Dwa lata planowałam nasz ślub. Ja. Bo Patryk zwykle miał lepsze rzeczy do roboty niż wybór koloru serwetek czy wielkości bukietów. Taki był, co poradzę. Mogłam to zaakceptować albo szukać bardziej idealnego ideału. Powodzenia. Ważne, że mnie kochał, a ja kochałam jego. Ważne, że planowaliśmy wspólne życie, podróże, dzieci. Kto za dziesięć lat będzie pamiętał, czy wybrałam gładkie czy wzorzyste obrusy na stoły weselne? Ważniejsze, by za dziesięć lat mój mąż patrzył na mnie z miłością. Tymczasem głównie patrzył w komputer i mruczał, że pracuje. Ciągle pracował. Na okrągło klikał w klawiaturę, pisząc maile do współpracowników, kierowników, klientów.
Czy to był ten jedyny?
– Nie mogę – mówił. – Muszę przecież zarobić na wesele i podróż poślubną. Idź sama – powtarzał, gdy ciągnęłam go do teatru, kina, gdziekolwiek.
Zazwyczaj udawało mi się namówić na wyprawę którąś z przyjaciółek, ale od kiedy jedna urodziła bliźniaki, a druga zaszła w ciążę, częściej towarzyszył mi kolega z pracy. Patryk nie był o niego zazdrosny, bo uważał, że Krzysiek jest gejem. To, że facet ma pojęcie o kolorach i lubi teatr, nie znaczy zaraz, że jej gejem… W każdym razie Krzysiek był wspaniałym kumplem i towarzyszem. Zawsze zainteresowany tym, na co się wybieraliśmy, nieważne, czy to wystawa Beksińskiego, czy nowoczesna interpretacja „Balladyny”. Zazwyczaj po takim wydarzeniu spędzaliśmy jeszcze parę godzin w kawiarni albo barze nad drinkiem, dyskutując na temat tego, co widzieliśmy. Same korzyści. Niestety, raz przesadziłam z drinkami i zaczęłam mówić o moim związku.
– Ciągle jestem sama. Albo z tobą. Nie tak powinno wyglądać budowanie nowego życia z Patrykiem. Chyba powinniśmy robić cokolwiek razem? Choćby uprawiać seks, bo ja… celibat już liczę w miesiącach – żaliłam się.
Nazajutrz miałam podwójnego kaca. Było mi potwornie wstyd, kiedy przypomniałam sobie, co wygadywałam, z czego się zwierzałam. Przyjaciel czy nie, nie musiał znać każdego szczegółu z mojego życia, zwłaszcza intymnego.
– Karolina… – zaczął kilka dni później, kiedy robiliśmy sobie kawę w pracy, a ja starałam się udawać, że żadna krępująca sytuacja nie miała miejsca. – Może przemyśl jeszcze kwestię ślubu, co? Jeśli masz wątpliwości…
– Nie mam, Krzysiek. Przepraszam za tamto, pijana byłam. Zrzućmy to na karb stresu przedślubnego.
– Jak uważasz, ale pamiętaj, że zawsze możesz ze mną porozmawiać. Lepiej przełożyć datę, niż potem składać pozew o rozwód.
– Wiem, dzięki za troskę. Doceniam, że mogę na ciebie liczyć – uściskałam go i umknęłam do swoich zajęć.
W dzień ślubu Patryk od samego rana był drażliwy, bardziej zły niż zdenerwowany, jakby wstał lewą nogą.
– Nie martw się, tylko raz bierze się ślub po raz pierwszy – starałam się go rozbawić.
Na próżno. Ubierał się z marsową miną, burczał coś pod nosem. Kiedy fotograf robił nam zdjęcia, Patryk stawał bokiem albo wręcz tyłem.
– Pan młody jakiś dziki – zauważył fotograf z rozbawieniem. – Zazwyczaj to pannę młodą zżerają nerwy. Po przysiędze powinno być lepiej.