czekają na moją zgodę, ale co ja mogę?

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *