Pewnie niektórzy z czytelników również doświadczyli podobnej sytuacji, gdy mąż dzwoni, aby podzielić się radosną wiadomością o planowanym urlopie, ale jest jedno „ale” — jedziemy razem z jego dziećmi z pierwszego małżeństwa. To samo stało się ze mną. Źle zareagowałam na tę nowinę i musiałam mu powiedzieć, że nie chcę z nimi jechać. Będę musiała cały czas ich pilnować, wychowywać, zabawiać i zająć się ich kaprysami. A po co mi to wszystko podczas urlopu? To nie będzie odpoczynek dla mnie, tylko darmowa opiekunka dla mojego męża. Mówię to, bo niestety już raz miałam podobne, gorzkie doświadczenie.
Nie zamierzam go powtarzać. Szczerze mówiąc, są dla mnie zupełnie obcymi ludźmi, nie czuję wobec nich nic poza odpowiedzialnością, kiedy są pod moją opieką. Co więcej, jest mi z nimi naprawdę ciężko: była żona mojego męża bardzo rozpieściła swoje dzieci: są bardzo nieposłuszne i kapryśne. W ogóle mnie nie słuchają, a karać ich, krzyczeć czy pouczać uważam za niewłaściwe, bo nie mam do tego prawa. Wiele razy mówiłam o tym mojemu mężowi, ale on i tak często jest nieobecny w domu i zostawia swoje dzieci ze mną.
Co więcej, nawet naszego wspólnego, małego syna nie zabieram na urlop. Kiedy wyjeżdżamy, zostawiamy go z dziadkami lub moją siostrą, którzy zawsze chętnie się nim zajmują. W takim razie, dlaczego mam zabierać z sobą cudze dzieci? Mój mąż nie chce zrozumieć mojego stanowiska i mocno na mnie naciska. Mówi, jak bardzo kocha swoje dzieci i jak ważne są one dla niego. Prosi, abym je zaakceptowała dla jego dobra. Ale to nie takie proste. Ostatecznie stoję na swoim i mówię, że albo pojedziemy sami, albo w ogóle nie pojadę. On z kolei grozi mi, że w takim przypadku nigdy więcej nie zaproponuje mi urlopu i będę musiała siedzieć w czterech ścianach ze swoimi zasadami.