„Karol zawrócił mi w głowie i chciał oskubać z kasy. Przysięgał mi miłość w zamian za mieszkanie i kredyt”

„Poczułam, jak robi mi się ciemno przed oczami. Marzenia o szczęśliwej przyszłości u boku cudownego mężczyzny prysły jak mydlana bańka. Byłam zrozpaczona, przez dobrych kilka minut ryczałam jak dziecko. Nie mogłam uwierzyć, że trafiłam na tak perfidnego oszusta”.

Teraz myślę, że prawdziwa przyjaciółka, taka od serca, powinna być dla nas ważniejsza nawet od ukochanego. Dlaczego tak twierdzę? Posłuchajcie. Cztery lata temu straciłam w wypadku męża. Zostałam sama z dwójką dzieci. Kasia miała wtedy pięć lat, Szymek siedem. Finansowo dobrze sobie radziłam – po Krzyśku odziedziczyłam spory majątek, ale czułam się coraz bardziej samotna. Byłam jeszcze młoda, brakowało mi mężczyzny. Postanowiłam więc dać szansę szczęściu.

Karola poznałam na portalu randkowym. To on mnie znalazł. Napisał, że jest właścicielem niewielkiej, ale dobrze prosperującej firmy budowlanej. Kawalerem spragnionym ciepła domowego ogniska. Kiedy zapytałam, dlaczego – mimo czterdziestki na karku – nie założył dotąd rodziny, wyznał, że jest bezpłodny. Ujął mnie tym wyznaniem. Niewielu mężczyzn potrafi się przyznać do tego, że nie może mieć dzieci. A on od razu zaznaczył, że nie chce mieć przede mną żadnych tajemnic.

Na początku rozmawialiśmy tylko przez internet. Czasem po kilka godzin dziennie. Im lepiej go poznawałam, tym stawał mi się coraz bardziej bliski. Najbardziej podobało mi się, że nie skupiał się tylko na mnie, ale pytał o dzieci. Chciał wiedzieć o nich dosłownie wszystko. Później, kiedy już zaczął do mnie przyjeżdżać, zawsze przywoził dla nich piękne prezenty. I poświęcał im mnóstwo czasu. Cieszyłam się z tego. Każdej kobiecie, która ma dzieci zależy, by jej nowy mężczyzna przynajmniej je polubił. A on moje wprost uwielbiał. Z wzajemnością zresztą.

Nasza znajomość szybko się rozwijała

Karol odwiedzał mnie praktycznie w każdy weekend. Wsiadał w samochód i pędził ponad trzysta kilometrów z Krakowa do Poznania, by się ze mną zobaczyć. Był czuły, opiekuńczy i bardzo pomocny. Wystarczyło, że o coś go poprosiłam, a już brał się do roboty. I nieustannie prawił mi komplementy. Podziwiał moją zaradność, to, jak zajmuję się domem, dziećmi.

Zakochałam się w nim bez pamięci. Byłam szczęśliwa, że spośród tysięcy kobiet zalogowanych na portalu wybrał właśnie mnie. Za każdym razem, gdy wyjeżdżał, zbierało mi się na płacz. Marzyłam, by został z nami na zawsze.

Kiedy więc okazało się, że moje pragnienie może się spełnić, omal nie oszalałam z radości. To było kilka miesięcy po naszym pierwszym spotkaniu. Karol jak zwykle przyjechał do nas w odwiedziny. Położyliśmy dzieci spać i usiedliśmy do romantycznej kolacji. W pewnym momencie Karol wyznał, że nie wyobraża sobie beze mnie i dzieci życia. I chce, byśmy zamieszkali razem.

– Ty też tego chcesz? – zapytał.

– Możesz się do nas wprowadzić choćby dzisiaj! – odparłam uradowana.

– To niemożliwe. Nie mogę ruszyć się z Krakowa. Tam mam firmę, kontrakty… Sama rozumiesz.

– W takim razie my przeprowadzimy się do ciebie!

– Nie pomieścimy się. Mam tylko kawalerkę. Przez całe życie byłem sam i nie potrzebowałem większego mieszkania…

– No to takie kupimy! Krzysztof zostawił mi sporo pieniędzy. Jest jeszcze moje mieszkanie, mogę je sprzedać choćby jutro. To świetna dzielnica, więc pójdzie na pniu. Jak połączymy siły, to nawet na dom wystarczy. I jeszcze coś zostanie.

– Mówisz poważnie? – spojrzał na mnie z niedowierzaniem

– Jak najpoważniej! – rzuciłam mu się na szyję. Przez pół nocy szukaliśmy w internecie domu naszych marzeń. I znaleźliśmy. Niedaleko miasta, w spokojnej okolicy. Umówiliśmy się, że w następną sobotę przyjadę z dziećmi go obejrzeć.

Dom przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Był wręcz idealny dla czteroosobowej rodziny. Kasia i Szymek też byli zachwyceni. Bałam się, że nie będą chcieli się przeprowadzić, ale obeszli każdy kąt, zastanawiając się i planując, jak będą wyglądać ich pokoje.

– Widzę, że mój dom się państwu podoba – uśmiechnął się właściciel.

– I to bardzo. Chcemy go kupić. Prawda? – spojrzałam na Karola.

– Oczywiście. Tyle że nie od razu. Najpierw musimy sprzedać swoje mieszkania. To potrwa… – zaczął tłumaczyć.

– Mogę poczekać na pieniądze, pod warunkiem, że dostanę zaliczkę. Powiedzmy sto tysięcy złotych – przerwał mu właściciel.

– W porządku, porozmawiamy sobie spokojnie z narzeczoną, wszystko przemyślimy i damy panu znać – odparł Karol.

Na słowo „narzeczona” serce zaczęło mi bić szybciej. Oczami wyobraźni już widziałam, jak bierzemy ślub i żyjemy w tym domu jak w bajce. Jeszcze tego samego dnia Karol odwiózł nas do Poznania. W drodze rozmawialiśmy oczywiście o kupnie domu. Ja byłam zdecydowanie za, mój ukochany nagle zaczął się wahać.

– O co chodzi? Przecież byłeś zachwycony – zdziwiłam się.

– No tak, ale ta zaliczka… Nie mogę w tej chwili wyłożyć stu tysięcy. Kontrahenci ociągają się z płatnościami. Każdą złotówkę trzeba im z gardła wydzierać. Choćbym stanął na głowie, nie wykombinuję takiej sumy – tłumaczył.

– O to się nie martw. Przecież ci mówiłam, że mąż zostawił mi coś w banku. W poniedziałek zlikwiduję lokatę i wyślę ci całą sumę. Zapłacisz i będzie po kłopocie – uśmiechnęłam się. Zatrzymał samochód i mocno mnie przytulił.

– Jesteś moją królewną. Obiecuję, że zawsze będę kochał tylko ciebie.

Ukochany wyjechał następnego dnia rano. Była niedziela, więc zawiozłam dzieci do babci i umówiłam się na ploteczki ze swoją przyjaciółką, Agnieszką. Do tej pory nie opowiadałam jej za wiele o swojej znajomości z Karolem, bo nie chciałam zapeszać, ale tym razem postanowiłam być bardziej wylewna. Przecież miałam rozpocząć nowe życie w zupełnie innym miejscu. Chciałam się tym pochwalić.

Po rozmowie z Agą nie mogłam spać

Aga słuchała o moich planach z wypiekami na twarzy. Ochom i achom nie było końca. Kiedy jednak wspomniałam o pieniądzach na zaliczkę, przyjaciółka nagle spoważniała.

– Zaraz, zaraz… Bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam. Chcesz przesłać sto tysięcy złotych jakiemuś obcemu facetowi? Tak po prostu? Na piękne oczy? Przecież ty nic o nim nie wiesz! – zaczęła marudzić.

– Karol nie jest obcy! Znamy się już prawie rok, kochamy się, planujemy wspólną przyszłość! Nie rozumiem więc, o co chodzi – zaperzyłam się.

– W porządku, życzę ci, żeby to był ten jedyny. Ale sprawdziłaś go przynajmniej? Może to cholerny oszust! Pełno takich na portalach randkowych – nie odpuszczała.

– Nic podobnego! Tu cudowny mężczyzna. I ufam mu w stu procentach! W internecie nie znalazłam na jego temat złego słowa.

– Ja jednak na twoim miejscu poszłabym na policję, pokazała zdjęcie… Może to jego kolejny numer i mają go już w swojej bazie. Może nawet poszukują.

– Mowy nie ma!

– Proszę cię, zrób to. Tak na wszelki wypadek… Sto tysięcy to mnóstwo kasy.

–  Nigdzie nie pójdę! Nie będę robić z siebie idiotki! A poza tym to moje pieniądze, mogę je dać komu chcę. Tobie nic do tego.

– W porządku, koniec tematu. Rób, jak uważasz. Obyś tylko później nie żałowała – westchnęła i ruszyła w stronę drzwi.

Nawet nie próbowałam jej zatrzymać. Byłam wściekła, że nazwała mojego ukochanego oszustem, popsuła mi dobry nastrój. Podejrzewałam nawet, że zrobiła to z zazdrości. W jej małżeństwie nie działo się ostatnio, delikatnie mówiąc, najlepiej. Nic więc dziwnego, że nie podobało jej się, że u mnie wszystko świetnie się układa. Tej nocy, choć liczyłam barany, przewracałam się z boku na bok, nie mogłam zasnąć. Słowa przyjaciółki nie dawały mi spokoju. Z jednej strony wciąż wierzyłam w uczciwość i szczerość Karola, ale z drugiej targały mną wątpliwości. A co, jeśli on rzeczywiście chce mnie naciągnąć?

Przypomniało mi się, że nie dalej jak tydzień wcześniej przeczytałam w babskiej gazecie historię kobiety oszukanej przez „narzeczonego” na prawie milion złotych! Tamten też twierdził, że kocha, obiecywał szczęśliwą, wspólną przyszłość… Koniec końców postanowiłam, że zanim wyślę pieniądze, rzeczywiście pojadę na policję.  Choćby po to, by udowodnić przyjaciółce, że źle oceniła Karola. Rano do niej zadzwoniłam.

– Sorki, że cię budzę, ale… Wybierzesz się ze mną jutro na komendę?  Samej mi tak jakoś głupio – zapytałam.

– Nie ma sprawy. Będę u ciebie przed dziewiątą. Cieszę się, że zmądrzałaś.

To był mój ukochany, choć wyglądał inaczej

Następnego ranka pojechałyśmy na policję. Byłam tak zdenerwowana i zawstydzona, że nie mogłam wydusić z siebie słowa. Na szczęście Aga przejęła inicjatywę. Policjant początkowo patrzył na nas jak na wariatki i chciał nas spławić. Gdy jednak przyjaciółka zagroziła, że poleci do mediów i opowie, jak to stróże prawa nie chcą pomóc oszukiwanym kobietom, zmiękł. Gdzieś tam zadzwonił i poprosił o przeszukanie bazy danych. Po kilku minutach miał już wszystkie informacje.

– To ten mężczyzna? – pokazał mi zdjęcie. Rzuciłam okiem na fotografię. Mój ukochany wyglądał na nim trochę inaczej. Miał jaśniejsze włosy, trzydniowy zarost. Ale to był on.

– Tak – pokiwałam głową.

– W takim razie gratuluję czujności. To prawdziwy Casanova. Naciągnął na pieniądze już kilka kobiet. Niektóre sprzedawały dla niego mieszkania, brały kredyty… – usłyszałam.

Poczułam, jak robi mi się ciemno przed oczami. Marzenia o szczęśliwej przyszłości u boku cudownego mężczyzny prysły jak mydlana bańka. Byłam zrozpaczona, przez dobrych kilka minut ryczałam jak dziecko. Nie mogłam uwierzyć, że  trafiłam na tak perfidnego oszusta! Potem jednak ogarnęła mnie złość.

– Skoro to taki sukinsyn, to dlaczego ciągle jest na wolności! – warknęłam do policjanta.

– Bo to sprytny gagatek. Zmienia wygląd, posługuje się fałszywymi dokumentami i przemieszcza się po całym kraju. Trudno go namierzyć. Poza tym, oszukane kobiety nie zawsze chcą składać zawiadomienie o przestępstwie. Wstydzą się – rozłożył ręce.

– Ja jeszcze nie mam o czym zawiadamiać. Może jedynie o tym, że złamał mi serce. Ale za to mogę pomóc go złapać! Nie ma pojęcia, że tu przyszłam…

– To zbyt niebezpieczne. Poda nam pani numer telefonu i go namierzymy.

– Mowy nie ma. W mieście możecie go zgubić. A poza tym chcę zobaczyć, jak zakuwacie łachudrę w kajdanki! – ucięłam.

To, jak wspólnie z policjantami przez kilka dni ustalaliśmy plan działania, to długa opowieść.  W skrócie – umówiliśmy się, że zadzwonię do Karola i powiem, że nie mogę zrobić przelewu na tak dużą sumę, tym bardziej obcej osobie. Bo skarbówka zacznie węszyć i różne inne urzędy. I że najlepiej będzie, jeśli przyjedzie osobiście po gotówkę.

– Niech pani rozmawia z nim tak jak zwykle.  Żeby się nie zorientował – pouczał mnie policjant.

– O rany, przecież wiem! – odburknęłam. Oczywiście trochę bałam się, że nieopatrznie czymś się zdradzę, ale żądza zemsty dodawała mi sił. Czułam, że świetnie odegram swoją rolę.

Karol rzeczywiście dał się nabrać. Trochę narzekał, że przez niespodziewany przyjazd będzie musiał zrezygnować z bardzo ważnego spotkania, na którym mu zależy, ale zaraz się rozchmurzył.

– Czego się nie robi, by spełnić marzenia o szczęśliwej rodzinie, prawda kochanie? – zaświergotał do słuchawki.

– Prawda. To czekam na ciebie jutro o dziesiątej, przed bankiem. Tylko się nie spóźnij. Boję się stać na ulicy z takimi pieniędzmi – odparłam.

Kiedy przyjechałam, czekał na mnie w pobliskiej kawiarni z bukietem czerwonych róż i uśmiechem na twarzy.

– To dla ciebie, kochanie. Do końca życia będę dziękował Bogu, że pojawiłaś się w moim życiu – wręczył mi kwiaty. Powąchałam je, a potem zamachnęłam się i walnęłam go tym bukietem w twarz.

– Zaraz zmienisz zdanie, padalcu jeden! – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

Był tak zaskoczony, że nawet nie zauważył, jak otoczyli go policjanci. Gdy wsadzali go do radiowozu, poczułam się trochę lepiej. Oczywiście serce nadal mi krwawiło z żalu, ale świadomość, że Karol długo już nie skrzywdzi żadnej kobiety, złagodziła nieco ból.  Na razie Karol siedzi w areszcie i czeka na proces. A ja, no cóż… Nadal płaczę po nocach i leczę złamane serce. Dobrze chociaż, że w przeciwieństwie do innych kobiet ocaliłam majątek.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *