Kochałem żonę i uważałem ją za najbliższą osobę na świecie. Mieliśmy dzieci. Po wielu latach małżeństwa zupełnie przypadkiem odkryłem, że wcale jej nie znam.
Zawsze z nimi czułem jak piąte koło u wozu
Moja żona przez wiele lat kursowała do Wiednia prawie tak regularnie jak LOT. Miała tam brata i nawet wolałem, żeby ona jeździła do niego, niż aby Sławek przyjeżdżał do nas. Prawdę mówiąc, nie przepadałem za tym gościem. Było w nim coś odpychającego. Wiedziałem, że to jedyna rodzina Anity, więc nigdy jej nie broniłem kontaktów, ale żebym sam się pchał do jakiejś zażyłości? Co to, to nie! Mam swoje własne sprawy.
Sławek był, delikatnie mówiąc, ekscentryczny. Sportem się nie interesował, samochodami także; nie miał pojęcia o majsterkowaniu ani o żadnych innych męskich pasjach. Nudził mnie okropnie! Nie miałem pojęcia, o czym Anita może z nim gadać, lecz wyraźnie widziałem między nimi rodzinną więź i porozumienie. Ja się zawsze z nimi czułem jak piąte koło u wozu. Zaledwie tolerowany…
Oczywiście, żadne z nich nigdy nie dało mi tego wyraźnie do zrozumienia, ale przecież nie jestem z drewna i swój rozum mam. W końcu więc wymiksowałem się z tego układu i już w kilka miesięcy po naszym ślubie, kiedy Anita zaczęła planować kolejny wyjazd do Wiednia, powiedziałem jej, żeby kupiła tylko jeden bilet. Dla samej siebie. Niby protestowała, jednak wydało mi się, że takie rozwiązanie w gruncie rzeczy jej odpowiada. I tak od lat nie byłem w Wiedniu, za to moja żona spędzała tam co najmniej jeden weekend w miesiącu.
Musieli po prostu czuć swoją obecność
Z bratem łączyła ją mocna więź. „Nic dziwnego – myślałem. – W końcu wychowali się w domu dziecka i mieli tylko siebie”. Żona mi opowiadała, że stracili rodziców, kiedy Sławek miał szesnaście lat, a ona zaledwie sześć.
– Zawsze się mną opiekował – mówiła. – I nie pozwolił nas rozdzielić, chociaż jego chcieli przenieść do innej placówki, dla nastolatków. Uciekł z niej z powrotem do domu dziecka. Pamiętam, jak siedziałam wieczorem na korytarzu w strachu, że nie przyjdzie już pocałować mnie na dobranoc. Ale on przyszedł. Wtedy zyskałam pewność, że nic nas nigdy nie rozdzieli. Sławka próbowali zabrać jeszcze dwa razy, ale zawsze uciekał. Dali mu więc spokój. A kiedy skończył osiemnaście lat, zaczął się starać o prawa rodzicielskie do Anity. W końcu sąd mu je przyznał.
Ja nie mam takiej bliskiej więzi ze swoim rodzeństwem. Z bratem nie gadałem od trzech lat, a z siostrą czasami do siebie dzwonimy i to nam wystarcza. Anita natomiast prawie codziennie wieczorami wisiała na Skypie i nawet jeśli po drugiej stronie nikt się nie odzywał, to wiedziałem na pewno, że Sławek tam jest. Oni już tak we dwoje mieli, że musieli po prostu czuć swoją obecność. I koniec.
Przyznam, że mnie to denerwowało. Ta ciągła obecność tego faceta w moim domu, choćby tylko duchowa. Zwyczajnie byłem o niego zazdrosny. Wydawało mi się bowiem, że skoro kocham moją żonę, to potrafię jej zastąpić rodzinę, a tymczasem ona do naszego małżeństwa wprowadziła swojego brata. Czasami czułem się tak, jakbym dostał go w rodzinnym pakiecie!
