Byliśmy po ślubie dwa lata, a ja ciągle nie mogłam doczekać się dwóch kresek na teście ciążowym. Kiedy więc się wreszcie pokazały, z trudem się powstrzymałam, żeby nie powiadomić o swojej radości całego świata! Ale dzielnie przetrzymałam trzy miesiące i dopiero potem uprzedziłam szefa, że jestem w ciąży. On oczywiście nie był zachwycony, od razu też zaczął dopytywać, jak planuję zwolnienia, na ile pójdę na urlop.
– Nie wiem – wzruszyłam ramionami. – Na razie czuję się dobrze, a jak będzie, zobaczymy. A potem chciałabym wykorzystać macierzyński.
– Nie zrozum mnie źle, Sabina, ale ja muszę zaplanować pracę zespołu, zatrudnić kogoś na zastępstwo – powiedział łagodniej szef.
Rozumiałam go, zresztą lubiłam swoją pracę i wcale nie miałam zamiaru bez potrzeby wykorzystywać zwolnień. I okazało się, że nie muszę, pracowałam niemal do końca.
Z jednej pensji nie dalibyśmy rady
Kiedy na świat przyszedł Jaś, moje życie zmieniło się diametralnie. Wszystko teraz kręciło wokół niego. Nawet nie wyobrażałam sobie, że jeden malutki, na razie głównie śpiący człowieczek może aż tak namieszać! Wszyscy oszaleliśmy na jego punkcie. Ja, mój mąż, teściowa, moi rodzice… Prawie codziennie ktoś do nas wpadał, żeby go zobaczyć. I oczywiście, przynosił coś w prezencie – dla mnie albo dla malucha.
Na szczęście ominęły mnie atrakcje w postaci depresji poporodowej, nie męczyłam się, siedząc cały czas z dzieckiem, nie tęskniłam za ludźmi, pracą ani kinem. Cieszyłam się każdą chwilą z synkiem i tym, że mogę patrzeć, jak rośnie, jak się rozwija.
Jednak czas mijał, zbliżały się pierwsze urodziny Jasia, a to oznaczało, że zaraz skończy się urlop macierzyński. Musiałam podjąć decyzję – co dalej? O tym, żebym poszła na wychowawczy, nie było mowy. Radek nie zarabiał aż tyle, żebyśmy mogli sobie na to pozwolić. A z kolei ja też nie przynosiłam do domu kokosów – gdybyśmy chcieli zatrudnić opiekunkę, poszłaby na nią cała pensja, to nie miało sensu. Liczyłam, że moja mama, która nie pracuje, zajmie się Jasiem. Jednak ona odmówiła.
– Córeczko, wybacz, ale ja mam jeszcze swoje życie, a poza tym nie jestem aż tak zdrowa, żeby cały dzień siedzieć z dzieckiem – zaprotestowała. – Co innego wpaść na dwie, trzy godziny, ale tak…
Prawdę mówiąc, strasznie mnie zawiodła. Była wystarczająco zdrowa i silna, a Jasiek naprawdę nie był absorbujący. Sądziłam, że skoro stać ją na bieganie po sklepach i na siłownię, to zostanie z moim synkiem.
Wyzywają mnie od wyrodnych matek
Byłam w kropce. W grę wchodził właściwie tylko żłobek. Prywatny, co i tak pochłonęłoby połowę mojej pensji, ale jednak tylko połowę. Zaczęłam szukać odpowiedniej placówki, porozmawiałam z opiekunami. Usłyszałam od nich, że na początku lepiej zostawić Jasia tylko na kilka godzin, żeby się oswoił. Stwierdziłam, że to dobry pomysł, i pomyślałam, że na pozostałe kilka godzin to moja mama przyjdzie. Odbierze dziecko ze żłobka, wróci spacerkiem do domu, da mu obiad i położy spać. Potem my byśmy wracali. Ale ona i na to nie chciała się zgodzić!
Znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji, tymczasem mój szef chciał wiedzieć, co planuję. Gdybym poszła na wychowawczy, pewnie nie miałbym do czego wracać. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Zdecydowałam się więc na żłobek.
No i wtedy się zaczęło. Moi rodzice – zwłaszcza mama – wsiedli na mnie, że jestem wyrodną matką, że krzywdzę dziecko. Teściowa też się dołączyła do oskarżeń. A ją akurat stać było na to, żeby nas wesprzeć finansowo, żeby dołożyć się do opiekunki. Zarzuciłam jej to zresztą, gdy broniłam się przed atakami.
– Ależ, dziecko, ja takich kokosów nie zarabiam – zaraz się wycofała. – Co ty sobie wyobrażasz?!
Radek jest tak samo wściekły na rodzinę jak ja. Dobrze wie, że moja mama mogłaby posiedzieć z Jaśkiem, a jego – zapłacić za opiekunkę. Lecz one potrafią tylko krytykować.
Ostatnio się obraziły, bo ich nie odwiedzamy. A po co? Żeby słuchać, jacy to jesteśmy okropni? Nie mam na to ochoty. I tak jestem nieszczęśliwa i przeżywam rozstanie z Jaśkiem. Bo od stycznia wróciłam do pracy. Cierpię za każdym razem, gdy muszę zostawić go w żłobku, zwłaszcza że na razie on płacze przy rozstaniach. Wychowawczynie pocieszają mnie, że to normalne, że się przyzwyczai.
Ufam im, to jest naprawdę dobra placówka, sprawdziłam ją na wszystkie sposoby. Wierzę, gdy mówią, że w sali Jaś się uspokaja, że ładnie się bawi, że chętnie je obiadki. Mimo wszystko serce mnie boli…Także i z tego powodu, że nie mam żadnego wsparcia ze strony rodziców. Tylko jaki był wybór? Naprawdę musiałam wrócić do pracy, ale czy to oznacza, że jestem złą matką?