W młodości razem z żoną obiecaliśmy sobie, że jak dzieci dorosną, to wtedy pomyślimy o sobie. Zawsze marzyliśmy, że na emeryturze będziemy zwiedzali różne kraje, zajmiemy się naszym zdrowiem w sanatoriach, co roku będziemy jeździć nad morze i troszczyć się o siebie nawzajem. Niestety, tak nie jest. Teraz połowę emerytury przeznaczamy na spłatę długów, a druga połowa trafia do dzieci, które nigdy nie nauczyły się żyć samodzielnie, bez pieniędzy rodziców. Już nawet nie spodziewamy się od nich żadnej pomocy.
Kiedy moja żona zaszła w ciążę z pierwszym dzieckiem, miałem słabo płatną, ale stabilną pracę. Wynajęliśmy małe mieszkanie na osiedlu na obrzeżach miasta, nie odmawialiśmy, kiedy rodzice chcieli nam pomóc, ale też się tej pomocy nie domagaliśmy. To były ciężkie czasy, wszystkie młode rodziny miały podobne problemy, nikt nie miał za dużo pieniędzy.
Nikodem, nasz pierwszy syn, całe dzieciństwo spędził z matką. Ja nie miałem czasu go wychowywać. Znalazłem dodatkową pracę, pracowałem jako ładowacz, kierowca, chwytałem się wszystkiego, żeby utrzymać rodzinę.
Córka urodziła się już wtedy, kiedy przeprowadziliśmy się do własnego mieszkania. Oczywiście z pieniędzmi było trochę lepiej, ale nie zacząłem przez to mniej pracować. Moja żona, mimo że opiekowała się dwójką dzieci, też znajdowała czas na pracę w Internecie. Kiedy maluchy spały, pisała artykuły, chociaż sama nie raz zasypiała nad tanim laptopem, który kupiła kiedyś na studiach do nauki.
Kiedy dzieci były trochę starsze, najstarszy był już w trzeciej klasie, a z Julką mogli posiedzieć dziadkowie, Tereska znalazła stałą pracę w swoim zawodzie. Była reporterką w lokalnej gazecie. Nasza sytuacja materialna się poprawiła, zaczęliśmy oszczędzać na przyszłość. Zamierzaliśmy kupić dom na obrzeżach miasta, żeby było więcej miejsca dla dzieci. Kolejnych pociech już nie planowaliśmy, więc zaczęliśmy odkładać na przyszłość.
Z czasem mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby pokazać dzieciom trochę świata. Byliśmy dwa razy we Włoszech, pojechaliśmy do Chorwacji i do Czech, płaciliśmy im za wszystkie wycieczki szkolne, kolonie i gadżety, które chcieli mieć.
Kiedy przyszedł czas na wybór uczelni, Nikodem powiedział, że chce studiować w Warszawie, a my nie mieliśmy nic przeciwko temu. Opłacaliśmy mu stancję i wyżywienia, później wzięliśmy kredyt i kupiliśmy jednopokojowe mieszkania dla niego i dla Juleczki żeby się nie obraziła. Córka wyjechała na studia do Krakowa, gdzie poznała swojego narzeczonego. Wyprawiliśmy wesele, ale dobrze, że rodzice chłopaka też pomogli.
Po dwóch latach znowu musieliśmy się zadłużyć, żeby zapłacić za wesele syna, który chciał wyjechać na cały miesiąc miodowy. Zapłaciliśmy również za tę podróż. Córka się obraziła, że ona takiej wycieczki nie miała, więc postanowiliśmy zafundować jej podróż w rocznicę ślubu.
Żona wtedy się bardzo zdenerwowała. Sama też chętnie by gdzieś wyjechała – albo na wycieczkę, albo do sanatorium. Po urodzeniu dzieci zaczęły jej dokuczać żylaki, musiała regularnie przyjmować lekarstwa. Wcześniej nie miała czasu na żadną poważniejsza kurację, a teraz brakowało na to pieniędzy.
Wyglądało na to, że wymagania dzieci z roku na rok rosną. Pojawiły się wnuki, więc wydatki znowu były wyższe. W pracy były redukcje, zostałem zwolniony. Moja żona nie mogła pracować ze względu na stan zdrowia, z każdym dniem coraz bardziej bolały ją nogi.
W pewnym momencie nie mogła rano wstać z łóżka. Spędziła wtedy ponad miesiąc w szpitalu, a ani syn, ani córka nie zapłacili nawet za leki. Nie mogliśmy zrealizować naszych marzeń o aktywnej i szczęśliwej starości w rodzinnym gronie. Nasze dzieci potrzebowały od nas tylko pieniędzy i miejsca, do którego mogłyby wysłać swoje dzieci na lato.
Teraz sobie żyjemy, nadal spłacamy długi z naszych małych emerytur i znowu ledwo wiążemy koniec z końcem. Czy to życie było warte takiego wysiłku?