„Dla rodziny istniałam tylko wtedy, gdy czegoś chcieli. Gdy to ja byłam w potrzebie, pomógł mi zupełnie obcy człowiek”

„Gdyby nie zakupy, które robiłam przez Internet, umarłabym z głodu. Siostra wpadła do mnie tylko raz, a przyjaciółka zadzwoniła tylko po to, żeby się usprawiedliwić. Czekali, aż wyzdrowieję i znowu będę mogła mi pomagać. Zostałam sama”.

Dobro powraca. Chcę wierzyć, że to prawda. Ale ostatnie wydarzenia zdają się temu całkowicie zaprzeczać. Trzeba pomagać – powtarzała moja babcia.

– Im więcej dajesz, tym mocniej wiążesz się z rodziną i z przyjaciółmi, możesz liczyć na wzajemność, wsparcie w trudnych chwilach.

Teraz, po latach mam ochotę jej odpowiedzieć: nie tędy droga!

– Na razie! – koleżanki żegnały się, schodząc z dyżuru.

Ja jeszcze nie mogłam iść do domu, raport się sam nie napisze. Za każdym razem, kiedy ten niewdzięczny obowiązek spadał na mnie, miałam nadzieję, że moje poświęcenie zostanie dostrzeżone i zapamiętane.

Innymi słowy – że mam kolejny plus u dziewczyn, dług wdzięczności, który kiedyś sobie odbiorę. Raport powinny pisać kolejno wszystkie pielęgniarki, ale ciągle coś im wypadało. Chore dziecko, ból głowy, teściowa na obiedzie.

To były powody, dla których gnały do domu, obdarzając mnie niewdzięcznym obowiązkiem. Owszem, próbowałam protestować, ale zostałam okrzyknięta nieużytym sobkiem. Chyba uważały, że raporty na oddziale to mój niepisany obowiązek. Wlepiony mi prawem kaduka, oczywiście.

Nie potrafię odmawiać. Za każdym razem, kiedy mam powiedzieć „nie”, odnoszę wrażenie, że rozmówca obrazi się, zerwie ze mną stosunki i będzie miał o mnie jak najgorsze zdanie. I o dziwo, mam rację. Nauczyłam się, że jeśli chcę być lubiana, muszę na to zasłużyć.

Siostra nie może dostać się do lekarza? Ależ to żaden kłopot, Alicja pracuje w służbie zdrowia, to „załatwi” numerek. Ruszałam więc bladym świtem w kolejkę do przychodni, żeby stać jak wszyscy inni w ogonku do rejestracji. Innych możliwości nie miałam.

– Wizyta za miesiąc? – krzywiła się siostra, kiedy meldowałam jej dumnie o swoim osiągnięciu. – Dopiero? Czy wy tam nie macie lekarzy?

„Mamy. W szpitalu na oddziale, bo tam pracuję” – miałam ochotę odpowiedzieć, ale milczałam, nie chcąc się kłócić. Siostra i tak by nie zrozumiała.

Nie umiałam odmówić, gdy ktoś mnie o coś prosił

Mój telefon dzwoni przez cały dzień. Rodzina, znajomi, przyjaciele.

– Ludzie się garną do naszej Alicji – mówiła o mnie babcia, a ja puchłam z dumy.

Tak właśnie powinno być. Bliscy powinni ze sobą rozmawiać, nie zaniedbywać kontaktów. Zauważyłam jednak, że mam coraz więcej obowiązków. Cudzych. Szwagrowi trzeba odebrać paczkę od kuriera.

– I tak siedzisz w domu, to dla ciebie drobiazg – słyszałam.

Racja, ale byłam po nocnym dyżurze, chciałam się przespać, a tego szwagier nie brał pod uwagę. Nie mogłam jednak odmówić, bo obraziłby się. Więc robiłam to, o co prosił. Wolałam odebrać jego paczkę, niż pilnować zakatarzonych dzieci, bo i takie pomysły przychodziły siostrze do głowy.

Wszystkiemu winny był mój zmianowy system pracy. Bywałam dostępna, więc przywoziła do mnie dwójkę kaszlących urwisów, obiecując, że odbierze dzieciaki najszybciej, jak będzie mogła. Różnie to bywało…

– Alicja, masz jutro dyżur? – takich telefonów bałam się najbardziej.

– W szpitalu? Nie – odpowiadałam prawdomównie, chociaż skóra cierpła mi na grzbiecie. – Ale pracuję dodatkowo jako pielęgniarka środowiskowa, więc…

– Ach, to tylko kilka godzin – bagatelizowała moją drugą pracę siostra. – Chyba nie muszę dziś odbierać dzieciaków? Mają trochę temperatury, niech posiedzą u ciebie. Nie będę ich ciągnęła do domu w taką pogodę.

Co miałam powiedzieć? Siostra miała rację. Zakatarzone maluchy powinny siedzieć w domu. Ale w swoim, na miłość boską! Milczałam i godziłam się na wszystko. Bo jak odmówić pomocy przy dzieciach?

Po maratonie z siostrzeńcami do pracy szłam nieprzytomna. Dwunastogodzinny dyżur to nie przelewki. Trzeba się nabiegać koło pacjentów, nie ma kiedy usiąść. Obchód, wydawanie lekarstw, zmiana kroplówek, jest co robić. Wracałam do domu na ostatnich nogach. Zmęczona czy nie, musiałam jeszcze sprawdzić, jak radzi sobie mama.

– Za rzadko cię widuję, córeczko – wyrzucała mi za każdym razem, kiedy do niej dzwoniłam. – Syn sąsiadki często u niej bywa, zakupy przynosi, potrafi wszystko zreperować. A ja siedzę sama jak kołek w płocie. Ale nie narzekam, jakoś daję sobie radę.

Mama miała rację. Nie miałam dla niej czasu. Na siostrę nie można było liczyć, była zajęta własną rodziną, ale po mnie mama spodziewała się więcej. Bo co ja takiego robię? Pracuję? Wszyscy pracują, ale znajdują czas dla starzejących się rodziców. Wszyscy, tylko nie ja.

Powinnam się ogarnąć. Kulało także moje życie towarzyskie. Gdyby nie dwie odwieczne przyjaciółki, byłaby to pustynia Gobi. Krystyna mieszkała na drugim końcu Polski, natomiast Kasię miałam na wyciągnięcie ręki, a raczej słuchawki, bo często do mnie dzwoniła, żeby podzielić się swoimi kłopotami.

A miała ich mnóstwo. Życie nie szczędziło jej rozczarowań, kolejni mężczyźni odchodzili, zostawiając Kasię na skraju załamania. Kto miał jej wysłuchać, jak nie ja? Często rozmawiałyśmy, choć nie zawsze miałam na to czas.

– Oddzwonię do ciebie, teraz jestem zajęta – szeptałam w słuchawkę, bo akurat byłam w pracy.

Kasia na ogół to rozumiała, czasem tylko wyrzucała mi, że nie może na mnie liczyć wtedy, gdy najbardziej potrzebuje wsparcia. Puszczałam jej skargi mimo uszu, tłumacząc sobie, że dziewczyna jest w dołku i mówi coś, czego za chwilę nie będzie pamiętać.

I tak było. Oddzwaniałam i rozmawiałyśmy jak zwykle. O jej problemach. Tak było najłatwiej, jak się przekonałam, gdy próbowałam zainteresować Kasię sobą.

– Nie możesz dogadać się z siostrą i mamą? To tak jak wszyscy. Nie przejmuj się – rzuciła lekko przyjaciółka i wróciła do roztrząsania plusów i minusów swojego ostatniego związku.

Jak wszyscy. Nie lubiłam tego powiedzenia, bo nic nie znaczyło. Każdy człowiek jest inny, co powiedziałaby Kasia, gdybym ją w ten sposób podsumowała? Wiedziałam. Obraziłaby się, bo przecież jej przeżycia były wyjątkowe. Dlatego przełykałam gorzką pigułkę i milczałam.

Przyjaciele zawiedli, zajął się mną obcy człowiek!

Ostatnio Kasia potrzebowała mnie, jak zwykle, po rozstaniu z kolejnym chłopakiem. Tym razem odebrałam telefon, wracając do domu. Zajęta rozmową nie patrzyłam, gdzie stawiam nogę i stało się. Skręciłam kolano. Ból prawie odebrał mi przytomność.

– Jesteś tam? Odezwij się – niecierpliwiła się Kasia.

Ucieszyłam się, że ją mam. Nie byłam sama.

– I co teraz? – spytała bezradnie.

– Muszę pokazać nogę lekarzowi, a nie mogę chodzić – zawiesiłam głos.

– Przyjechałabym do ciebie – znalazła się Kasia – ale zanim dotrę przez korki, minie sporo czasu. Zadzwoń do siostry, ona bliżej mieszka. Albo po taksówkę, tak będzie najszybciej.

Rozłączyłam się. Nie wiem, na co liczyłam, nie chciałam teraz tego roztrząsać. Musiałam zadbać o siebie. Siostra o tej porze przyprowadzała dzieci z przedszkola, nie mogłam na nią liczyć. Szwagier? Jest pewnie wolny, o ile nie umówił się z kolegami.

Zrobiłam tak, jak radziła Kasia. Zadzwoniłam po taksówkę. Przewiązałam kolano apaszką i spróbowałam zrobić krok. Syknęłam z bólu. Przechodnie mijali mnie, obrzucając ciekawskimi spojrzeniami. Zachowywali rezerwę, nie chcieli się wtrącać. Zrozumiałam, że muszę się przełamać  i poprosić kogoś o pomoc.

– Przepraszam… – zaczepiłam wysokiego chłopaka.

– Złamała pani nogę? – zapytał.

– Aż tak źle nie jest, to chyba tylko skręcenie. Tyle że nie mogę chodzić.

– A dokąd pani się wybiera?

Zamówiona taksówka zatrzymała się niedaleko mnie.

– Do lekarza – wskazałam samochód. – Niestety nie pokonam nawet dwumetrowej odległości.

– Proszę się oprzeć o mnie – zarządził chłopak i prawie wniósł mnie do taksówki. – Jedziemy do szpitala – rzucił kierowcy, sadowiąc się obok.

– Pan ze mną? – zdziwiłam się.

– A jak pani wysiądzie?

Do izby przyjęć wkroczyłam w ramionach mężczyzny.

– Alicja! – ucieszyła się na mój widok rejestratorka.

– Znają tu panią – mój opiekun poczuł się odsunięty.

– Pracuję w tym szpitalu. Jestem pielęgniarką – wyjaśniłam.

– To ja nie jestem już potrzebny – wycofał się szybko na widok sanitariusza Marcina z wózkiem.

– Panu już dziękujemy, teraz my się nią zajmiemy – zrymował Marcin.

Sanitariusz zawiózł mnie do windy tak szybko, że nawet nie podziękowałam mojemu opiekunowi.

– Kocha, to poczeka – Marcin błysnął znajomością ludzkiej natury.

Mogłabym go udusić. Noga goiła się powoli, skutecznie uziemiając mnie w domu. Gdyby nie zakupy, które robiłam przez internet, umarłabym z głodu. Siostra wpadła do mnie tylko raz.

Kasia zadzwoniła tylko po to, żeby się usprawiedliwić. Wyjeżdżała w delegację i nie miała dla mnie czasu. Chwilowo nie potrzebowała wsparcia psychicznego, więc telefon milczał. Jakoś nikt nic ode mnie nie chciał. „Czekają, aż wyzdrowieję i znowu będę mogła pomagać” – wpadło mi do głowy, ale zaraz przegnałam tę myśl. Gdyby mogli, na pewno by o mnie zadbali. Po prostu nie mają czasu. Tak się złożyło. Oszukiwałam sama siebie…

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *