Tomasz nie pił, nie bił mnie, nie skakał na boki. A jednak przed nami nie było żadnej przyszłości…
Wychodzę z sądu z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony – szczęśliwa, bo wreszcie oficjalnie wolna; z drugiej – dręczy mnie poczucie porażki. Bo rozwód to przecież porażka, prawda? Ostateczny dowód na to, że nam się nie udało.
– Idziemy coś zjeść? – proponuje Tomek, podając mi płaszcz. – Strasznie głodny się zrobiłem.
– Naszą ostatnią wieczerzę – żartuję.
– Raczej obiad. – Spogląda na zegarek. – W porze wieczerzy będę grał.
Zapomniałam, że ma dziś przedstawienie. Ale jestem usprawiedliwiona, nie mieszkamy razem od pół roku i grafik zajęć mojego męża – ups, przepraszam – mojego „eks” – nie wisi już na lodówce.
– Wolisz Włocha czy Hindusa? – pyta.
To też jest w nim ujmujące. Nawet teraz bierze pod uwagę moje preferencje; wie, że z kuchni azjatyckich uznaję tylko indyjską, włoską przedkładam nad francuską, a po polsku gotuję sama, więc nie ma co proponować mi schabowego.
– Zjedzmy u Włocha – decyduję się. – Mam ochotę na kieliszek czerwonego wina, a to jednak bardziej pasuje do makaronu niż do ryżu.
Zgodnym krokiem kierujemy się w stronę centrum
Klik, klik – stukają po chodniku moje szpilki. Klak, klak – wtórują im podkute „żabkami” obcasy Tomka. Potknąwszy się na jakiejś nierówności, odruchowo ujmuję go pod ramię. W oczach mijających nas przechodniów z pewnością wyglądamy na parę. Sędzia też nie mogła wyjść ze zdumienia, widziałam to w jej spojrzeniu.
„Czego ty od niego chcesz, kobieto? – pytało, bo to ja byłam stroną składającą pozew. „Nie pije, nie bije, na boki nie lata. Inna to by płakała ze szczęścia, że taki facet jej się trafił, przystojny, kasiasty, i do tego jeszcze znany aktor. A ty co, rozum postradałaś?”.
Ale ponieważ cała rzecz była z góry ustawiona przez naszego adwokata, kolegę owej sędzi, babka przyjęła bez komentarza, że „rozchodzimy się ze względu na niezgodność charakterów”.
Rozprawa była tylko formalnością
Bogu dzięki za znajomości naszych adwokatów! Gdyby przyszło mi szczerze odpowiedzieć, dlaczego wnoszę o rozwód, prędzej bym wycofała pozew, niż wyznała prawdę. Bo jaką korzyść przyniosłoby sędzi poznanie najintymniejszych szczegółów naszego życia? Absolutnie żadną.
Co najwyżej sprzedajna protokolantka lub ławniczka mogłaby zarobić parę groszy, zdradzając szczegóły naszego rozstania brukowcom. A te dla Tomka są potwornie upokarzające i bez dodatkowych atrakcji. Nie zasłużył sobie na coś takiego.
Bo mój „eks” jest naprawdę fajnym facetem. Czułym, kochającym partnerem, dowcipnym, inteligentnym rozmówcą, wspaniałym kompanem do zabawy i jednocześnie człowiekiem mającym te same pasje i upodobania co ja. Nadto – ze względu na wykonywany zawód i popularność – tak zwanym ciachem, o którym marzy wiele kobiet. Przyznam, że pozycja tej, którą wybrał, przez ostatnie pięć lat mile łechtała moją próżność.
A jednak zdecydowałam się odejść. Dlaczego?
Bo przy wszystkich swoich zaletach Tomek ma też wadę. Jedną, za to taką, której dłużej nie jestem w stanie akceptować. Niepohamowany apetyt na seks. Nie, nie chodzi o to, że nie umie odmówić sobie „towarzystwa” innych kobiet.
Gdyby tak było, gdyby rzeczywiście znalazł sobie kochankę, albo nawet i dziesięć kochanek, nasze małżeństwo być może by ocalało. Niestety, on chciał tylko mnie. Wiem, jak to idiotycznie brzmi – rozstałam się z facetem, bo… był mi wierny. Ale jestem przekonana, że każda (no dobrze, prawie każda) kobieta na moim miejscu prędzej czy później zapragnęłaby przespać w całości choć jedną noc, nie będąc budzoną słowami:
– Masz może ochotę na małe co nieco?
– Masz może ochotę na deser? – pyta Tomek, a ja aż podskakuję na krześle. „Ale się wbił z tym tekstem!”.
Kręcę głową.
– Nie, dziękuję. Tylko farfalle i wino.
W łóżku „nie, dziękuję” nie załatwiało sprawy
A nawet jeśli, to tylko na chwilę. Zresztą niekoniecznie musiało być łóżko. Nie zliczę, ile razy kochaliśmy się w tak przypadkowych miejscach, jak toaleta w biurowcu, klatka schodowa, winda, parking, nawet balkon! Bo on chciał.
Nie tyle nawet chciał, ile MUSIAŁ. Bo tak mnie pragnie, bo jestem taka piękna, bo jak tylko sobie o mnie pomyśli, to już… A jeśli mu nie ulżę, to potem będzie go bolała głowa. Chyba nie chcę, żeby cierpiał przeze mnie? Nie powiem, na początku nawet mi się podobało, że jest taki gorącokrwisty, że wystarczy zalotnie spojrzeć, przy siadaniu pokazać rąbek pończochy, zahuśtać sandałkiem na opalonej stopie, i już, gotowy.
Plus ten dreszczyk emocji – zobaczy nas ktoś czy nie? Ale prawda jest taka, że u normalnego człowieka libido z czasem spada. Rok, góra dwa, i miejsce pożądania zajmują uczucia bardziej przyjacielskie – potrzeba bliskości, bezpieczeństwa, akceptacji. A Tomek przeciwnie, pragnął mnie tak samo jak na początku, tylko… coraz częściej.
Powinnam być dumna? Może
Ale przede wszystkim byłam zmęczona. No bo ile można – dwa, trzy razy dziennie? Na pewno nie dziesięć! Zaczęłam wykręcać się bólem głowy, brakiem nastroju, katarem, każdy pretekst był dobry.
– Chodź kotku, rozgrzeję cię do czerwoności i zaraz będzie po przeziębieniu – zachęcał.
Czasem udawał, że rozumie:
– No dobrze, skoro nie możesz, to teraz nie, ale za to wieczorem podwójna dawka, OK?
Częściej nie rozumiał programowo:
– Moim poprzednim partnerkom jakoś to nie przeszkadzało.
Cóż, wszystkich nie znałam, ale o mojej bezpośredniej poprzedniczce krążą w środowisku plotki, że jest nimfomanką. Bywało, że robił minę zbitego psa i pytał grobowym tonem:
– Już mnie nie kochasz, tak?
No to rzucałam się zapewniać, że kocham, bo przecież kochałam.
Tylko ta miłość mnie przy nim trzymała
Nie dzieci (tych nie mamy), nie kredyt na wspólny dom (kupił swój, zanim jeszcze zostaliśmy parą), nie wiara w nierozerwalność małżeństwa (oboje zdeklarowani ateiści, mieliśmy tylko ślub cywilny). W końcu zdecydowałam się na szczerą rozmowę.
Powiedziałam, co i jak, że dłużej tak nie mogę, że musi dać mi trochę wolnego, bo inaczej oszaleję. Że znów chciałabym czerpać z seksu przyjemność, cieszyć się nim, a nie chodzić do łóżka jak na ścięcie.
– Spróbujmy naprawić nasze relacje, dopóki jeszcze pamiętam, że TO może sprawiać frajdę – proponowałam. – Może poszukajmy pomocy u seksuologa?
Obruszył się. On nie musi szukać pomocy, bo to nie on ma problem, tylko ja. On jest zdrowym, prawidłowo reagującym na kobiece wdzięki mężczyzną, z normalnymi, no może nieco większymi niż przeciętna potrzebami – ale to tylko powód do chluby!
Skoro jednak już chcę do tego seksuologa, to proszę bardzo, niech idę; jest viagra dla facetów, więc może i dla kobiet coś wymyślili. Z trudem, ale przekonałam go, że problem jest nasz wspólny, bo dotyczy naszego związku, bo oboje nie mamy z niego takiej satysfakcji, jaką moglibyśmy mieć.
Każde cierpi z innego powodu, ale to strony tej samej monety. Koniec końców umówiliśmy się na wizytę. I co powiedział specjalista od spraw damsko-męskich po zapoznaniu się ze sprawą? Że tak już musi być!
Jak świat światem kobiety poświęcały się „w tych sprawach” i taka ich rola
Muszę to zaakceptować, bo nic się nie da zrobić, koniec, kropka.
– Konował od siedmiu boleści! Kto mu dał dyplom?! – wściekałam się, podczas gdy na twarzy Tomka rysowała się mina:
„A nie mówiłem, że ta wizyta nie ma sensu?”. Kiedy furia minęła, wpadłam w przygnębienie.
„Więc co, jestem skazana na rolę dmuchanej lali w łóżku? – myślałam. „Na zawsze, do końca życia?”.
Dość przerażająca perspektywa. Nie lepiej byłoby odejść…?
Tomek nie chciał słyszeć o rozstaniu. Mnie zresztą też na myśl o takiej ewentualności stawały łzy w oczach. Przez następne tygodnie wiele godzin spędziliśmy, zastanawiając, co z tym fantem począć. Może powinien znaleźć sobie kogoś na boku? Może korzystać z usług profesjonalistek?
To dla mnie upokarzające, ale gotowa byłam dzielić się nim z inną kobietą
Tomasz jednak odrzucił taką ewentualność. Uradziliśmy, że on trochę przystopuje ze swoimi zachciankami, a ja się bardziej postaram. Kochamy się, więc musi nam się udać. Starałam się, jak pragnę zdrowia, starałam ze wszystkich sił. Przez trzy lata. On początkowo też. Potrafił nawet kilka dni wytrzymać.
Ale w dzień podejrzanie często korzystał z łazienki, a w nocy robił to sam, pod kołdrą. Czułam się winna. I coraz bardziej nieszczęśliwa. A potem jemu przestała wystarczać „samoobsługa”.
– Koteczku, taki jestem wyposzczony… – mówił. Albo:
– Rozumiem, że jesteś zmęczona, ale to zajmie tylko kilka minut i nic nie musisz robić.
Najpierw znielubiłam jego dotyk
Gdy miał ciepłe dłonie, wydawały mi się za ciepłe; kiedy znów były zimne – czułam, że są lodowate. Potem zaczęło mi przeszkadzać, jak szura kapciami po parkiecie, że w łazience zawsze zostawia niezakręconą tubkę pasty do zębów, że rzuca koszulę na oparcie krzesła, zamiast odwiesić ją do szafy.
Drobiazgi, głupotki, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, teraz urosły do rozmiaru niewybaczalnych przewin. W końcu nabrałam awersji do jego zapachu. Perfumy, których używał, przyprawiały mnie o mdłości, a woń jego skóry…
Cóż, wreszcie dotarło do mnie, że tego nie da się już uratować. Cokolwiek przyjdzie mi do głowy, jakikolwiek plan zaradzenia problemowi – wszystko pokrzyżują odruchy mojego ciała. Ono nie kłamie. A ja nie mam już sił, żeby nadal poddawać je przymusowi. Któregoś wieczoru, kiedy Tomasz grał spektakl, spakowałam swoje rzeczy i wyprowadziłam się do wynajętej kilka dni wcześniej kawalerki, zostawiając mężowi starannie przemyślany list.
Następnym razem spotkaliśmy się dopiero u adwokata, który w moim imieniu złożył pozew o rozwód. Z oczywistych przyczyn uzgodniliśmy, że nie będziemy domagać się orzeczenia winy, a co do podziału majątku – mieszkanie było i pozostanie Tomka, ja zaś wezmę samochód.
Resztą podzielimy się bez pośrednictwa osób trzecich i chyba bez kłótni
Tak też się stało. A teraz siedzimy sobie u „Włocha” i przerzucamy się najświeższymi ploteczkami i wymieniamy niezobowiązujące uwagi o pogodzie, przeczytanych ostatnio książkach, obejrzanych filmach…
Nasze rany już nie krwawią, ale zanim czas je zabliźni, lepiej ich nie dotykać. Dlatego nie zadajemy sobie pytań, które mogłyby okazać się kłopotliwe, w rodzaju: „A pamiętasz jak…?” czy „Masz kogoś?”. Rozstaliśmy się kulturalnie i bezproblemowo.
– Niech ci się wiedzie – wznosi toast Tomek.
– I tobie też – odpowiadam, stukając kieliszkiem o kieliszek.
Naprawdę mu tego życzę.