Dziwny układ, którego nie potrafiłem zrozumieć…
Pytałem kiedyś żonę Sławka, Leoni, czy ona czuje się podobnie. Stwierdziła, że dopóki on jest dobrym mężem i ojcem, to Anita jej nie przeszkadza. Mają duże mieszkanie i moja żona może przyjeżdżać, kiedy chce. Ma tam już nawet swój gościnny pokój z osobną łazienką.
No tak, ale Leoni sama także była dziwna. Skrzypaczka, bujająca w obłokach i latająca z orkiestrą po świecie. Kiedy jeszcze przyjeżdżałem do Wiednia, właściwie nigdy nie było jej w domu. Sam nie wiem, jakim cudem między jedną trasą koncertową a drugą zdążyła urodzić dziecko. A potem podobno zostawiła je Sławkowi i znów ruszyła w tour. Czasem nie było jej miesiącami. Nic więc dziwnego, że nie przeszkadzały jej nawet całe tabuny gości, nie tylko moja żona.
Natomiast Anita, moim zadaniem, nie przepadała za bratową, chociaż starannie się z tym kryła. Ale za dobrze znałem swoją drugą połowę, aby nie widzieć tego marszczenia czoła i lekkiego zaciskania ust, gdy była mowa o Leoni. Kiedyś tę niechęć wiązałem z faktem, że bratowa średnio dbała o jej brata. Dopiero całkiem niedawno dowiedziałem się, że prawda wygląda zupełnie inaczej.
Prawda wyszła na jaw zupełnie przypadkiem
Kiedy rodzice Anity i Sławka zginęli w wypadku samochodowym, nie pozostawili po sobie praktycznie nic. Spółdzielcze mieszkanie przepadło. Moja żona zawsze powtarzała, że kiedy już nie mogła przebywać w domu dziecka, nie byłaby się w stanie utrzymać, gdyby nie Sławek. Brat zdecydował się wyjechać za granicę i słał jej pieniądze z Wiednia.
Kiedy dopytywałem się, dlaczego do niego nie dołączyła, odpowiadała, że powinienem się z tego cieszyć, bo nigdy byśmy się wtedy nie poznali. A poza tym ona jest nauczycielką polskiego, więc z czego miałaby się utrzymać na tej obczyźnie? Niby tak, ale ze względu na łączącą ich więź zawsze wydawało mi się to dziwne.
Pewnego czerwcowego dnia, gdy moja żona jak zwykle siedziała w Wiedniu, przyszedł do niej urzędowy list. Mam upoważnienie do odbierania za Anitę wszelkiej korespondencji i otwierania jej, żeby sprawdzić, o co chodzi. Teraz więc też bez skrępowania to zrobiłem. Ten list wywrócił moje życie do góry nogami…
Z tegoż pisma dowiedziałem się, że gmina, w której mieszkali kiedyś dziadkowie żony, porządkuje grunty, i Anicie należy się odszkodowanie z tytułu części ziemi zabranej kiedyś pod budowę szkoły. Nie była to specjalnie wysoka kwota, bo grunty określono jako nieużytki rolne, ale zawsze coś. Ucieszony zadzwoniłem więc do urzędu gminy z pytaniem o szczegóły i czy żona ma skompletować jakieś dokumenty.
– No i co z bratem? – zapytałem. – Czy mają państwo jego adres i obecne nazwisko? Bo on lata temu, podczas ślubu, przyjął austriackie nazwisko swojej żony. Jakby co, to mogę podać wszystkie dane. Urzędniczka pogrzebała przez chwilę w papierach, po czym stwierdziła, że nie ma w nich ani słowa o drugim spadkobiercy!
– Jak to? Nie rozumiem… Przecież moja żona ma brata! – uparłem się.
– Może miał inną matkę i dlatego nie dziedziczy? – westchnęła urzędniczka. Inną matkę? Nic mi o tym nie było wiadomo. Anita zawsze mówiła „nasi rodzice”, a na ich grobie, dobrze pamiętam, także widniały tylko dwa nazwiska.
Niby grzeczna, a tak naprawdę diabeł wcielony
Z wielkim trudem powstrzymałem się od natychmiastowego zadzwonienia do mojej żony. Stwierdziłem bowiem, że rozsądniej będzie sprawdzić całą tę sytuację. Coś mi się tutaj nie podobało… Jako mąż miałem prawo popytać. Wziąłem więc wolne i pojechałem do rodzinnej miejscowości Anity. Byłem w urzędzie gminy, w której wykazano mi czarno na białym, że Anita była jedynym dzieckiem Urszuli i Tomasza Stykulskich.
Podobne informacje uzyskałem w kościele, gdzie przejrzałem akty ślubu, urodzin, chrztu i komunii. Czułem się zdezorientowany. Kim więc, do diabła, był Sławek?! Bo wszystko wskazywało na to, że w żadnym razie nie bratem mojej żony… Trzęsąc się ze zdenerwowania, pojechałem do domu dziecka, w którym wychowała się Anita. Wiedziałem, że to moja ostatnia deska ratunku: tylko tam mogłem się czegoś dowiedzieć. Dyrektorka była nowa i nie chciała ze mną rozmawiać, zasłaniając się tajemnicą służbową.
Na szczęście gdy wychodziłem, zobaczyłem jakąś starszą panią: kucharkę, a może sprzątaczkę. Może ona coś wie? Zagadnąłem ją, częstując papierosem.
– Anitka Stykulska? Pewnie, że pamiętam! – zawołała. – To dopiero była dziewczyna! O takich mówią: „cicha woda brzegi rwie”! Niby grzeczna, a tak naprawdę diabeł wcielony. Uciekała od każdej rodziny zastępczej. A kiedy już dorosła, to poznała jakiegoś faceta mieszkającego w Wiedniu i zwiała do niego. Cała policja jej szukała. Ale kiedy już ją znaleźli, to się okazało, że nie ma jak jej ściągnąć z powrotem do domu, bo trzy tygodnie wcześniej skończyła osiemnaście lat i mogła już robić, co chciała! Podobno w ciąży była z tym facetem. Nie wiem, co się potem z nią stało. Pewnie źle skończyła…
– Czy to ona? – wyciągnąłem z portfela zdjęcie żony.
– Poznaje pani?
– Niby ona, chociaż dużo starsza… No, ja mam już sześćdziesiąt lat, to Anita pewnie jakieś czterdzieści! – Dokładnie trzydzieści osiem i pięć miesięcy – odparłem machinalnie.
– To pan ją zna?! – zdziwiła się.
– Tak mi się do tej pory wydawało – odparłem, po czym pożegnałem się szybko. Wróciłem do domu kompletnie skołowany. Kim jest moja żona i matka dwójki moich dzieci?! Dotychczas wydawało mi się, że to wiem. A teraz nagle się okazuje, że kobieta, którą uważałem za anioła, to w rzeczywistości kłamliwa, przebiegła bestia!
Zarabiałam na życie w jedyny możliwy wtedy sposób..
Kiedy Anita wróciła do Polski po kilku dniach, zażądałem wyjawienia prawdy.
– Dlaczego grzebałeś w mojej przeszłości! – wściekła się z miejsca.
– Uważasz, że nie powinienem? Że miałaś prawo mnie bezkarnie oszukiwać?
– Nikomu nie zrobiłam nic złego! – odparowała nieco zbita z tropu.
– To się jeszcze okaże! I chyba lepiej, żebyś powiedziała mi prawdę, bo… mam dowody na to, że mnie oszukiwałaś i zaniedbywałaś rodzinę. W razie rozwodu sąd na pewno przyzna dzieci mnie! – stwierdziłem zimno, chociaż wewnątrz wszystko się we mnie gotowało.
– Proszę, tylko nie moje dzieci! – Anita zbladła i jakby oklapła, po czym uraczyła mnie długą opowieścią, po której nabrałem ochoty, by wyjść i rzucić się z mostu. Otóż z całego życia mojej żony, o którym mi dotychczas opowiadała, prawdą było tylko to, że faktycznie jest sierotą. Jej rodzice zginęli w wypadku, ale na świecie została jedynie ona. Nigdy nie miała żadnego brata. Biorąc pod uwagę, że tyle czasu kłamała, wcale mnie nie dziwi, jak łatwo weszła w rolę skrzywdzonej ofiary.
– Nie umiałam się zaprzyjaźnić z dzieciakami z bidula – żaliła się. – Czułam się samotna i zagubiona. Nie chciałam też zastępczej rodziny, chciałam mieć swoją! Ciągle uciekałam z domu dziecka, bo źle się w nim czułam. I zarabiałam na życie w jedyny możliwy wtedy sposób… Po tych jej słowach autentycznie mnie zatkało.
Odkąd poznałem Anitę, miałem ją za wcielenie wszelkich cnót! A ona…
– Skąd wytrzasnęłaś Sławka? – zdołałem jedynie wykrztusić. – Kiedy miałam siedemnaście lat, poderwałam w hotelu dewizowca z Austrii, który mówił po polsku, bo wyjechał do Wiednia jeszcze z rodzicami. To był Sławek – wyznała. – Kiedy się poznaliśmy, był już żonaty z Leoni. Ale zakochał się we mnie. Dlatego kupił mi fałszywy paszport i zabrał ze sobą do Wiednia. Żonie powiedział, że jestem jego kuzynką. Dalsza część opowieści Anity załamała mnie jeszcze bardziej.
Ponoć Leoni żyła tylko swoją muzyką i z początku nie zauważyła, co się dzieje między Anitą a jej mężem. W końcu jednak, kiedy okazało się, że „kuzynka” Sławka jest w ciąży, klapki opadły jej z oczu. Nie zrobiła jednak karczemnej awantury, tylko postawiła swoje warunki. Anita odda jej swoje dziecko i zapomni, że jest jego matką. Jeśli nie, zostanie deportowana.
– Zgodziłam się na wszystko – powiedziała.
– Urodziłam dla niej Alexandra i zaczęliśmy ze Sławkiem udawać rodzeństwo.
– Dlaczego on nie rzucił dla ciebie żony? – zapytałem.
– Przecież zarabia! – Odebrałaby mu syna… – westchnęła Anita.
– Poza tym Sławek wyjechał do Austrii nielegalnie. Nabył prawa pobytu tylko przez małżeństwo z Leoni. Gdyby się z nią rozwiódł, już ona by się postarała, żeby mu narobić problemów. A więc tylko ja jeden w tym czworokącie żyłem w nieświadomości… Leoni przystała na ten chory układ, bo było jej wygodnie. Co za popaprana sytuacja!
– Po co w ogóle za mnie wyszłaś? – spytałem z czystej ciekawości.
– Chciałam mieć wreszcie normalny dom. Poza tym ja cię naprawdę kocham! – zawołała z płaczem Anita.
– Serio? – spytałem z przekąsem. – A zrezygnujesz dla mnie ze Sławka? Spuściła głowę i zamilkła.
Dzisiaj jesteśmy już z żoną po rozwodzie. Nie mogłem znieść tego, że ja jeden żyłem w nieświadomości przez tyle lat. Ani tego, że ona kocha innego mężczyznę mocniej ode mnie. Na tyle mocno, że zdecydowała się na takie upokorzenie jak urodzenie mu dziecka i oddanie go jego żonie. Tylko po to, aby móc się dalej z nim widywać. Koszmar!
Dzielimy się opieką nad dziećmi, które nadal nie znają prawdy o powodzie rozpadu naszego związku. Nie życzyłem sobie, żeby całe ich życie legło w gruzach z powodu nieodpowiedzialności ich matki. Anita nadal lata do Wiednia, do swojej wielkiej miłości.
Przyznam szczerze, że nie rozumiem Leoni. Dlaczego akceptuje tę chorą sytuację? Może nic już jej nie obchodzi, bo ma wszystko, czego naprawdę pragnęła – dziecko i swoją sztukę.