Muszę to napisać, bo szlag mnie trafia, kiedy myślę o mojej żonie. Czy wiecie, że nie widziałem jej od siedmiu lat?! To znaczy widuję ją codziennie, nawet wiele razy dziennie, ale od siedmiu lat nie widziałem jej ciała! Tylko jakieś fragmenty! Dłonie, twarz, nogi, szyję, dekolt, ramiona… Jakbym żył z mniszką a nie z ukochaną kobietą.
Od narodzin syna nie widziałem ud, brzucha ani pośladków najbliższej mi kobiety. Nie wolno mi ich dotknąć nawet, gdy się kochamy. Oczywiście po ciemku, bo zawsze uprawiamy seks w nocy i to przy zgaszonym świetle.
Dawno zapomniałem, czym jest romantyczna kolacja we dwoje, lampka wina na rozpalenie zmysłów. Wystarczy, że zasugeruję żonie zbliżenie, musnę jej ciało, pogłaszczę czule, a ona już sztywnieje w obawie, że pod wpływem alkoholu albo w przypływie dobrego nastroju przestanie kontrolować sytuację. Pozwoli mi wreszcie dotknąć ciała poniżej piersi. O bardziej śmiałych pozycjach nie ma mowy, bo przecież w poświacie księżyca mógłbym zobaczyć jej rozstępy czy brzuch rozciągnięty po ciąży.
To wina kolorowych gazet, internetu i telewizji
Staram się być wyrozumiały i delikatny. Udaję, że nie widzę, jak przed położeniem się spać przemyka chyłkiem do łazienki, żeby przebrać się w koszulę nocną, w której wygląda niczym własna matka. Mimo wszystko stale ją komplementuję, powtarzam, że nadal mnie zachwyca i kocham ją do szaleństwa, ale mam wrażenie, że ona męczy się na samą myśl o położeniu się obok mnie. Nawet nie wiem, czy nasz seks sprawia jej przyjemność. Czy udaje jej się zapomnieć o swoim ciele? Przecież ja też nie jestem idealny. Bardzo się zmieniłem przez dziesięć lat naszego małżeństwa, nie przypominam już tamtego szczupłego, wysportowanego chłopaka, który ślubował jej miłość. Mam coraz większe zakola, nadwagę, żylaki – mógłbym jeszcze długo tak wymieniać, ale po co?
Kocham moją żonę nad życie i chciałbym mieć z nią więcej dzieci, ale boję się wspomnieć o swoich marzeniach choćby słowem.
Jeśli tak źle znosi ślady zostawione przez jedną ciążę, nie wiem, jak zniosłaby kolejne. Nie mogę już patrzeć, kiedy katuje się dietami, żyje o liściu sałaty i soku pomarańczowym, wymyśla coraz dziwniejsze ćwiczenia, a potem płacze w łazience, bo ciało ani drgnie. To znaczy chudnie, staje się bardziej umięśniona, ale brzuch czy rozstępy nie znikają.
Żal mi jej i was wszystkie, kobiety, że tak się zadręczacie, gubiąc po drodze to, co najważniejsze – radość życia i szczęście swojej rodziny. Wpatrujecie się w te kolorowe gazety, śledzicie w internecie starannie wyreżyserowane życie gwiazd, analizujecie każdy centymetr ciała plastikowych lal i wierzycie, że to wszystko jest prawdziwe. Gdybym mógł, wyrzuciłbym komputery, smartfony i telewizory, żeby przestały was oszukiwać.
Powiedzcie, jak mam wytłumaczyć własnej żonie, że ten jej niby paskudny brzuch dał mi szczęście, o jakim nigdy nawet nie marzyłem. Sprawił, że mam rodzinę, dziecko, nadał sens mojemu życiu. Po to właśnie każdego ranka zrywam się z łóżka i tyram do nocy. Z tego powodu tańczę z radości, myśląc o weekendzie czy wspólnych wieczorach z moją ukochaną. Ale kiedy patrzę na jej cierpienie, zastanawiam się, czy jako odpowiedzialny ojciec powinienem myśleć o kolejnych dzieciach? O córeczce, której pragnę nad życie, a która pewnie jak jej matka, zamiast dziękować za każdy kolejny dzień, będzie rwać włosy z głowy, że nie jest idealna? Że jej piękny dla mnie nosek, oczy, włosy, rączki i nóżki nie są takie, jak u gwiazdy w teledysku czy na zdjęciach?
Szlag mnie trafia każdego dnia i każdej nocy, bo świat do reszty zgłupiał. Wiem, że wychowam syna na normalnego faceta, ale co mam począć z żoną?Polki.pl – strefa okazji i inspiracji:
Serce mi pęka na myśl, że bliska mi osoba utkana jest z lęków. Im bardziej brzydzi się swojego ciała, tym częściej boi się, że zostawię ją dla innej, ładniejszej, młodszej.
Na nic zdają się moje zapewnienia, że nie w głowie mi inne kobiety. Już nawet nie oglądam się za żadną, co jest chyba normalnym odruchem, żeby potem nie słuchać jej wyrzutów, nie widzieć jej łez. Powiedzcie mi, co mam zrobić? Dużo czytałem na ten temat, nie jestem głupi i wiem, że istnieją terapie dla par, mediacje i różne sposoby ratowania związku, ale na tym naszym zadupiu nie ma psychologa. Najbliższy przyjmuje 60 km stąd. Napomknąłem kiedyś żonie, że moglibyśmy wybrać się na konsultację. Zareagowała taką histerią, że więcej nie odważę się wrócić do tego tematu.
Boję się nawet wspomnieć o operacji plastycznej, a gotów byłbym wziąć kredyt, byleby moja żona poczuła się lepiej. Kiedyś zadzwoniłem do kliniki gościa, którego widziałem w jakimś programie telewizyjnym o operacjach plastycznych. Miła recepcjonistka długo nie chciała mi zdradzić kosztów zabiegu, próbując umówić nas na pierwszą wizytę, ale przyparta do muru wyznała, że to cena za którą można kupić niezły samochód. Trudno, zadłużyłbym się, choć nam się nie przelewa, ale boję się, że moja propozycja będzie jak młyn na wodę urojeń żony. Wtedy pewnie uzna, że jednak jej ciało mi przeszkadza, skoro proponuję jej coś takiego. Oszaleć można od tych myśli.
Szczerze współczuję wszystkim kobietom, ale jeszcze bardziej mi żal nas, facetów. Uważam, że moim rodzicom żyło się lepiej, bo nie mieli takich problemów. Ojciec mówił mamie, że ją kocha, a on promieniała, słysząc jego słowa. Lata mijały, mama przekraczała czterdziestkę, pięćdziesiątkę, sześćdziesiątkę i wciąż czuła się piękna. A to dlatego, że widziała miłość w oczach swojego męża.
Dlaczego moja żona nie chce jej dostrzec? Pomocy!