– Jedziemy, Halinko! – zarządziła siostra. – Zrobimy, co trzeba u rodziców, i wrócimy, jak skończą nam się pieniądze. Nie wcześniej! – ostrzegła mnie Zdzisia.
Dawno nie widziałam jej w takim stanie. Czerwone plamy na polikach i szyi świadczyły o dużym wzburzeniu, a moja starsza o dziesięć lat siostra zawsze uchodziła za uosobienie spokoju. Zatem musiało się zdarzyć coś naprawdę dramatycznego, że przyszła do mnie, zamiast zadzwonić, i zażądała, abym natychmiast się spakowała. Szczęśliwie trzyletnia Alinka, moja najmłodsza wnusia, właśnie wyszła z zapalenia oskrzeli, więc miałam dla siebie nieco więcej czasu, ale nie aż tyle, żeby rzucić wszystko i pojechać ze Zdzisią na rodzinną wieś, położoną 60 km za naszym miastem.
– Powiedz mi, co takiego dzisiaj robisz? Jesteś na wcześniejszej emeryturze i nie możesz wyrwać się na kilka dni z domu? Sprzątasz u córki czy może dla odmiany dzisiaj gotujesz dla syna i synowej? – fuknęła, pakując się do ciasnej kuchni. – Zrobiłam zakupy, więc o nic nie musisz się martwić. Naprawdę, Halinko, potrzebuję tego wyjazdu i ty pewnie też – spojrzała mi głęboko w oczy.
– Ale żeby tak z dnia na dzień? Powinnam to omówić z dziećmi…
– Przecież planowałyśmy wyjazd od miesięcy, tylko nie ustaliłyśmy dokładnej daty. Pamiętasz? Tylko ty i ja, bez wnucząt, Wiesia i całej naszej radosnej gromadki – ostatnie słowa podkreśliła z taką mocą, że natychmiast domyśliłam się powodu jej nagłej decyzji.
Jesteście bankrutami? Staś ma kochankę?! No co ty…
Zapewne nie chodziło o jej kochanego męża Mirka, ale o ich dorosłe dzieci – Ewę i Staszka. Tylko czym mogły się narazić mojej siostrze? Wychowałyśmy się w tradycyjnej rodzinie z kochającą mamą i odpowiedzialnym ojcem. Obie słyszałyśmy, że jeśli tylko chcemy, możemy osiągnąć wszystko. Widziałyśmy, jak rodzice puchli z dumy z naszych najbłahszych osiągnięć, a jednak tylko Zdzisia skończyła studium podyplomowe i została cenioną księgową, znalazła sobie dobrego męża i urodziła mu dwójkę dzieci, które wychowali na odpowiedzialnych, samodzielnych ludzi.
Mąż jej starszej córki Ewy był dyrektorem spółki spedycyjnej, Ewa kierownikiem działu finansów w zagranicznej korporacji, więc nie należeli do biednych. Stać ich było na zagraniczne wakacje, dwustumetrowy dom i społeczne szkoły dla dzieci. Młodszy Staszek też robił oszałamiającą karierę w branży ubezpieczeniowej, mając u boku śliczną żonę i dwójkę małych dzieci.
– Zdzisiu, nie rozumiem twojego wybuchu – zaczęłam, wyobrażając sobie, ile problemów nastręczy moim bliskim taki nagły wyjazd. – Może najpierw wszystko mi wyjaśnisz, nim zacznę się pakować – dodałam.
– Zaparzę twoją ulubioną herbatę…
Siostra machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę, ale w końcu dała się przekonać. Zdjęła płaszcz i przysiadła na kanapie.
– Pewnie Mirek też nie chciałby, abyś tak nagle zniknęła – zagadnęłam, serwując dymiący parą imbryk.
– Mirek! On jest z nich wszystkich najgorszy – żachnęła się. – Tyle lat oszukiwał mnie za plecami! Jak on mógł? Jak oni mogli? Wyobrażasz sobie, Halinko, że jesteśmy bankrutami?
Z wrażenia odebrało mi mowę.
Dotąd to ja zawsze byłam tą gorszą!
To moje pensje przepijał świętej pamięci małżonek, to mnie ledwie starczało do pierwszego z wcześniejszej emerytury, bo dzieci często zapominały mi oddać za zakupy dla ich rodzin. Byłam nikim nawet dla pracodawców, dla których kobieta przed sześćdziesiątką z zawodowym wykształceniem nadawała się jedynie do rozwożenia palet w marketach albo sprzątania ulic. A przecież gdyby nie wielka miłość i wpadka w drugiej klasie liceum, nie musiałabym opuszczać szkoły i żyć jak teraz.
Poczułam znajomy ucisk w gardle, więc natychmiast przywołałam się do porządku. Nie pora na łzy! Spojrzałam na zdruzgotaną siostrę. Natychmiast podchwyciła moje spojrzenie i uśmiechnęła się smutno.
– Obie wskoczyłybyśmy za naszymi dziećmi w ogień i obie z tego powodu marnie skończyłyśmy – powiedziała. – Tyle że ty służysz swoim za darmową gosposię, a ja za bankomat.
Chciałam zaprzeczyć, bo nie mieściło mi się w głowie, aby dobrze sytuowani siostrzeńcy traktowali w ten sposób swoją matkę, ale siostra dała mi do zrozumienia, że też chce się wygadać, więc zamilkłam. Każde kolejne wypowiedziane przez nią zdanie coraz bardziej wbijało mnie w kanapę.
– Nie nauczyłam mojej Ewy oszczędzać – westchnęła. – W czasie budowy domu narobili z mężem długów, których ani myślą spłacać. Karty kredytowe, pożyczki w bankach i u znajomych, kredyt hipoteczny… Jakby tego było mało, wymyślili sobie wakacje i nowy, lepszy, a zatem i droższy, samochód. Na pierwszą fanaberię zaciągnęli pożyczkę w parabanku, bo nikt już nie chciał im pomóc, auto wzięli w leasing. Jakby nie rozumieli, że wraz z budową domu ich sytuacja diametralnie się zmieniła. Długo sądziłam, że jakoś sobie radzą, bo nigdy nie zwierzali mi się ze swoich problemów. No a dzisiaj rano okazało się, że dają sobie radę dzięki naszym oszczędnościom. Wyobrażasz sobie, że Mirek wpakował w ich zachcianki wszystkie nasze pieniądze plus część swojej emerytury? I jeszcze zaciągnął pożyczkę, żeby nie odcięli im prądu! I to wszystko bez mojej wiedzy?! Sama jestem sobie winna, bo od miesięcy nie zaglądałam na nasze konto. Jak ta głupia przez 53 lata wierzyłam mężowi i zobacz, jak na tym wyszłam? I do tego jeszcze Stanisław… – Zdzisia wyraźnie pobladła, jej usta zaczęły drżeć, jakby miała za chwilę się rozpłakać.
– Co ze Stasiem?! – poderwałam się z miejsca, słysząc imię chrześniaka.
Musiałam jednak poczekać, aż Zdzisia opanuje emocje i będzie gotowa na zwierzenia. Minęła cała wieczność, nim ponownie się odezwała.
– Tego akurat nigdy nie chciałam ci powiedzieć, bo uwierz mi, nie jest to powód do dumy… – zawahała się. – Staszek ma kochankę, od lat, i ta kobieta wkrótce urodzi mu dziecko.
Z wrażenia omal nie spadłam z fotela, ale Zdzisia nawet tego nie zauważyła.
– Wyobraź sobie, że mój syn nie ma sobie nic do zarzucenia? Uważa, że dobrze dba o obie rodziny, a ja i ojciec niepotrzebnie się go czepiamy.
To twoje dzieci, córeczko, więc się nimi zajmij
Coś zadźwięczało, ale obie zignorowałyśmy sygnał. W jednej chwili zapomniałam o obiedzie dla rodziny syna i odebraniu wnuka ze szkoły. Nagle wspaniały obraz rodziny siostry, którym żyłam przez lata, wyrzucając sobie swoje niedołęstwo, rozpadł się jak domek z kart. Zdzisia miała rację, obie straciłyśmy połowę życia na zaspokajanie zachcianek bliskich, dostając w zamian jedynie ochłapy ich miłości. Poczułam, jak narasta we mnie gniew. Gdy wreszcie odebrałam telefon do wściekłej córki, zamiast kajać się i tłumaczyć, rzuciłam jej tylko, że wyjeżdżam z siostrą na wieś.
– Dzisiaj? O tej porze roku? Chyba zwariowałaś! A co z moimi dziećmi? – zaatakowała mnie.
– Jak słusznie zauważyłaś, są twoje, więc się nimi zaopiekuj – odparłam i musiało to brzmieć jakoś wyjątkowo, bo córka nagle zamilkła.
Nie czułam wyrzutów sumienia, bo wiedziałam, że jest jeszcze druga, niepracująca babcia. Tyle że teściowa mojego dziecka zawsze potrafiła postawić granice, co nie podobało się córce. Nie miała jednak wyjścia, skoro matka zastrajkowała.
– Jedziemy, Zdzisiu, pora odpocząć i zrobić coś ze swoim życiem! – oznajmiłam siostrze, idąc szukać walizki.
Dawno nie miałam takiego przypływu energii jak przez te cztery dni w domu po rodzicach. Nie tylko wysprzątałam ze Zdzisią całą spiżarnię i strych, ale i zrobiłam porządki w mojej głowie. Po przyjeździe z pomocą siostry znalazłam płatne zajęcie, potem już sama zapisałam się na uniwersytet trzeciego wieku. Na jednym z wykładów poznałam Janusza. Całkiem przystojnego, a z pewnością interesującego emerytowanego lotnika, który przeprowadził się do naszego miasteczka po śmierci żony.
Jesteśmy przyjaciółmi. Pomagamy moim dzieciom przy wychowaniu wnuków, ale nie mam już czasu na gotowanie obiadów dla syna i synowej ani sprzątanie domu córki. Zdzisia też się zmieniła. Dobiegając siedemdziesiątki, wniosła o rozdzielność majątkową, by nie pójść z torbami przez męża, i śpiewa w chórze kościelnym, kojąc w ten sposób zszargane nerwy.