W środę od rana Karina bombardowała mnie telefonami. Nie odbierałam. Miałam nadzieję, że się znudzi i zacznie wydzwaniać do kogoś innego.
Nic z tego, dzwoniła co pięć minut! Za każdym razem, gdy wyświetlał się jej numer, wzdychałam głośno i przewracałam oczami. Aż koleżanki z pokoju przerwały pracę i zaczęły mi się przyglądać z zaciekawieniem. Pewnie wietrzyły jakąś sensację. Myślały, że pokłóciłam się z mężem albo nagadałam coś dziecku. I teraz ta druga strona wydzwania, żeby wyjaśnić sprawę albo na mnie nawrzeszczeć. W końcu, chyba po dwudziestym razie, odebrałam. Nie mogłam już wytrzymać tych ciekawskich spojrzeń…
– Halo? – burknęłam w słuchawkę.
– Wreszcie! Dobijam się do ciebie od bladego świtu, a ty nic. Ogłuchłaś czy co? – usłyszałam zdenerwowany głos.
– Nie ogłuchłam, tylko wyciszyłam telefon. Jestem zawalona robotą i nie mam czasu na pogaduchy.
– Dobra, już dobra… Nie zamierzam ci przeszkadzać. Chcę się tylko dowiedzieć, o której spotykamy się w piątek. Już nie mogę się doczekać. Mam wam tyle do powiedzenia! Wyobraź sobie, Karol chce mnie zabrać na wakacje na Kubę, do Varadero. Pewnie nawet nie wiesz, co to jest. To najsłynniejszy i najbardziej ekskluzywny kurort na wyspie. Wyobrażasz to sobie? Cudowne plaże, drogie hotele, kluby… – zaczęła paplać.
– To bardzo ciekawe, ale jest mały problem. Maryla jest zakatarzona i ma gorączkę, Wanda musi zostać dłużej w firmie… Więc ze spotkania nic raczej nie wyjdzie – przerwałam jej.
– Znowu? Ostatnio jakoś ciągle odwołujecie spotkania. O co chodzi? Przecież kiedyś widywałyśmy się regularnie.
– O nic. Tak się po prostu czasem w życiu składa.
– Poważnie? A ja myślę, że po prostu nie chcecie się ze mną spotykać! I umawiacie się za moimi plecami. Nawet wiem dlaczego. Zazdrościcie mi! – krzyknęła i się rozłączyła. Może gdyby jeszcze chwilę poczekała, nie skończyła tak nagle rozmowy, powiedziałabym jej prawdę. Jak znam życie, nie spodobałaby się jej, oj nie…
Karina z jednym trafiła w dziesiątkę. Rzeczywiście, nie chcemy się z nią spotykać. Umówiłyśmy się z dziewczynami, że gdy zadzwoni i zapyta, kiedy się zobaczymy, będziemy wykręcać się na wszystkie sposoby. Twierdzić, że nasze babskie spotkanie po raz kolejny jest odwołane, bo któraś z nas leży w łóżku albo ma coś ważnego do załatwienia. Nie robimy tego jednak z zazdrości. Po prostu mamy serdecznie dość jej towarzystwa.
Sugerowałyśmy, że mamy dość jej monologów
Naprawdę nie wiem, co się stało Karinie. Kiedyś była najlepszą przyjaciółką pod słońcem. Normalnie z nami rozmawiała, wysłuchiwała naszych problemów. Cieszyła się z sukcesów, przeżywała upadki, wspierała, gdy potrzebowałyśmy wparcia. Ale kiedy wyszła za mąż za Bogdana, bogatego biznesmena, coś jej się w głowie poprzestawiało. Mąż świata poza nią nie widzi, spełnia wszystkie jej zachcianki i życzenia. Wystarczy, że Karina o czymś pomyśli, a już to ma. I bardzo dobrze. Cieszyłyśmy się, że przyjaciółka spotkała na swojej drodze faceta, który traktuje ją jak księżniczkę. Ale mam wrażenie, że za bardzo się do tego przyzwyczaiła… I uwierzyła, że jest najważniejsza pod słońcem.
Zastanawiam się, czy ona zdaje sobie sprawę, że od dłuższego czasu każde zdanie rozpoczynała od „ja”. „Ja myślę…”; „Ja robię…”; „Ja zawsze…”. Gdy któraś z nas próbowała coś powiedzieć o sobie, natychmiast brutalnie jej przerywała. I znowu: „ A wiecie, że ja…”. Oczywiście wszystko co miała do powiedzenia było najciekawsze, wszystko co robiła – najlepsze, a wszystko co miała – najdoskonalsze. Ciuchy, dodatki, buty. Topowe marki, najwyższa półka, a nie, jak za każdym razem podkreślała, jakieś badziewie z sieciówek. Godzinami opowiadała o tych swoich luksusach, domagając się od nas zachwytów i podziwu. I niczego więcej, bo na słuchanie o naszych sprawach zupełnie straciła ochotę. Kilka razy sygnalizowałyśmy delikatnie, że mamy dość jej monologów, że czasem chciałybyśmy pogadać o czymś innym. Nie reagowała.
Pamiętam, jak któregoś razu Maryla nie wytrzymała i postanowiła postawić ją do pionu. Wykorzystała chwilę jej milczenia.
– Karinko, co się z tobą dzieje? Źle się czujesz? – zapytała z troską w głosie.
– Nie, a dlaczego? – zdziwiła się tamta.
– Bo od początku wieczoru milczysz. Powiedz coś wreszcie, bo zacznę się martwić – odparła z niewinną miną.
Przyznaję, nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. A Karina? Strasznie się wtedy obraziła. Do końca spotkania siedziała z kwaśną miną i ostentacyjnie przeglądała jakieś informacje w telefonie. Jakby chciała pokazać, że to, o czym rozmawiamy w ogóle jej nie obchodzi…
A nasze ostatnie wspólne spotkanie? To sprzed dwóch miesięcy? Było okropne! Przyszłam w świetnym humorze, bo udało mi się wreszcie pójść do fryzjera. Spędziłam tam ponad dwie godziny, zostawiłam ostatnie zaskórniaki, ale wybiegłam z salonu ucieszona jak skowronek na wiosnę. Balejaż, jak mi się wydawało, wyszedł świetnie. Maryla i Wanda też były zachwycone. A Karina? Obrzuciła mnie tylko taksującym spojrzeniem.
– Nie podoba ci się? – zapytałam.
– Ja wiem? Może być – burknęła.
– Może być? Chyba żartujesz! Magda wygląda świetnie! – oburzyła się Wanda.
– A tam, od razu świetnie… Popatrz na moje włosy! To jest dopiero fryzura! Wymyślił ją ten stylista gwiazd. Cudem się do niego dostałam, zapłaciłam majątek, ale opłacało się. Efekt jest piorunujący, prawda? – potrząsnęła włosami.
Moja radość prysła jak mydlana bańka
Potem było jeszcze gorzej. Karina widziała, że Marlena wypłakuje się na moim ramieniu, bo właśnie się dowiedziała, że mąż ją zdradził.
– Dlaczego on mi to zrobił? Przecież tak bardzo go kocham! Myślicie, że zostawi mnie dla tamtej? – chlipała. Karina słuchała jej żalów najwyżej pięć minut. A potem po swojemu przerwała.
– A wiecie, jaką mój mąż zrobił mi niespodziankę? Naprawdę się nie spodziewałam! – zaszczebiotała, chwyciła aksamitne puzderko, które dziwnym trafem miała w torebce, i teatralnym gestem wyciągnęła złotą bransoletkę. Dobry kwadrans rozwodziła się nad umiejętnościami bardzo znanego jubilera, który ją zrobił, i kosmiczną ceną brylantów, które w niej tkwiły.
Zamurowało mnie. Przecież widziała, że Marlenie zrobiło się przykro…
– Muszę powiedzieć Bogdanowi, żeby dokupił mi do niej kolczyki. Na pewno się zgodzi. Przecież wiecie, jak uwielbia mnie rozpieszczać – rzuciła niby od niechcenia.
Aż mnie wtedy zamurowało. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem i zastanawiałam się, co ona najlepszego wyprawia? Przecież musiała widzieć, że Marlenie zrobiło się przykro. I co? I miała to gdzieś! A potem katowała nas jeszcze zdjęciami z jakiegoś przyjęcia dla bardzo ważnych osób, na którym była z mężem. Tak była zaaferowana opowiadaniem, kogo poznała i z kim rozmawiała, że nawet nie zauważyła, jak wszystkie modliłyśmy się, żeby sobie wreszcie poszła. A kiedy już to zrobiła, obiecałyśmy sobie, że na kolejnym naszym spotkaniu jej nie będzie.
Karina ma więc absolutną rację. Spotykamy się za jej plecami. Jak zwykle, w co drugi piątek. Wczoraj też się widziałyśmy. Maryla wcale nie leżała w łóżku z gorączką, a Wanda wyszła z pracy o normalnej porze. Pośmiałyśmy się, popłakałyśmy. Jak to przyjaciółki. O Karinie też mówiłyśmy… Nie chcemy jej zwodzić, oszukiwać. To nie w porządku. Przecież znamy się od lat, kiedyś świetnie się dogadywałyśmy. Dlatego postanowiłyśmy, że w kolejny piątek zaprosimy ją na spotkanie. Ale nie pozwolimy jej dojść do słowa. Zanim otworzy usta, powiemy szczerze i bez ogródek, co leży nam na sercu. Wścieknie się pewnie, wybiegnie obrażona, będzie krzyczała, że jej zazdrościmy, że nie potrzebuje naszej przyjaźni…
Niech sobie krzyczy. Mamy nadzieję, że potem, gdy wszystko sobie spokojnie przemyśli, zrozumie, że chcemy tylko, by jak dawniej czasem nas wysłuchała. A nie mówiła tylko o sobie.