– Pani Aldona niemal wyrwała mi z ręki listę gości. Odkąd zdecydowała, że pokryje większość wydatków za wesele swojego jedynaka, wtrącała się w każdy szczegół przygotowań.
– Nie pozwoliliście mi zaprosić Iwańskich ani Mackiewiczów, choć to moi partnerzy biznesowi, a ściągacie z drugiego końca Polski jakiś powinowatych w piątym pokoleniu?! Maćku, nie masz mi nic do powiedzenia? – Zwróciła się do mojego narzeczonego, którego nagle tak zaabsorbował służbowy telefon, że przestał słyszeć nie tylko matkę, ale i mnie.
Chętnie udusiłabym babę jedwabnym szalikiem, który smętnie zwisał na jej szyi, ale jeszcze bardziej pragnęłam dowiedzieć się, dlaczego mój wspaniały chłopak rzucił mnie na pożarcie temu potworowi? Po co ustalaliśmy skromny ślub z przyjęciem tylko dla najbliższej rodziny, skoro wystarczyło spojrzenie pani Aldony, aby wycofał się rakiem ze wcześniejszych postanowień? Za jej sprawą obiad z deserem rozrósł się do kilkugodzinnego przyjęcia, z tym tylko, że większość gości mieli stanowić bliscy i przyjaciele domu Stefczyków. A co z moją rodziną? Znacznie większą i bardziej zżytą?
– Nie! Maciek nie będzie decydował kogo mam zaprosić na wesele! Przykro mi, ale albo wszyscy moi bliscy stawią się na wesele, albo… – zająknęłam się bliska płaczu. – Albo ślubu nie będzie! – wypaliłam i wybiegałam z mieszkania pani Aldony.
Miałam serdecznie dość ciągłych złośliwości tej starzejącej się, samotnej wiedźmy z setkami tysięcy na koncie. Nie bez powodu przyszły teść życzył mi odwagi, kiedy szłam na pierwsze spotkanie z jego byłą żoną. Żartował, że powinnam dobrze się uzbroić, i to dosłownie, jeśli zamierzam odebrać Aldonie jej ukochanego syneczka.
– Ale jest was dwoje, więc będzie ci raźniej – puścił do mnie porozumiewawcze oko. – Powodzenia!
Przy matce Maciek zmieniał się nie do poznania
Ten błyskotliwy i pewny siebie chłopak nagle tracił mowę, słuch, a nawet wzrok, unikając jak ognia wszelkiego kontaktu ze mną. Kulił się na fotelu w rogu pokoju albo na drugim końcu kanapy i wpatrywał w telefon w nadziei, że rozszarpiemy się bez jego udziału. „Świetnie ci poszło” – gratulował mi po każdej wizycie, jakbym schodziła z ringu po udanej walce bokserskiej. Nigdy nie stanął po mojej stronie.
Dotąd starałam się tłumaczyć jego zachowanie apodyktycznością matki, ale tamtego dnia miarka się przebrała. Co z tego, że moja rodzina nie odziedziczyła kamienicy po przodkach, nie miała firmy ani lokat, skoro od pokoleń wpajano nam uczciwość i szacunek do każdego człowieka? Mój dziadek walczył w partyzantce, a mama działała w „Solidarności”, aby takie baby, jak pani Aldona mogły cieszyć się wolnością.
– Ślubu nie będzie! – wykrzyczałam do telefonu, wybiegając z bramy kamienicy, która w połowie należała do matki Maćka.
– No nie żartuj, Joanna! Chyba nie z powodu tego babska? – zapytała zatroskana przyjaciółka.
– Z powodu Maćka! – wykrzyczałam i rozpłakałam się na dobre. – Nie chcę być jego żoną!
Basia zaproponowała, że przyjedzie do mnie z butelką wina, ale w tej samej chwili wpadłam na ulicy na tatę Maćka i jego drugą żonę, którzy robili zakupy na pobliskim targowisku.
– Co się stało? Chyba cię nie rzucił? – zapytali niemal jednocześnie.
– Zaraz to ja go rzucę! – wyznałam pociągając nosem. – Maminsynek! Przepraszam państwa, ale… Ale dłużej nie wytrzymam tego tresowania!
Spojrzeli po sobie i bez słowa zapakowali mnie do swojego samochodu.
– Zabieramy cię do siebie, zaparzę ci dobrej herbaty i wszystko nam opowiesz – nakazała Monika, przekręcając kluczyk w stacyjce.
W ich przytulnej kuchni wylałam wszystkie swoje żale, oskarżając Maćka o niedojrzałość, tchórzliwość i uległość wobec matki.
– Nie chcę takiego męża, nie chcę! A tym bardziej nie chcę takiej teściowej! – chlipałam, pociągając nosem.
Żałowałam, że moja mama pospieszyła się z kupnem wizytowej sukienki. Nie przelewało jej się, odkąd została z jedną pensją po śmierci taty, a sukienka nie należała do tanich i w dodatku nieprędko zostanie użyta. Było mi jej żal. Przede wszystkim jednak żałowałam swoich zawiedzionych nadziei. Kochałam Maćka, dotąd wydawało mi się, że jesteśmy bratnimi duszami. Oboje pragnęliśmy zwyczajnego życia – z dala od wyścigu szczurów i kariery, a nawet bez wielkich pieniędzy jego matki.
Teraz jednak nie byłam już taka pewna, czy mój ukochany jest w stanie postawić się matce i pójść własną, wymarzoną drogą. Czułam żal i wściekłość, a także potworną samotność. Przejęta rozmową z Moniką, nie zauważyłam nawet, kiedy z kuchni wymknął się jej mąż. Nim dążyłam się zorientować, stał już w drzwiach obok wyraźnie zmieszanego Maćka.
– Chyba musicie porozmawiać – mówiąc to, jego ojciec pchnął nas w kierunku pokoju gościnnego.
Byłam tak zmęczona potężną dawką emocji i rozmową z Moniką, że nie miałam sił krzyczeć na Maćka. Zdobyłam się jedynie na wypunktowanie sytuacji, w których rozczarowało i zabolało mnie jego zachowanie. Skruszony kiwał głową, potwierdzając, że się ze mną zgadza, a przynajmniej mnie rozumie.
– I co teraz? – zapytałam. – Będziemy tak szarpać się z twoją mamą przez całe nasze życie?
W tamtej chwili naprawdę byłam gotowa rozstać się z Maćkiem. I pewnie zrobiłabym to, gdyby padł przede mną na kolana albo zaczął wymyślać, jak to nagle odetnie się od matki. Na szczęście nie zrobił tego. Przysiadł obok mnie, przyznał mi rację, ale dodał też, bym nie odcinała go od matki.
– Rozumiem, że będę musiał zacząć pracować nad sobą, jeśli chcę cię przy sobie zatrzymać. Obiecuję ci, że zacznę stawiać mamie granice i przestanę udawać, że nie słyszę jej uszczypliwości. Ale to moja mama. Z pewnością nie jest tak czuła i ciepła jak twoja, lecz innej mamy nie mam i mieć nie będę. Chcę, żebyś to wiedziała, nim poproszę cię, byś dała mi drugą szansę – spojrzał na mnie tak poważnie, jak nigdy dotąd.
W zasadzie przedtem nie rozmawialiśmy ze sobą poważnie, a jedynie snuliśmy marzenia i dobrze bawiliśmy się w swoim towarzystwie. Ślub miał być po prostu kolejnym romantycznym etapem tej przygody. Teraz jednak musieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy naprawdę chcemy ze sobą być – tacy, jacy jesteśmy, z takimi rodzinami i wzorcami. A przede wszystkim musieliśmy zastanowić się, jaka ma być ta nasza wspólna przyszłość.
– Chcesz mieć dzieci? – zapytałam.
Gdy Maciek skinął głową, zarzuciłam go następnymi pytaniami: kiedy, ile, jak zamierza dzielić się ze mną obowiązkami rodzicielskimi? Przegadaliśmy całą noc, a nad ranem padliśmy zmęczeni w swoich objęciach. Nie kochaliśmy się jak szaleni, ale za to budząc się, wiedzieliśmy już, czy jest nam razem po drodze nie tylko w sprawie wesela.
Ma być ślub na naszych warunkach, nie mamusi!
– Mamo, jeśli tak bardzo ci zależy, to zaprosimy Iwańskich i Mackiewiczów na poprawiny. Ale na weselu chcemy gościć tylko naprawdę bliskie nam osoby. Nam, czyli mnie i mojej przyszłej żonie. Mam nadzieję, mamo, że to uszanujesz? – teściowa omal nie spadła z krzesła, słysząc następnego dnia te słowa, a ja puchłam z dumy, widząc jej nietęgą minę.
Uszanowała jednak naszą wolę, co nie oznacza, że w ciągu następnych miesięcy nie obyło się bez przepychanek. Maciek jednak sprawił, że spojrzałam inaczej na tę apodyktyczną, złośliwą kobietę. W końcu to ona urodziła i wychowała mężczyznę, którego nie przestaję kochać od tylu lat, więc nie mogła być taką jędzą, na jaką się kreowała.
Nie twierdzę, że moje relacje z teściową przypominają sielankę. Często odnoszę wrażenie, że patrzy na mnie jak na kosmitkę nierozumiejącą podstawowych rzeczy, ale z pewnością zazdrości mi oddanego męża, który zawsze stoi po mojej stronie. Jestem na tyle długo w tej rodzinie, że wiem jedno: jej nigdy nikt tak nie wspierał, ani wymagający, wiecznie niezadowolony ojciec, ani mąż – lekkoduch. Może dlatego taka jest?