„Dopadł mnie kryzys wieku średniego i zachciało mi się szaleństw. Zostawiłem żonę dla kochanki”

„Nie chciałem zdradzać żony. Nie chciałem robić tego mojemu synowi. Nie chciałem powielać żenującego schematu mężczyzny w kryzysie wieku średniego. A jednak z własnej woli w niego wszedłem i powieliłem go wręcz koncertowo”.

Bawiło mnie, że żelują ostatki włosów na głowie, kupują modne gadżety, wbijają się w młodzieżowe ciuchy i zmieniają auta na szybkie, żeby stać nimi w korkach. Mówiłem, że mnie to nie grozi. Miałem za żonę mądrą i ładną kobietę. Miałem wspaniałego syna – kończył liceum z wynikami, których nie musieliśmy się wstydzić. Miałem mieszkanie, które wystarczało nam do szczęścia, i pracę, która – nawet jeśli nie odnosiłem w niej jakichś wielkich sukcesów – przynajmniej pozwalała żyć w spokoju. Czego chcieć więcej?

I nagle poznałem ją, Izę

Młodsza ode mnie o czternaście lat. Zrobiła magisterium na dwóch kierunkach i myślała o doktoracie. Nie chciała wychodzić za mąż, rodzić dzieci, marzyła o zwiedzaniu świata, najlepiej w towarzystwie takiego faceta, jak ja. Nie powiem, pochlebiało mi, że dużo młodsza, śliczna, inteligentna dziewczyna podrywa przeciętnego faceta, jakim byłem. Podreperowało to moje ego, stłamszone przez kredyt hipoteczny i szefa, który umiał zdecydowanie mniej niż ja.

To było miłe: porozmawiać z nią, nawet trochę poflirtować, przypomnieć sobie, jak to było dwadzieścia lat wcześniej, przekonać się, że całkiem nie zardzewiałem. Nie sądziłem jednak, że zrodzi się z tego coś więcej. 

Ale kiedy wpadliśmy na siebie kolejny raz i kolejny, sprawy zaczęły się wymykać spod kontroli. Niby przypadkowe muśnięcia dłoni, potem pocałunek, który przypomniał mi, co to znaczy całować się z ogniem.

A potem… całkiem popłynąłem. Wracałem do domu, z jednej strony czując się jak młody bóg, a z drugiej jak śmieć. Nie chciałem zdradzać żony. Nie chciałem robić tego mojemu synowi. Nie chciałem powielać żenującego schematu mężczyzny w kryzysie wieku średniego. A jednak z własnej woli w niego wszedłem i powieliłem go wręcz koncertowo.

Mogłem mówić to samo, co inni faceci, których dotąd uważałem za biednych głupków, sterowanych za pomocą hormonów. Że ona rozumie mnie lepiej niż żona. Że ma inne podejście do życia. Że nie jest zmęczona, styrana, że nie myśli tylko o nowych butach dla syna albo rachunku za prąd. Że mogłem się przed nią otworzyć, a moje myśli były uważane za mądre, odkrywcze i zabawne.

Mogłem, ale nie mówiłem, bo to byłoby nie w porządku wobec mojej żony, choć… to była prawda. Tak się czułem, mało oryginalnie, i wstydziłem się tego, że jestem taki oczywisty, stereotypowy, ale zarazem brnąłem w ten żałosny schemat.

Sam nie wiem, jak długo ukrywałbym swój romans przed żoną, gdyby nie to, że sama się dowiedziała. Pojechała inną trasą, bo usłyszała w radiu o wypadku i utrudnieniach na drodze, którą zwykle wracała z pracy do domu. A ja – niby taki zawstydzony – zachowywałem się jak pewny siebie młody byczek, idąc z Izą przez miasto i obejmując ją ramieniem. Na ulicy, w biały dzień, jakbyśmy byli niewidzialni, jakby nikt znajomy nie mógł nas zauważyć… Zauważyła moja żona.

Kazała mi zdecydować. Albo ona, albo Iza

Była na tyle wspaniałomyślna, że nie zażądała, bym się z miejsca wyprowadził, nie wykopała moich rzeczy z domu, nie wyrzuciła mi laptopa przez balkon. Boże, ona nawet rozumiała, że ją zdradziłem, i obiecała, że puści sprawę w niepamięć, pod warunkiem, że więcej nie spotkam się z Izą. Dobra oferta.

Ale ja już wszedłem w schemat faceta w kryzysie wieku średniego, więc zrobiłem coś szalonego, ale dla mnie oczywistego w tamtej sytuacji – spakowałem walizkę i pojechałem do Izy. Bałem się, że mnie wyrzuci. Nie ustalaliśmy takiego scenariusza, w ogóle nie rozmawialiśmy o tym, jak to się dalej potoczy. Żyliśmy i cieszyliśmy się chwilą.

Kiedy pojawiłem się na jej progu, uśmiechnęła się znacząco.

– Nareszcie mam cię tylko dla siebie.

Czekałem, aż żona złoży pozew rozwodowy

Nie chciałem wyjść na ostatniego chama i zrobić to pierwszy. Miesiąc, dwa, trzy… Czekałem na jakąś informację. Spotykałem się z synem na mieście, ale nie chciałem wypytywać go o to, czy coś wie na ten temat.

