Sylwestrowa noc. Na ulicach pełno ludzi. Większość z nich jest już pod wpływem alkoholu lub ma butelki w rękach. Ogólnie atmosfera jest radosna, ale w dzisiejszym świecie nie jest zbyt bezpieczna.
Moja żona i ja poszliśmy spotkać się z przyjaciółmi, a później razem pójść witać Nowy Rok w Rynku. Nagle zza rogu wyszła mniej więcej ośmioletnia dziewczynka. Patrzyła w dół, szła bardzo powoli, jakby słuchała skrzypienia śniegu pod butami. Ubrana była dość lekko, jak na zimę – w jesienny cienki płaszczyk.
To zaniepokoiło moją żonę: „Dlaczego ona chodzi po ulicy sama o tej porze? Może coś jej się stało? Chodź, zapytamy ”.
– Kochanie, na sto procent jej rodzice spacerują gdzieś w pobliżu. Poza tym jesteśmy spóźnieni, – pokazuję na zegarek.
Ale ona i tak zatrzymała się, popatrzyła przez chwilę na dziewczynkę, a potem szybko za nią poszła.
Teraz wstyd mi się przyznać, że mogłem po prostu zostawić tę dziewczynkę, bo moja żona miała rację.
– Malutka, co ty tu robisz o tej porze? Gdzie są twoi rodzice? – żona usiadła obok dziewczynki i wzięła ją za ręce. O dziwo, dziewczynka nie przestraszyła się obcych, którzy zaczęli jej zadawać pytania.
– Tata jest w domu – powiedziało cichutko dziecko, nie podnosząc wzroku.
– A mama? – zapytałem trochę nieufnie.
– Mama… nie wiem. Dawno jej nie było. Babcia mówi, że jest w niebie, bo tata się o to postarał.
Spojrzeliśmy na siebie z żoną z przerażeniem.
– Co tutaj robisz? – spytałem, wciąż próbując przekonać samego siebie, że to pomyłka, że tata szuka teraz tego dziecka.
– No wyszłam. Chodzę sobie. Mogę wrócić do domu dopiero na obiad.
– Dlaczego na obiad?
– Bo wtedy wszyscy już sobie pójdą.
– Wyrzucili cię?
– Nie, sama wyszłam.
Zadzwoniłem do znajomych i uprzedziłem, że nas nie będzie. Obiecałem wszystko wyjaśnić przy najbliższej okazji. Bo co tu tłumaczyć, skoro sam nic nie rozumiem?
Zaprosiliśmy dziewczynkę do nas – nie sposób siedzieć z dzieckiem na dworze w taką zimną pogodę. Zadziwiająco łatwo zgodziła pójść z ludźmi, których widziała pierwszy raz w życiu.
W domu stał zastawiony suto stół i dziecko łapczywie rzuciło się na jedzenie. Moja żona i ja siedzieliśmy oszołomieni. Kiedy jadła, zaczęliśmy pytać, co się stało. Powiedziała, że do taty często przychodzą koledzy. Dużo piją w kuchni, a potem wołają ją, rozbierają i wszędzie dotykają. A kiedy się sprzeciwia, biją. Czasami przychodzą też z nimi kobiety. Wtedy jej nie dotykają, tylko po prostu rozbierają się i na zmianę całują.
Żona nie wytrzymała i pobiegła do kuchni. Słyszałem jej cichy szloch, ale dalej rozmawiałem z dziewczynką, która mówiła o tym zupełnie bez emocji. Tak, jakby wcale jej to nie raniło ani w żaden sposób jej nie dotyczyło.
Jedna z naszych dobrych znajomych rodziny pracuje w opiece społecznej. Zadzwoniliśmy do niej następnego dnia, chociaż rozumieliśmy, że nikt nie pracuje w święto. Jednak w naszych oczach sprawa nie mogła czekać. Podczas gdy dziewczynka spała spokojnie w innym pokoju, uzgodniliśmy wszystkie kwestie – dziecko trzeba było jak najszybciej ratować. Tej nocy powiedziała nam, że nie chce wracać do taty i patrzeć na to wszystko ponownie.
Odwołaliśmy wszystkie nasze sprawy na najbliższy tydzień, żeby zająć się dokumentami. Spotkaliśmy się z jej ojcem w towarzystwie policjanta, któremu wcześniej opowiedzieliśmy całą historię. Gdy tylko ta osoba (nie da się po prostu nazwać go mężczyzną) otworzyła nam drzwi, ledwo mogliśmy znieść zapach oparów alkoholu, zepsutego jedzenia i płynów ustrojowych. Oczywiście nie przekazał nam żadnych informacji i ostro zaprzeczył swojej winie.
Teraz dziewczynka jest w domu dziecka, jej biologiczny ojciec w areszcie śledczym, a my jesteśmy w trakcie adopcji naszej ślicznej przyszłej córeczki.