Mam już 68 lat, ale dopiero w tym roku odważyłam się powiedzieć mojej córce prawdę o jej pochodzeniu. Dotychczas nie chciałam mówić kto był jej ojcem ani dlaczego nigdy go nie poznała, jednak wiem, że teraz, kiedy sama ma dzieci, zrozumie moją decyzję.
Pochodzę ze wsi, takiej prawdziwej, z dala od cywilizacji, w której wszyscy się znają i szanują, a przynajmniej tak twierdzą. W wieku 24 lat miałam już męża, dom i półroczną córeczkę, można by rzec, że niczego więcej do szczęścia nie brakowało. Ale mój mąż, 10 lat ode mnie starszy, nie był miłością mojego życia, był po prostu najlepszym wyborem dla młodej dziewczyny z wielodzietnej rodziny. Pewnego letniego wieczora zaprosił na podwórze mieszkańców wsi, by uczcić początek żniw. Przyszli praktycznie sami mężczyźni, więc nie miałam tam co robić. Byłam już zmęczona ordynarnymi tekstami podpitych sąsiadów, więc poszłam położyć córkę spać. Niestety nasi goście byli bardzo głośni i nie zapowiadało się, by mieli prędko rozejść się do domów. Wyszłam do nich i uprzejmie poprosiłam, by byli odrobinę ciszej lub przenieśli się za stodołę, bo Marysia nie może zasnąć. Mój mąż zawsze twierdził, że kobieta nie powinna zwracać uwagi mężczyźnie, a po alkoholu stawał się bardzo agresywny. Uznał moją prośbę za coś niebywale upokarzającego i jako gospodarz postanowił mnie ukarać. Uderzył mnie w twarz tak mocno, że upadłam oszołomiona na ziemię. Nikt nie stanął w mojej obronie, a pozostali mężczyźni zaczęli go klepać po ramieniu. To nie był pierwszy raz, kiedy podniósł na mnie rękę.
Wróciłam do domu, spakowałam siebie i dziecko do niewielkiej walizki, a potem uciekłam od męża tyrana, pod osłoną nocy. To był impuls, nie myślałam w tamtym momencie dokąd mam się udać. Wiedziałam, że rodzice mnie nie przygarną, mieli dom pełen ludzi, nie było tam już dla mnie miejsca. Ktoś nade mną czuwał, bo kiedy tak szłam bez celu, zauważył mnie mój dawny kolega ze szkoły, który pozwolił mi przenocować w stodole jego rodziców na sianie. Mój mąż nie od razu zauważył moje zaginięcie, dopiero następnego dnia koło południa podniósł alarm. Pewnie dopiero wtedy wytrzeźwiał i zorientował się, że nie ma walizki. Ale wówczas ja już byłam w drodze do miasta, pamiętałam, że moja ciotka tam mieszkała i wiedziałam, że jest moją jedyną nadzieją. Przygarnęła mnie i obiecała pomóc z dzieckiem i w znalezieniu pracy.
Niestety mój mąż też wiedział o ciotce i szybko mnie tam dopadł. Zażądał, bym wróciła do domu. Kiedy odmówiłam, przeklął mnie, ale wyszedł i więcej nie wracał. Doszły mnie słuchy, że we wsi zostałam okrzyknięta wyrzutkiem i ostatnią ladacznicą, gdy wydało się, że jedną noc spędziłam w stodole u obcego człowieka. Ta ludzka nienawiść dała mi siłę, by pojechać i stanąć twarzą w twarz z mężem. Powiedziałam mu, że nigdy do niego nie wrócę i nie będę jego żoną! Rozwód otrzymaliśmy dopiero po latach, kiedy takie przypadki stały się bardziej powszechne, ale jako samotna matka, wstydziłam się całe życie. Bałam się, że ludzie mnie oceniają, twierdząc, że nie umiałam zatrzymać przy sobie męża. Byłam przekonana, że nikt nie uwierzy mi, że odeszłam od niego dla dobra dziecka. Dlatego pozwoliłam mojej córce przez tyle lat wierzyć, że jej ojciec nie żyje.