„Miałem 4 lata gdy odkryłem, że mama mnie nie kocha. Karmiła mnie i ubierała, czasem pochwaliła, ale nie kochała”

Mama nigdy nie brała mnie na ręce, nie tuliła, nie głaskała po głowie; nie rozpromieniała się na mój widok, nie całowała mnie na dobranoc, nie budziła czule. Najpierw sądziłem, że tak zachowują się wszystkie mamy. Dopiero na placu zabaw przeżyłem szok.

– Dlaczego? Powiedz mi, dlaczego mnie zostawiasz? Tylko nie opowiadaj bzdur, że zasługuję na kogoś lepszego. Masz inną? Znudziłam ci się? – dopytywała Dorotka, ocierając łzy.
– Nie – zwiesiłem głowę. – Nie mam nikogo, naprawdę.

Czułem, jak z nerwów sztywnieje mi kark. Nie chciałem jej zranić

Nie planowałem tego. „Jestem draniem – myślałem, składając pocałunek na jej pięknych, smukłych palcach. – Skurwysynem” – powtarzałem w duchu, zamykając za sobą drzwi. Wróciłem do siebie. Bolało jak cholera, więc po drodze kupiłem sześciopak piwa. Wszedłem do niemal pustego mieszkania, nogą przesunąłem nierozpakowany od roku karton z ubraniami i nie zdejmując kurtki ani butów, usiadłem na kanapie, która służyła mi również za łóżko. „Nawet, k…, nie mam stolika… Ławy czy czego tam… Nic nie mam” – westchnąłem, sięgając po pierwsze piwo.

Nie zalałem się w trupa. Nie straciłem kontaktu z rzeczywistością

Chciałem tylko zabić ból, znieczulić się na tyle, by móc zasnąć. Odpłynąć na kilka godzin po raz pierwszy od wielu miesięcy, kiedy to poznałem Dorotę. Przez krótką chwilę uwierzyłem, że mogę być szczęśliwy: mieć żonę, dzieci, prawdziwy dom wypełniony meblami i miłością. Ale im dłużej trwał nasz związek, tym bardziej czułem, że okłamuję sam siebie. Bezsenność ostrzegała mnie, że nie nadaję się do sielskiego, rodzinnego życia. Dusiłem się od nadmiaru miłości.

Męczyły mnie rozmowy, spowiadanie się z każdej chwili spędzonej bez niej, z każdego zakupu, myśli, pomysłu. Drażniły mnie wspólne posiłki i poranki, jej słodkie, conocne zabiegi, pocałunki, wtulanie się we mnie przed snem. Jej snem… Dorota kwitła, a ja obumierałem. Ileż to razy w ciągu tych kilku miesięcy miałem ochotę zwiać, gdzie pieprz rośnie? Zaszyć się w mojej króliczej norze… W pustym, bezdusznym mieszkaniu wypełnionym nierozpakowanymi kartonami. I w końcu uciekłem.

Zostawiłem najwspanialszą kobietę pod słońcem i na powrót zaszyłem się w swoim świecie.

– Jesteś taki podobny do twojej mamy – mawiała Dorotka, nie zdając sobie do końca sprawy, jak bliska jest prawdy.

Ja też, podobnie jak moja matka, nie potrafiłem kochać ani zbliżyć się do ludzi

Ktoś kiedyś powiedział, że oboje żyjemy tak, jakbyśmy świat oglądali przez szybę, nie czując nic, niczym się nie ciesząc i niczego nie oczekując. Ale jak mogłem być inny, skoro wychowała mnie taka kobieta?

Dziecko szybko się uczy, a ja byłem wrażliwym chłopcem. Wcześnie pojąłem, że mama mnie nie kocha. Owszem, ubiera mnie, czasem karmi, kupuje zabawki, przygląda się moim rysunkom i budowlom z klocków, zdarza się, że pochwali, lecz nie kocha. Mama nigdy nie brała mnie na ręce, nie tuliła, nie głaskała po głowie; nie rozpromieniała się na mój widok, nie śmiała z moich drobnych psot czy pomyłek językowych, nie całowała mnie na dobranoc, nie budziła czule.

Długo sądziłem, że tak zachowują się wszystkie mamy. Dopiero na placu zabaw przeżyłem szok. Miałem wtedy chyba z cztery latka. Pamiętam, obserwowałem te wszystkie panie gawędzące o swoich dzieciach, biegnące, gdy tylko ich maluch spadł z rowerka czy przewrócił się w piaskownicy, bez powodu głaszczące i tulące swoje pociechy, i nie mogłem pojąć, co one robią. Wychowywała mnie babcia, równie troskliwa jak te panie, ale to były mamy!

Po tamtym spacerze wróciłem do domu wzburzony. W złości rozbiłem o ścianę piękny, żółty traktor, który dostałem od rodziców na gwiazdkę, i rozpłakałem się. Babcia sądziła, że to z powodu zabawki, jednak ja szlochałem, zazdroszcząc dzieciom ich miłych, czułych mam.

Moje rozmyślania przerwał dzwonek w komórce. Przeciągnąłem palcem po wyświetlaczu smartfona i przeczytałem nagłówek wiadomości od Doroty. „Kocham cię, zawsze będę cię kochać” – napisała. Z westchnieniem sięgnąłem po kolejne piwo, ze wszystkich sił starając się nie rozkleić. Gdybym tylko mógł, zatłukłbym tamtych facetów, którzy skrzywdzili moją mamę i zniszczyli życie naszej rodziny. Tata nigdy mi nie powiedział, co się stało wtedy w pociągu, a mamy pytać nie śmiałem. Babcia też milczała jak grób.

Wiem tylko tyle, że mama była w siódmym miesiącu ciąży ze mną, kiedy postanowiła odwiedzić siostrę w Grudziądzu. Chciała zabrać kilka rzeczy po jej dzieciach i pogadać od serca. Spóźniła się na wcześniejszy pociąg i choć ciocia Joasia nalegała, ona uparła się, żeby mimo później pory wrócić do męża. W środku tygodnia nocą podróżowało niewiele osób. Mama usiadła w jednym z przedziałów, wyjęła książkę… Była śliczną, drobną dziewczyną. Niewiele przytyła w ciąży, więc jej brzuszek też nie rzucał się w oczy.

Nie należała do odważnych, jednak też nie bała się ludzi, więc nie wystraszyła się dwóch chłopaków z rezerwy, którzy usiedli tuż przy drzwiach jej przedziału. Zaniepokoiła się dopiero, gdy sięgnęli po piwo. Wstała, chciała wyjść, ale zastąpili jej drogę i stanowczo poprosili, żeby została.

Sparaliżowana strachem nie krzyczała, nie próbowała się wyrwać

Bała się o siebie i dziecko, które nosiła pod sercem. Wróciła więc z powrotem na miejsce, modląc się, aby ci chłopcy jak najszybciej wysiedli. W ostateczności liczyła na pomoc konduktora, lecz tej nocy nikt nie miał zamiaru sprawdzać biletów… Nie wiem, co zdarzyło się później. Tata czekał na nią na peronie z bukietem jej ulubionych pachnących narcyzów, ale kwiaty wypadły mu z ręki, kiedy zobaczył swoją żonę. Roztrzęsioną, z podartym rękawem sukienki, podbitym okiem i zadrapaniami na twarzy i dłoniach.

W świetle jednej jedynej latarni na pustym peronie wyglądała jak upiór. Chciał ją zawieźć na pogotowie, ale nie pozwoliła mu na to, chciała wracać do domu. Tam od razu weszła pod prysznic i zmyła z siebie wszelkie ślady. Na miejscu ojca nigdy bym nie odpuścił. Siłą wsadziłbym żonę do samochodu i zawiózłbym ją do szpitala, gnany lękiem o nią i dziecko. Mój tata był inny. Dobry, opiekuńczy, a przy tym posłuszny. To mama rządziła domem na swój słodki sposób, więc czekał na jej decyzję.

Całą noc miotał się po domu, a ona próbowała zasnąć. Miał jedynie nadzieję, że dziecku nic się nie stało. Urodziłem się trzy tygodnie później. Lekarz, widząc siniaki na twarzy i ciele mamy, sądził, że to sprawka mojego ojca, ale nic nie zrobił; trzydzieści lat temu mało kto wtrącał się w małżeńskie sprawy. A już na pewno nie położnicy z powiatowego szpitala. Mama bardzo się zmieniła przez te trzy tygodnie.

Odsunęła się od taty, zamknęła w sobie. Truchlała na każdy głośniejszy dźwięk

Na odgłos tłuczonego szkła wpadała w histerię. Nigdy więcej nie wsiadła do pociągu. Ani sama, ani ze mną, ani z nikim innym. Od tamtej pory tata wszędzie woził ją samochodem, także w największe mrozy, śnieżyce czy ulewy. Zamierała na sam dźwięk przejeżdżającego pociągu. Przez pierwsze lata w nocy często budziła się z krzykiem, wracając we śnie do tamtego koszmaru.

– Biedna mama, biedni my… – westchnąłem, wybierając numer telefonu rodziców.
– Cześć – zacząłem i od razu zdałem sobie sprawę z popełnionego błędu.
– Cześć – odpowiedziała mama. – Jak się czujesz? – zapytała swoim matowym głosem.
– Nijak – rzuciłem.

Tyle chciałem jej powiedzieć, może nawet wypłakać, ale nie umiałem zdobyć się na odwagę. Pewnie zresztą ona też nie wiedziałaby, co zrobić z moją chwilą słabości, więc zapytałem ją o zdrowie i rzucając, że u mnie wszystko dobrze, rozłączyłem się.

– Beznadzieja! – krzyknąłem, wrzucając butelkę do kosza na śmieci.
– Ch… z segregacją – mruknąłem, po czym poczłapałem do lodówki po następną.

Miałem ochotę upić się do nieprzytomności i raz na zawsze zapomnieć o moim beznadziejnym życiu. O tym domu, w którym pozornie wszystko wyglądało jak dawniej, ale pewnie nic nie przypominało już szczęścia sprzed wypadku. Mama odsunęła się od ojca, potem ode mnie. Już następnego dnia po moich narodzinach straciła pokarm, a wkrótce i chęci do zajmowania się mną.

Dzisiaj położna odwiedzająca kobiety pomyślałaby o depresji, ale wtedy mama zdana była na ojca i babcię. Ci natychmiast pośpieszyli z pomocą dziecku, starając się zastąpić ją najlepiej, jak umieli. Ale nigdy nie udało im się zastąpić matki, której tak bardzo potrzebowałem. Nie winię ich. Babcia była kochaną, lecz prostą kobietą; nie lubiła swoimi problemami zamęczać lekarzy. Tata, jak to facet, starał się dać żonie wszystko, nie wiedząc nawet, że istnieją na świecie psycholodzy. Lekarz rodzinny tylko dziwił się, że mama jakaś taka lękliwa się stała, ale oprócz medykamentów mających wyciszyć nocne koszmary nie szukał głębszych przyczyn jej stanu.

Nikt oprócz najbliższej rodziny nie wiedział, co przeżyła

Nigdzie nie odnotowano napadu, nie przeanalizowano śladów na jej ciele, jakby nic się nie zdarzyło, choć pewnie zdarzyło się wiele. Dopiero kilka lat później nowy lekarz ogólny, młody absolwent medycyny, któremu jeszcze się chciało, skierował mamę do psychiatry. Tłumaczył, że to nic złego korzystać z pomocy specjalistów. Polecił nawet znakomitego profesora w wojewódzkim mieście, do którego mama jeździła przez kolejne siedem lat, zostawiając u niego nasze oszczędności. Niestety, pan profesor lubował się jedynie w wypisywaniu recept na coraz to nowe i droższe medykamenty, po których mama czasem chodziła jak nieprzytomna albo przesypiała nie tylko noce, ale i dni.

Próbowała protestować. Zwłaszcza gdy podniósł stawki za godzinną wizytę. W odpowiedzi usłyszała, że może sobie iść i szukać kogoś lepszego, jeśli jej się nie podoba. Może gdyby moja mama była dawną Krysią, mając do czynienia z takim chamem, odwróciłaby się na pięcie i trzasnęła drzwiami. Jednak ona w odpowiedzi jedynie skuliła się w sobie i potulnie sięgnęła po portfel. Zbyt dobrze wiedziała, że z mężczyznami nie wygra.

Proszki tłumiły jej emocje, lecz nie leczyły z fobii narastających z każdym rokiem. Przestała pracować, przeszła na rentę. Zamknęła się w domu. Jedynym jej zajęciem stało się pucowanie wnętrza, co doprowadziła do perfekcji, ale jakoś szczęśliwsza od tego nie była. A ja? Z wiekiem nauczyłem się już żyć bez mamy i zajętego nią, bezgranicznie w niej zakochanego ojca.

Miałem babcię i tylko dla niej żyłem. Dla niej skończyłem dobre technikum i zdałem na politechnikę. Marzyłem o dobrej pracy z pensją, za którą mógłbym zabrać babcię na wycieczkę po Europie. Niestety, nie zdążyłem tego zrobić. Babcia zmarła dzień po moim absolutorium.

Tej szansy nie wolno mi zmarnować

Rzuciłem w kąt dyplom uczelni i zapomniałem o marzeniach. Znalazłem zatrudnienie w jednej z prywatnych firm bez ambicji. Za oszczędności, które zapisała mi babcia, kupiłem mieszkanie z dala od rodzinnej miejscowości. To samo, w którym siedziałem tego dnia i piłem piwo…

Trzy razy straciłem głowę dla jakichś dziewczyn, ale uciekałem, gdy zaczynało się robić poważniej. Teraz uciekłem od Doroty. Może gdyby żyła babcia, przywiózłbym ją i przedstawił, ale teraz nikogo to nie obchodziło… Zadzwonił telefon.

– Synu, ty znowu pijesz? – usłyszałem głos ojca.
– A kto ci tak powiedział? – burknąłem rozeźlony.
– Mama – odparł. Zaniemówiłem zaskoczony.
– Myślałem…
– Źle myślałeś, synu – nie dał mi dokończyć. – Bardzo się o ciebie martwimy, choć może tego nie widać – westchnął, a mnie łzy popłynęły po policzkach.

Rozłączyłem się pod byle pretekstem, żeby tylko nie odkrył, jakie wrażenie zrobiły na mnie jego słowa. Ojciec pierwszy raz powiedział mi coś takiego. „Martwią się o mnie?” – ta myśl przez całą noc nie dawała mi spokoju. O świcie nie wytrzymałem. Wziąłem zimny prysznic, ogoliłem się, ubrałem i pojechałem do Doroty.

– Przepraszam – powiedziałem, gdy tylko otworzyła drzwi. – Jeśli jeszcze chcesz mnie posłuchać, to ci opowiem, dlaczego wczoraj tak postąpiłem. Opowiem ci o moim życiu – patrzyłem jej w oczy, modląc się w duszy, żeby mnie przyjęła.

Z rozmazanym makijażem, we wczorajszym podkoszulku nie wyglądała najlepiej, a jednak dla mnie w tamtej chwili była najpiękniejsza na świecie.

– Chciałbym, żebyś poznała moją rodzinę – dodałem.

Nie odpowiedziała, otworzyła szeroko drzwi. Bez słowa usiedliśmy na kanapie, na której jeszcze niedawno tuliłem ją w ramionach, przerażony naszą ciągłą bliskością. Jeszcze wczoraj bałem się takiego życia, ale dzisiaj byłem już na nie gotów.

– Opowiem ci o pewnej kobiecie, jej podróży pociągiem i chłopcu, którego urodziła trzy tygodnie później. I o tym, jak nikt nie umiał im pomóc – zacząłem, przełykając głośno ślinę.

Już wiedziałem, że nie zmarnuję drugiej danej mi szansy.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *