Przez całe życie mama zmuszała mnie do wykonywania wszystkich prac domowych. Ponieważ sama ciężko pracowała, a mój ojciec nigdy nawet nie trzymał miotły w ręku, sprzątanie, gotowanie, pranie, a nawet prasowanie spadły na moje dziecięce barki. Już w wieku 14 lat umiałam ugotować rosół i wiedziałam, jak dobrać temperaturę wody do różnych rodzajów tkanin. Kiedy skończyłam 18 lat, od razu przeprowadziłam się do osobnego mieszkania i zdałam sobie sprawę, jak bardzo nienawidzę wszystkich prac domowych. Dosłownie na siłę zmuszam się do sprzątania i zmywania naczyń…
Szczerze mówiąc, myślałam, że będzie odwrotnie: przeprowadzę się do innego mieszkania i będę tam jedyną gospodynią. Będę kładła rzeczy tam, gdzie chcę i zmywała naczynia, kiedy chcę. Zwykle, jak tylko człowiek wyprowadzi się od rodziców, to bardziej zależy mu na czystości, bo nikt go już nie zmusza do prac domowych. Robi się to dlatego, że samemu się chce. Ale coś jest chyba ze mną nie tak.
Na razie jeszcze studiuję i mam stypendium. Niedawno znalazłam sobie pracę na pół etatu, żeby brać mniej pieniędzy od rodziców, którzy i tak już płacą mi za mieszkanie. Za jedzenie, ubrania, spotkania z przyjaciółmi – płacę już sama. Nie mam aż tyle pieniędzy, żeby zamawiać sobie jedzenie czy zatrudnić kogoś do sprzątania, muszę to robić sama…
Tak naprawdę to zaniedbałam właściwie wszystkie obowiązki domowe. Czasami tylko posprzątam, ale nie cierpię tego. W ogóle nie prasuję, odkąd się wprowadziłam, nie umyłam okien, a zanim wymyję naczynia, zbieram je przez cały tydzień. Całe szczęście, że moja mama tego nie widzi. Próbowałam popracować nad sobą i trochę bardziej się postarać. Chęci mi wystarczało maksymalnie na tydzień, potem po prostu odrzucało mnie od gotowania. Teraz już mija chyba miesiąc, odkąd żywię się garmażerką z supermarketu.
A wczoraj wróciłam do domu z zajęć i się po prostu rozpłakałam. Zobaczyłam górę nieumytych naczyń, na kanapie w kącie stertę wypranych ubrań do ułożenia w szafach, a w lodówce, jak zwykle, nie było nic do jedzenia. Wygląda na to, że szybko będę musiała znaleźć sobie współlokatorkę albo poszukać chłopaka, który zechce się dzielić po równo obowiązkami. Chociaż nie będzie miał wyboru: nie dam rady zrobić wszystkiego sama, poza tym nie chcę! W końcu prace domowe to nie tylko obowiązek kobiety, nawet jeżeli nie pracuje całymi dniami i nie zarabia aż tak dużo.
Każdy mężczyzna może pomóc swojej żonie i uwolnić ją od tych monotonnych zajęć. Kiedy tak patrzę na moje życie, nie wyobrażam sobie, jak to będzie dalej. A jeśli wyjdę za mąż i będę miała dzieci? Wtedy jeszcze dodatkowo dojdzie mi klika zadań, które będę musiała wykonywać każdego dnia – codziennie to samo. A ja tak nienawidzę rutyny!
Powiedzcie mi szczerze, lubicie te obowiązki domowe? A może jakoś udało wam się pokonać taką niechęć do nich? Może to z czasem minie, a teraz po prostu powinnam sobie pozwolić na odrobinę lenistwa i nie obwiniać się za każdym razem, gdy patrzę na odkurzacz…