„Poświęciłam wszystko dla męża, który pił i mnie tłukł. Gdy odszedł, moje dzieci i tak wybrały jego”

Nie wiem, co mnie czeka. Jednak jestem pewna, że już nigdy nie pozwolę się skrzywdzić.

Pewnie znacie takie historie aż za dobrze. Mąż pije, znęca się nad żoną, a ona ukrywa ten fakt przed wszystkimi i udaje, że jej kat jest najwspanialszym człowiekiem na ziemi. Niestety, ja nie należę do wyjątków. Od wielu podobnych opowieści moją różni tylko to, że grałam swoją rolę zbyt dobrze. Tak dobrze, że przez pewien czas wierzyły w nią nawet moje dzieci.

Bałam się – każdego dnia i każdej nocy – przez trzynaście lat naszego małżeństwa. Słysząc szczęk klucza w zamku, widząc jego zimny wzrok, gdy lustrował moją sukienkę czy wygląd mieszkania, a potem skinieniem głowy wskazywał sypialnię. I choć ścinało mnie to z nóg, szłam posłusznie za nim. Zamykałam drzwi i w milczeniu znosiłam jego razy, modląc się w duchu, żeby nie chciał niczego więcej, czyli seksu, służącego rozładowaniu napięcia po stresującym dniu.

Dostawałam za wszystko; za to, że się urodziłam

Bił mnie ot, tak – gdy pomagałam mu zdjąć koszulę, dobierałam krawat, podawałam śniadania. Od pewnej chwili nie wstydził się robić tego przed dziećmi. To ja starannie tuszowałam swój wstyd.

Siniaki na twarzy czy szyi tłumaczyłam sąsiadkom problemami z błędnikiem, rozcięte wargi przypadkowym upadkiem, zderzeniem z drzwiami. Nigdy nie wezwałam policji, nie zwierzyłam się rodzinie ani znajomym. Nie szukałam pocieszenia. A gdy kiedyś próbowała mnie pocieszyć nasza mała córeczka, odsunęłam ją od siebie stanowczym gestem. Powiedziałam sucho, że nic mi nie jest.
Nie wiem, czemu to zrobiłam. Oszukiwałam samą siebie i dzieci. Tłumaczyłam im, że tata ma stresującą pracę, łatwo ulega emocjom, ale tak naprawdę bardzo nas kocha i potrzebuje. Bo jeśli się od niego odsuniemy, zostanie sam i nie wiadomo, jaką krzywdę może sobie wyrządzić. Gadałam bzdury jak każda uzależniona kobieta. Musiałam czuć, że moje poświęcenie nie idzie na marne.
Robiłam dobrą minę do złej gry…  Zmuszałam dzieci, żeby chodziły z ojcem na uroczystości szkolne, wciągały go swoje zabawy, dawały mu laurki, cmokały na dobranoc w policzek, chociaż niejeden raz zionął alkoholem. To ja zmuszałam je, żeby nie przechodziły na drugą stronę ulicy, gdy tata podpity wracał do domu, a one bawiły się z kolegami. Żeby chwaliły się jego osiągnięciami przed dziadkami lub innymi dziećmi.

Czasem córka zerkała na mnie niepewnie, lecz ja natychmiast przywoływałam ją do porządku. Na siłę przypominałam chwile, kiedy jej tata zachowywał się jak prawdziwy, opiekuńczy ojciec. Nie było ich wiele, ale się zdarzały. To mi wystarczało, żebym mogła budować na nich iluzję naszego szczęścia.
A kiedy mąż poważnie się rozchorował i groził mu przeszczep wątroby, zmusiłam do leczenia nie tylko jego, ale i całą nasza rodzinę. Z pomocą wolontariuszy poznanych w szpitalu zapisałam go do Klubu Anonimowych Alkoholików.
A naszą trójkę wysłałam na terapię dla współuzależnionych.
Nie było to łatwe. Żadne nie chciało  słyszeć o psychologach, mąż zresztą też, bo wizyty u nich kojarzyły im się z chorobami psychicznymi. W końcu, po miesiącach rozmów i znoszenia ciętych uwag współmałżonka udało mi się wszystkich przekonać. Syn po pierwszych spotkaniach wykręcił się sianem. Nie chciał rozmawiać ani współpracować z terapeutą. Córka poszła do innej grupy niż ja, dla dzieci alkoholików, ale i ją znudziły opowieści innych nastolatków.

Ja wytrwałam. Oczywiście, nie poszłam na terapię, żeby ratować siebie – tylko męża. O niczym innym nie marzyłam, jak o tym, żeby był szczęśliwy i zdrowy. Nawet nie myślałam, że jak rzuci wódę, to przestanie mnie poniżać i bić. Bo na tamtym etapie życia nie śmiałabym marzyć o spokoju, sielskich niedzielnych popołudniach i wspólnych wieczorach spędzonych choćby przed telewizorem, tak znienawidzonym przez wiele kobiet. Dla mnie najważniejsze było jego zdrowie. Łzy mi same ciekły, kiedy po swoich spotkaniach wracał i opowiadał mi o trudnym dzieciństwie, o okrutnym, nieczułym ojcu.
Podnosiłam go na duchu, wspierałam, nie wspominając nawet, jak bardzo latami on krzywdził mnie. Byłam troskliwa, wyważona. Rozumiałam jego gorsze dni, chwile słabości, załamania, a nawet fakt, że częściej wolał się dzielić swoimi przemyśleniami z nowymi znajomymi, niż ze mną. I znowu tak jak kiedyś nasze życie kręciło się wokół wódki… Tyle że teraz centrum naszego, małego wszechświata stała się choroba i jego z nią zmagania.

Myślałam, że mnie kocha, a on bał się ojca!

Nasze nieprzespane noce, czuwanie…  Byłam na każde zawołanie, kiedy cierpiał na detoksie… Dostosowywałam do niego każdą wolną chwilę. Woziłam dzieci na spotkania z ojcem, gdy był w ośrodku. Walczyłam z moim terapeutą, kiedy mówił, że przesadzam i powinnam zadbać o siebie. I chyba, niestety miał rację, bo po dwóch latach spędzonych w Klubie AA mąż stwierdził, że życie ze mną było pomyłką – i wniósł pozew o rozwód.
Załamałam się.
Prosiłam, błagałam, żeby został, przecież nie tak miało wyglądać nasze nowe życie. On jednak nie widział mnie już obok siebie. Twierdził, że to przeze mnie się stoczył. Ożenił się ze mną tylko ze względu na ciążę i strach przed ojcem tyranem. W przypływie szczerości wyznał mi, że tak naprawdę kochał kogoś innego, ale honor nie pozwolił mu zostawić mnie z brzuchem. Z czasem jednak tak bardzo nienawidził i mnie, i naszego życia, że musiał piciem zagłuszać to, co czuł. I nie miało znaczenia, że przy okazji bił mnie do nieprzytomności…

Na koniec podziękował mi za wszystkie lata, moje oddanie i czułość, jaką obdarzyłam dzieci, ale zdania nie zmienił.
– Sama rozumiesz, że nie mogę już tak dłużej – stwierdził i wyszedł z naszego mieszkania z jedną walizką w dłoni.

Długo trwało, zanim pogodziłam się z jego decyzją. Ale nie to było najgorsze. Przez lata tak bardzo dbałam o to, żeby dzieci myślały o nim dobrze; tak często go tłumaczyłam i broniłam, że postanowiły odejść razem z nim. Córka miała wtedy 15 lat, syn 13 – w świetle prawa mogli już decydować o sobie. Wybrali ojca, bo przecież zawsze mówiłam, że jest słaby i potrzebuje naszego wsparcia. A poza tym tak bardzo się starał… Nieważne, że to ja pilnowałam, żeby chodził na ich wywiadówki czy bale gwiazdkowe, żeby miał dla nich czekolady w Dniu Dziecka i nie zapominał o ich urodzinach. A nawet jeśli się tak zdarzyło – a było to dość częste – to zawsze miałam jakiś drobiazg, który mógł im wręczyć.

Nieistotne było, że brałam na siebie razy i wyzwiska przeznaczone dla nich. Własnym ciałem zagradzałam drzwi sypialni, żeby nie zbił syna za złe oceny czy sprawowanie. Sama kopałam pod sobą dołki. Ojciec był biedny, a ja skupiona tylko na nim i jego problemie.

Może kiedyś zrozumiesz mnie, córeczko

Zostałam sama – w pustym mieszkaniu pełnym bolesnych wspomnień. Dzisiaj wystawiłam je na sprzedaż. Za miesiąc wyjadę z naszego miasteczka
i kraju. Po trzech latach nieudanych prób dotarcia do dzieci poddałam się. Syn o mnie zapomniał, córka nienawidzi. Może rzeczywiście nie powinnam się tak skupiać na ich ojcu, jak mi to nieraz wyrzucała? Kochać go do szaleństwa i za wszelką cenę walczyć o nasz związek? Do mnie ma żal, a ojca wspiera za nas dwie i nie widzi, że popełnia mój błąd! Poświęca życie dla mężczyzny, który nie jest jej wart. Zostawiłam jej swój numer telefonu i adres, pod którym się zatrzymam w Anglii. Liczę, że zatęskni. Zrozumie, jak bardzo siebie potrzebujemy.
Wie, że jestem i zawsze będę przy niej, ale ja już dłużej nie mogę. Oddałam temu człowiekowi swoje życie, a on nazwał je błędem. Jadę więc ratować siebie.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *