„Mąż połowę majątku przepisał kochance, dowiedziałam się o tym po jego śmierci. Przez 8 lat nie wspomniał, że mnie zdradza”

„Do pogrzebu nie chciałam uwierzyć w śmierć męża. Wyobrażałam sobie, że to tylko zły sen. To był tylko początek koszmaru. Jeden list, kilka słów skreślonych ręką ukochanego… Tyle starczyło, by mój świat runął po raz drugi. Naprawdę tak mało znałam męża?!”.

Adam i ja to nie była wielka, szalona miłość od pierwszego wejrzenia ale rozwijające się powoli, głębokie uczucie. Kiedy po siedmiu latach znajomości mówiliśmy sobie „tak” przed ołtarzem, byliśmy pewni, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Kolejne wspólne lata tylko to potwierdziły. Byliśmy zgodnym, kochającym się i ufającym sobie małżeństwem. Adam miał własną firmę, często wyjeżdżał w interesach nawet na kilka dni, ale nigdy nie czułam się z tego powodu porzucona czy samotna. Dzwonił do mnie kilka razy codziennie, powtarzał, że bardzo tęskni. I że już nie może się doczekać chwili, kiedy znowu weźmie mnie w ramiona. Rzeczywiście noce po jego powrotach były gorące i romantyczne. Potem znowu się żegnaliśmy i znowu witaliśmy… I tak przez osiem lat…

Trzy miesiące temu wydarzyła się tragedia. Adam wracał z wyjazdu służbowego. Sto kilometrów od miasta zadzwonił, że podróż przebiega gładko i najdalej za półtorej godziny będzie w domu. Nie dotarł. Był już na obrzeżach miasta, gdy w jego samochód uderzyła ciężarówka. Kiedy przyjechała karetka, lekarz mógł tylko stwierdzić zgon na miejscu.

Do pogrzebu nie chciałam uwierzyć w śmierć męża. Wyobrażałam sobie, że to tylko zły sen. Że zaraz się obudzę, Adam stanie w drzwiach, przytuli mnie na powitanie, zjemy kolację, a potem jak zawsze po jego powrocie będziemy kochać się do świtu. Gdy nad grobem dotarło do mnie, co się stało, omal nie oszalałam z rozpaczy. „Musisz być silna, spróbować żyć normalnie, wszyscy jesteśmy z tobą” – słyszałam od bliskich i znajomych. Doprowadzało mnie to do jeszcze większej rozpaczy, ale także wściekłości. Jak miałam normalnie żyć, skoro straciłam najwspanialszego, najukochańszego mężczyznę na świecie?

Druga strona bardzo naciska… O co tu chodzi?

Trzy dni po pogrzebie wpadła do mnie w odwiedziny ciotka Helena. Nie byłam zachwycona, bo nigdy za nią nie przepadałam. Wściubiała nos w nie swoje sprawy, we wszystkim węszyła sensację i rozsiewała po rodzinie i znajomych plotki. Głupio mi było jednak tak po prostu nie wpuścić jej do mieszkania.

– I co tam u ciebie, kochanie? Pozbierałaś się już troszkę po tej straszliwej tragedii? – rozsiadła się w salonie.

– Nie, ciociu, nie pozbierałam się. Ciągle jestem załamana, rozżalona i wściekła na to, co się stało. Dlatego nie mam ochoty na żadne pogaduszki. Marzę tylko o tym, by się położyć i zasnąć – chciałam ją spławić.

– Ależ oczywiście, kochanie, nie zamierzam ci przeszkadzać. Zaraz sobie pójdę. Powiedz mi tylko, kim była ta kobieta w czerni, która tak strasznie płakała za Adamem?

– Która, ciociu? Na cmentarzu było wiele kobiet w czerni… I wszystkie płakały… – zauważyłam.

– Tak, wiem. Widziałam. Ale tamte świetnie znam. A tej nie. Naprawdę jej nie zauważyłaś? Stała z tyłu, nie ze wszystkimi. Mniej więcej w twoim wieku, szczupła, wysoka, z długimi, blond włosami – zaczęła wyliczać.

– Nie zauważyłam, ciociu! W przeciwieństwie do ciebie byłam w rozpaczy i nie miałam głowy do tego, by rozglądać się wokół siebie – wkurzyłam się.

– No tak, to zrozumiałe… Mnie jednak nie daje to spokoju. Po wyjściu z cmentarza pytałam o nią kilka osób. Z naszej rodziny, Adama, z jego firmy. Nikt nie miał pojęcia, kto to jest. To trochę podejrzane. Nie uważasz?
– dopytywała się.

Wreszcie zaczęło docierać do mnie, do czego zmierza.

– Ja? Nie. Ale widzę, że ty jak zwykle szukasz sensacji. Chcesz mi powiedzieć, że Adam miał kochankę, tak? No to oświadczam ci, że się grubo mylisz. Był najwierniejszym, najcudowniejszym mężem pod słońcem. I nie pozwolę, byś rozsiewała na jego temat jakieś głupie plotki, kalała jego pamięć! – wrzasnęłam.

Spojrzała na mnie spłoszona.

– Ależ o czym ty mówisz? Jaka kochanka? Jakie plotki? Jakie kalanie pamięci? Po prostu byłam ciekawa, kim jest ta kobieta – zaczęła tłumaczyć, ale natychmiast jej przerwałam.

– Nie jestem w stanie zaspokoić twojej ciekawości, bo nie widziałam jej na oczy. A teraz przepraszam, naprawdę chcę się położyć – spojrzałam wymownie w stronę drzwi.

– Ależ oczywiście, kochanie, już wychodzę. I nie gniewaj się na mnie. Naprawdę nie miałam niczego złego namyśli – zapewniła.

– Akurat – mruknęłam, zamykając za nią drzwi; ze złości aż się gotowałam.

Jak mogła w ogóle sugerować, że Adam mnie zdradzał? Bezczelna, obrzydliwa plotkara! Gdy kładłam się do łóżka, przez myśl mi nawet nie przeszło, że w tych bzdurach, które wygadywała, może być choć ziarenko prawdy.

Tydzień później zadzwonił do mnie adwokat Adama, który prowadził sprawy jego firmy, i poprosił, bym jak najszybciej stawiła się w kancelarii.

– Pewnie chodzi o sprawy spadkowe? – zapytałam.

– Najogólniej rzecz biorąc, tak – oparł.

– Czy to może jeszcze trochę poczekać? Na przykład miesiąc? Ciągle nie mogę dojść do siebie…

– Przykro mi, ale nie. Druga strona bardzo naciska.

– Druga strona? Jaka druga strona? Nie mieliśmy dzieci, więc jestem chyba jedyną spadkobierczynią?

– Nie, nie jedyną. Jest ktoś jeszcze.

– Słucham? To niemożliwe! Kto to taki? – zdenerwowałam się.

– Proszę wybaczyć, ale to nie jest rozmowa na telefon. Adam zostawił u mnie nie tylko testament, ale także list dla pani.

– List? Ale jaki znowu list? I kiedy go zostawił?

– Jakieś trzy lata temu.

– To dlaczego dowiaduję się o nim dopiero dzisiaj?

– Bo miałem go wręczyć tylko w przypadku jego śmierci. Nie wiem dokładnie, co w nim jest, ale myślę, że dostanie pani odpowiedzi na większość swoich pytań – odparł.

Im więcej dni mijało, tym mniejsza była moja złość

Tamtego dnia naprawdę czułam się okropnie. Ale po takim alarmującym telefonie natychmiast wsiadłam w samochód i pojechałam do kancelarii. Przez całą drogę zastanawiałam się, komu mąż mógł zapisać część majątku. Nie, wbrew temu, co pewnie pomyślicie, nie chodziło mi o pieniądze. Dziwiło mnie tylko, że nigdy nie wspomniał mi, że chce to zrobić. Nie mieliśmy przecież przed sobą żadnych tajemnic. A więc kto to był? Jego rodzice już nie żyli, nie miał rodzeństwa.

Dalszej rodzinie świetnie się powodziło i nie potrzebowała pomocy. Może więc jakiejś fundacji ratującej dzieci albo zwierzęta? Gdy jeszcze żył, chętnie wspierał różnego rodzaju akcje charytatywne. Może więc uznał, że jakaś organizacja potrzebuje większego wsparcia? Zwłaszcza w dzisiejszych ciężkich czasach? W tamtej chwili nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Do kancelarii dotarłam po czterdziestu minutach. Adwokat podstawił mi fotel i dopiero gdy wygodnie usiadłam, wręczył mi zaklejoną kopertę. Bardzo upierał się przy tym siadaniu, więc czułam, że to będą co najmniej zaskakujące wiadomości. Pospiesznie rozerwałam kopertę, wyciągnęłam kartkę zapisaną równym, odręcznym pismem męża (od razu je rozpoznałam) i zaczęłam czytać.

„Kochana Basiu. Zawsze byłaś największą miłością mojego życia. Ale oprócz Ciebie jest jeszcze ktoś. Moja córka, Natalia. Urodziła się 12 listopada 2016 roku i od razu zawojowała moje serce. Tak, zdradzałem Cię z inną kobietą, tak, mam z nią dziecko, tak, odwiedzałem je regularnie i łożyłem na utrzymanie córki. Nie przyznałem się do tego, bo nie chciałem Cię ranić ani stracić. A jej matka godziła się na rolę tej drugiej. Nigdy nie zażądała ode mnie, bym Cię zostawił, nie próbowała wywierać presji. Dlatego błagam Cię, nie próbuj podważać mojej ostatniej woli. Zapisałem połowę mojego majątku córce – Natalii. Chcę, by, gdyby zabrakło mnie na tym świecie, miała dostatnie życie i ułatwiony start. Mój majątek jest dość pokaźny, więc pieniędzy wystarczy dla was obu. Przepraszam Cię po stokroć i błagam o wybaczenie. Twój kochający Adam”.

Byłam w szoku. Gdyby nie to, że siedziałam, chyba bym padła na podłogę jak nieżywa. Gapiłam się na tę zapisaną kartkę, czytałam po raz drugi, trzeci i czwarty i z coraz większą jasnością docierało do mnie, że tym razem sugestie i podejrzenia ciotki Heleny okazały się słuszne, że ta nieznajoma wysoka blondynka nie była tylko zwykłą znajomą. Mój ukochany mąż, któremu tak ufałam, mnie zdradzał! Miał dziecko na boku! A jego matka domagała się teraz majątku dla córki! Czyli w przeciwieństwie do mnie wiedziała o testamencie? Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość. Nie tylko na Adama, ale i na tę kobietę.

– Ma pan kontakt z matką tej Natalki? – spojrzałam na adwokata.

– Tak, była u mnie wczoraj. Żaliła się, że straciła pracę, że nie ma za co utrzymać córki, że…

– Nie interesuje mnie, co się u niej dzieje. Proszę jej łaskawie przekazać, że zamierzam podważyć testament męża. I sprawdzić, czy rzeczywiście jest ojcem tej dziewczynki. My jakoś nie mogliśmy się doczekać dzieci a z nią od razu mu tak wyszło? Pewnie to oszustka i naciągaczka!

– Oczywiście, ma pani do tego prawo, pani Barbaro, ale…

– Ale co? Sprawa będzie trudna? I potrwa wieki? A niech sobie potrwa! Mam z czego żyć. W przeciwieństwie do tej cwaniaczki pracuję! Zajmie się pan wszystkim, czy mam szukać innej kancelarii? – zagrałam va banque.

– Zajmę się, oczywiście, że się zajmę.

– W takim razie proszę działać!

Przez następne dni prawie nie spałam. Chodziłam po domu z kąta w kąt i na zmianę płakałam i przeklinałam Adama, jego kochankę, a nawet córkę. Ale im dłużej to trwało, tym słabsza była moja wściekłość. Zamiast tego, pojawiły się ciepłe wspomnienia i coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Przed oczami stanęły mi wszystkie cudowne chwile, które spędziłam z mężem.

Przypomniało mi się, jak o mnie dbał, jak mnie przytulał, jak się do mnie uśmiechał. Coraz częściej łapałam się też na tym, że tak naprawdę nie mam ochoty podważać jego ostatniej woli. Bo czemu była winna ta biedna, czteroletnia dziewczynka? Niczemu! To nie jej wina, że pojawiła się na świecie. Miała teraz klepać biedę, bo chciałam zemścić się na jej matce? Przecież nie zabrała mi męża, ponoć nawet tego nie chciała. W pewnym sensie postąpiła więc właściwie… Próbowałam odsuwać od siebie te wszystkie wątpliwości i pozytywne myśli, pielęgnować złość, ale na niewiele się to zdało. Po dwóch tygodniach takiej huśtawki nastrojów dobro zwyciężyło. Chwyciłam za słuchawkę i zadzwoniłam do adwokata.

– Złożył już pan w sądzie wnioski, o których rozmawialiśmy wcześniej? – zapytałam bez wstępów..

– Złożyłem. Wszystko jest tak, jak sobie pani życzyła – usłyszałam.

– W takim razie niech pan je raz dwa wycofa i zajmie się sprawą podziału majątku. Uszanuję wolę męża bez żadnych zastrzeżeń. I proszę działać bardzo szybko, bo jeszcze zmienię zdanie!

Wiecie co? Poczułam nagle ulgę i ciepło w sercu. Takie samo, jakie czułam, gdy Adam był blisko mnie. Może to był jakiś znak od niego? Sama nie wiem. Sprawa spadkowa po moim mężu jeszcze się nie zakończyła. Na razie trwa wycena majątku. To zajmie trochę czasu, bo przez tego cholernego wirusa wszyscy pracują na ćwierć gwizdka. Aby jednak mała Natalka nie głodowała, kazałam wypłacić jej matce 10 tysięcy złotych ze swojego prywatnego konta. Podobno popłakała się ze szczęścia. Poprosiła nawet adwokata, by zapytał mnie, czy nie chcę poznać córeczki Adama. Jest ponoć do niego podobna jak dwie krople wody.
Podziękowałam, ale jeszcze nie jestem na to gotowa. Rana się zabliźnia, jednak ciągle jest jeszcze bardzo świeża. Może za jakiś czas… Kto wie…

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *