Ludzie nazywali mnie starą panną, ponieważ miałam już 26 lat i wciąż nie miałam męża ani dzieci. Nigdy nie goniłam za tym mocno, zawsze byłam zajęta karierą zawodową i masą innych rzeczy. Poza tym nie miałam za bardzo okazji, by poznawać mężczyzn, a potem spadła na mnie cała góra problemów, więc sama nie próbowałam takich okazji stwarzać, miałam ważniejsze rzeczy na głowie.
Wszystko zaczęło się od wizyty u ginekologa: rutynowa kontrola zakończyła się dla mnie łzami, ponieważ powiedziano mi, że nigdy nie będę mogła mieć dzieci. Byłam kompletnie bezpłodna, co potwierdziło kilku różnych lekarzy. Załamana tą wiadomością, zadzwoniłam do mamy, ale jakiś mężczyzna odebrał jej telefon i poinformował, że mama leży w szpitalu w stanie krytycznym.
Byłam tym przerażona. Na szczęście stan mamy się poprawił i kilka dni później mogła zostać zabrana do domu, jednak musiała być poddana rehabilitacji. Lekarz prowadzący mamy był bardzo uprzejmy, ale także i zabawny, bardzo podobało mi się jego poczucie humoru. Wtedy nawet bym nie pomyślała, że kiedyś zostanie moim mężem. Początkowo nasza komunikacja ograniczała się do zaleceń dotyczących zdrowia mamy i jego żartów, a potem poszliśmy na jedną randkę i po tym zaczęło się nasze szczęśliwe, romantyczne życie.
Jakoś zakochaliśmy się w sobie tak szybko, że wszyscy wokół nawet nie zdążyli się zorientować, kiedy podjęliśmy decyzję o ślubie. Miałam szczęście, bo mój mąż miał dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa- starszą córkę i młodszego syna. Ich matka budowała sobie życie na nowo, więc nie zależało jej na nich, a my postanowiliśmy, że wychowamy je we dwójkę. Byłam przekonana, że to Bóg dał mi szansę zostania mamą, ponieważ nie bez powodu mówią, że nie ma znaczenia, kto urodził, ale liczy się to, kto wychował.
Po miesiącu spędzonym razem w małżeństwie niespodziewanie dowiedziałam się, że jestem w ciąży: to był nasz wspólny cud i z mężem skakaliśmy wręcz ze szczęścia ciesząc się, że teraz będziemy mieli troje wspaniałych dzieci. Mała nowonarodzona córeczka całkowicie przejęła wszystkie nawyki swojej starszej siostry, a ona była szczęśliwa i wychowała ją na łobuziarę, więc nie było za łatwo. Dobrze, że chociaż synek, który pomagał mi poradzić sobie z dziewczynkami starał się być taki jak ja, co bardzo mnie cieszyło. Przez następne kilka lat nie było mi łatwo. Opieka nad trójką dzieci, ciągłe gotowanie dużych ilości jedzenia i utrzymywanie porządku w domu nie było takie proste, tym bardziej z takimi rozrabiakami przy boku.
Mąż jako lekarz niestety miał mało wolnego czasu, ponieważ był dobrym i cenionym specjalistą, dlatego często prosili go o nadgodziny w klinice z powodu dużej ilości pacjentów. Nigdy nie miałam do niego pretensji o to, że mi nie pomaga, tym bardziej, że widziałam, że naprawdę się stara. Byłam przekonana, że wszyscy wokół mnie widzą, jak się staram i na pewno to docenią, zwłaszcza dzieci, którym dawałam z siebie wszystko. Kiedy nasza najstarsza córka kończyła szkołę, na balu maturalnym pojawiła się również jego biologiczna matka, która zachowywała się tak, jakby nigdy nie zostawiła swojego dziecka. Starałam się nie myśleć o tym, co się dzieje, ponieważ na pierwszym miejscu nadal było dobro i komfort moje córki oraz jego święto. Pod koniec uroczystości prowadzący poprosili maturzystów o podarowanie bukietów najbliższym sobie ludziom. Spuściłam wzrok, ponieważ bałam się, że córka mnie nie wybierze, ale ona do mnie podeszła i powiedziała:
– Mamo. Nikt nigdy nie dał mi tyle co Ty! Jestem Ci wdzięczna za to, że mnie tyle nauczyłaś, a przede wszystkim tego, źe dzięki Tobie pokochałam życie!
Nie mogłam już dłużej powstrzymywać łez. To było coś, na co czekałam przez te wszystkie lata, a teraz byłam przekonany, że cała moja praca została dobrze wykonana.