Tęskniłem za nim. Brakowało mi go na co dzień. Jego głosu, żartów, nawet jego butów w przedpokoju, o które się potykałem. Brakowało mi też obecności Joli. Jej śpiewania przy gotowaniu, kręcenia zgrabną pupą do rytmu, jej nieco kąśliwego poczucia humoru, zapachu ziołowego szamponu i naturalnej urody…

Iza nie śpiewała, pachniała perfumami i zmywała makijaż dopiero tuż przed pójściem spać. Nie gotowała w domu, tylko zamawiała dietę pudełkową, dzięki której miała talię osy, ale odpadało wspólne jedzenie posiłków wieczorem. Ostatni zjadała tuż po przyjściu z pracy i był to głównie jakiś twarożek. Nie mogła patrzeć na moje kanapki, więc konsumowałem je w samotności.

Rano też nie było czasu na śniadanie, bo ja biegłem do biura, a ona już o piątej zakładała buty do biegania. Siedzieliśmy w domu, bo jej znajomi mieli mnie za dziadka i nie mogliśmy złapać wspólnego języka. Ekscytacja wspólnym mieszkaniem minęła bardzo szybko. I to ona powiedziała o tym pierwsza.

– Wiesz, spróbowaliśmy i nie wyszło. Myślałam, że jakoś się dotrzemy, ale szukam czegoś innego. Szkoda czasu.

Szkoda jej było na mnie czasu…

Moje ego zostało zdeptane, ale tylko ono. Nie miałem złamanego serca, a jeśli nad sobą płakałem, to tylko nad własną głupotą. Co teraz, myślałem, wychodząc z tą samą walizką po czterech miesiącach od przeprowadzki? Gdzie mam pójść? Do hotelu? Szukać jakiegoś pokoju do wynajęcia, niczym podstarzały student?

Nogi same poniosły mnie w okolice domu. Wciąż tak myślałem o miejscu, gdzie mieszkała żona z synem. Stałem długo pod klatką, zastanawiając się, czy zadzwonić. Bałem się…

– Będziesz tak stał do rana? Chciałabym wejść do domu – usłyszałem za sobą głos Joli.

Stała z zakupami i czekała, aż w końcu coś zrobię i przestanę blokować drzwi.

– Joluś, ja… – nie wiedziałem, jakich słów użyć, żeby wyrazić to, co czułem. Kiedy ją zobaczyłem, ogarnęła mnie potworna trema. Nie zmieniła się, a jednak widziałem zupełnie inną osobę.

– Wchodź – podała mi klucze.

Otworzyłem drzwi, zabrałem od niej zakupy i wszedłem za nią do naszego mieszkania. Było tu trochę inaczej. Kupiła nową szafkę do przedpokoju i wreszcie wymieniła wieszak, który już ledwie zipał.

– Kto zdecydował, że to koniec? – spytała.

– Obydwojgu nam się nie podobało – powiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale to ona pierwsza powiedziała o tym głośno.

– I postanowiłeś wrócić do starej żony?

– Nie sądziłem, że tu przyjdę. I nie jestem tak bezczelny, żeby sądzić… Po prostu nogi same mnie tu zaprowadziły, a co dalej… Jakoś będę musiał ułożyć sobie wszystko na nowo. Chciałem ci tylko powiedzieć, że wiem, jak wielką zrobiłem ci krzywdę i jakim idiotą byłem. Jak dzikus, co za szklane paciorki oddał coś bezcennego. Bo się błyszczało, a stare złoto nieco się przykurzyło. Przepraszam za te porównania i za to, co zrobiłem. Wiem, że to tylko słowa i niewiele dadzą, ale bardzo cię przepraszam. Byłaś najlepszym, co mnie w życiu spotkało, a ja to spieprzyłem po całości.

Uśmiechnęła się krzywo.

– Nie zaprzeczę. No a teraz rozpakuj tę walizę i obierz ziemniaki na obiad.

– Ale jak… jak to…? – dukałem skołowany.

Nie rozumiałem, o co dokładnie jej chodzi. Chce, żebym został na obiedzie? Czy żebym w ogóle został? Bałem się mieć nadzieję…

– Tak to. Skoro mojemu mężowi wrócił rozum, ja też zachowam się rozsądnie. Nie będę słuchać urażonej dumy i pozwolę ci pielęgnować moje pokaleczone serce. Tak, bardzo mnie zraniłeś i nie będzie jak dawniej, ale nie chcę, byś zniknął z życia mojego i naszego syna. Dużo zaryzykowałeś dla tamtej kobiety i chyba już wiesz, że nie było warto. Może oboje potrzebowaliśmy takiego wstrząsu, by docenić to, co mamy. Więc jeśli jesteś pewny, że skończyłeś z wyskokami…

Już byłem przy niej, już ją przytulałem do siebie. To było zupełnie inne przytulanie niż z Izą. Czułem ciepło, mnóstwo ciepłego uczucia szczęścia. Dopiero teraz dotarło do mnie, że tęskniłem za nią bardziej, niż mogłem sądzić. Nie chciałem z nią być, bo tak jest wygodniej, rozsądniej, bo nie miałem się gdzie podziać.

Wróciło do mnie to wszystko, co czułem dwadzieścia lat temu, ale powiększone o nasze wspólne doświadczenia. Bycie rodzicami, tworzenie razem domu i rodziny, mniejsze i większe problemy, wdzięczność wobec losu, że ustrzegł nas od tych naprawdę ciężkich ciosów. Każdy dzień tych lat był ważny, nawet jeśli zlewał się z innymi. A ja o mało tego nie zaprzepaściłem!

Długo rozmawialiśmy, śmiejąc się, płacząc, tuląc i milcząc. To było trudne dla nas obojga, taka szczerość i otwartość. A już wiedzieliśmy, że fundamenty naszego małżeństwa nadal stoją. Teraz pozostało odbudować to, co się nadkruszyło.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *