„Od lat żyłam pod dyktando zaborczej matki. Kiedy próbowała mnie zeswatać z synem sąsiadki, powiedziałam dość”

„Kompletnie osłupiała, przez dłuższą chwilę patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Później zaczęła lamentować, przekonywać, grozić i szlochać. W końcu widząc moją determinację zrozumiała, że tym razem nie ma żadnych szans na zmianę mojej decyzji. Po raz pierwszy miałam nad nią psychiczną przewagę”.

Odniosłam na miejsce ostatnią partię leków i jak zawsze o tej porze zajęłam się przeglądaniem recept. Byłam wyjątkowo zmęczona. Nie tyle pracą, tej miałam dziś niewiele, raczej świadomością, że każdy dzień spędzony w prowincjonalnej aptece niczym nie różni się od poprzedniego. Żadnych wyzwań czy choćby małych zmian – pomyślałam z rezygnacją i spojrzałam z nadzieją na zegarek. Zbliżała się 19.00, za chwilę kończyłam pracę.

– To ty, Agusiu? – spytała matka tonem pełnym wyrzutu. – Kochanie, czemu tak późno? Przecież wiesz, że o tej porze już dawno powinnam wziąć lekarstwa.

– Mamusiu – odpowiedziałam spokojnie – mówiłam ci rano, że zostawiam je na stoliku przy łóżku.

Z rezygnacją pomyślałam o wieczorze, który jak zwykle miał mi upłynąć na zdawaniu relacji z pracy w aptece i wysłuchiwaniu maminych żalów, że poświęcam jej za mało czasu.

Czułam się, jak staruszka…

Dobre sobie, myślałam rozgoryczona, mam dopiero 27 lat, a czuję się jak staruszka. Od dawna każdy dzień spędzam pomiędzy apteką a domem, żyjąc pod dyktando matki. Właściwie to nie jestem farmaceutką, ale pielęgniarką środowiskową. Jedynym wytchnieniem w moim życiu była nauka na wydziale farmacji w dużym mieście, ale nawet wtedy musiałam przyjeżdżać do domu w każdy weekend, inaczej mama zadręczała mnie swoimi dolegliwościami i ciągłymi wymówkami, nieustannie wpędzając mnie w poczucie winy.

– Czy pomyślałaś dziecko – mawiała często z wyrzutem – jak w moim stanie sama mam dać sobie radę? Nie możesz mnie zostawiać bez żadnej opieki.

– Mamo – tłumaczyłam jej z anielską cierpliwością, gdy studiowałam we Wrocławiu – przecież wiesz, że ta szkoła to dla mnie jedyna szansa, żeby otrzymać dobrą pracę w naszym miasteczku. Jak inaczej będziemy mogły utrzymać się z twojej niskiej renty?

– Wiem, wiem, Agusiu, ale pamiętaj, że ja już niedługo pożyję. Co ty biedactwo zrobisz, jak mnie zabraknie?

Czułam, że to z jej strony uczuciowy szantaż, ale świadomość, że mój najmniejszy nawet opór wpłynąłby na pogorszenie jej stanu zdrowia, sprawiała, że dalej z pokorą znosiłam jej pretensje. Poza tym, jakie miałam szanse na inne, ciekawsze życie z moim wyglądem i całą masą kompleksów. Te ponure rozmyślania przerwał głos mojej mamy.

– Kochanie, była u mnie pani Regina. Pytała o ciebie. I wiesz, zaprosiłam ją razem z synem w tę sobotę na kolację.

– Mamo – nawet nie próbowałam ukryć rozdrażnienia – tyle razy prosiłam cię, żebyś nie próbowała mnie swatać z panem Heńkiem. Nie znoszę go!

– Kochana, nie protestuj, masz już swoje lata, czas żebyś pomyślała o przyszłości. Jeszcze będziesz mi wdzięczna.

Byłam wściekła na myśl o spotkaniu

Wściekła poszłam do swego pokoju, zastanawiając się, jak by tu uniknąć jutrzejszego spotkania z odrażającym synem sąsiadki. Nagle stanęła mi przed oczami postać młodego notariusza, który niedawno zamieszkał się w naszym miasteczku. Niezwykle przystojny, a przy tym zawsze miły i uśmiechnięty, był marzeniem miejscowych dziewcząt. Często zaglądał do apteki, był alergikiem. Oczywiście nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, obdarzając jedynie grzecznym uśmiechem. Od czasu do czasu udawało mi się zamienić z nim parę słów, z których wynikało, że jest nie tylko przystojny, ale też inteligentny. Nie miałam jednak złudzeń, że taki przystojniak kiedykolwiek będzie mną zainteresowany.

Któregoś dnia, gdy z nudów przeglądałam prasowe ogłoszenia, przeczytałam ofertę jednego z zagranicznych biur podróży: „Wczasy w malowniczej Italii”. Z żalem odłożyłam gazetę i po raz kolejny zamyśliłam się nad swoim losem i ogarnęła mnie złość. Szybko odszukałam ogłoszenie i zapisałam adres biura. Postanowiłam działać natychmiast, zanim dopadną mnie wątpliwości. W tajemnicy przed matką podjęłam w banku swoje oszczędności i zapłaciłam za wycieczkę.

Gdy wracałam do domu, ogarnął mnie strach. Rany, co ja powiem matce, myślałam z przerażeniem. W domu zbierając się na odwagę, oświadczyłam, że muszę przemyśleć sprawę swego ewentualnego zamążpójścia i w tym celu wyjeżdżam do Wrocławia do mojej dawnej koleżanki Majki. W pracy zastąpi mnie pani Lusia, była aptekarka, która odkąd przeszła na emeryturę, narzekała na brak zajęć.

– Obiecała też co dzień zaglądać do ciebie – zapewniłam szybko, chcąc uprzedzić protesty zaskoczonej matki.

Kompletnie osłupiała, przez dłuższą chwilę patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Później zaczęła lamentować, przekonywać, grozić i szlochać. W końcu widząc moją determinację zrozumiała, że tym razem nie ma żadnych szans na zmianę mojej decyzji. Po raz pierwszy miałam nad nią psychiczną przewagę.

– Witaj Aga! Gratuluję odwagi, myślałam, że już nigdy nie wyrwiesz się spod mamusinej opieki – zawołała na powitanie Majka. – To świetnie, że chcesz podbijać świat, ale nie obraź się, w takim stanie nie możesz pokazać się ludziom – obrzuciła mnie krytycznym spojrzeniem. – Musimy coś z tym zrobić.

Bezwolnie poddałam się energicznym zabiegom mojej przyjaciółki. Ich efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Wieczorem stojąc przed lustrem, nie mogłam uwierzyć w swoją metamorfozę. Z szarej zakompleksionej myszki przeistoczyłam się w całkiem atrakcyjną, modnie ubraną, dziewczynę.

Pobyt we Włoszech był cudowny. Spacerując po uliczkach nadmorskiego kurortu i korzystając z uroków nocnego życia z onieśmieleniem, ale i satysfakcją, śledziłam pożądliwe spojrzenia mężczyzn. Mój nowy wizerunek sprawił, że powoli znikały wszystkie dawne kompleksy.

Szok wywołany moją nagłą decyzją o wyjeździe był niczym w porównaniu z tym, jakiego doznała matka, widząc mnie dwa tygodnie później. Błyskawicznie pojęła, że zmieniłam nie tylko swój wygląd, ale i zachowanie. Oto stała przed nią atrakcyjna dziewczyna, która zrozumiała, że można wpływać na jej decyzje jedynie na tyle, na ile sama na to pozwoli. Nadal pracowałam w aptece, w wolnych chwilach studiując ogłoszenia o pracy. W takim właśnie momencie, usłyszałam dobrze mi znany głos.

– Dzień dobry! My się chyba nie znamy. Nazywam się Michał Malinowski. Jestem nowym notariuszem – przedstawił się z uśmiechem.Nie przegap:

– Właściwie ma pan rację – odparłam zaczepnie. – Dziewczyna, którą wcześniej pan tu widywał, niewiele ma ze mną wspólnego.

– A więc to pani – patrzył na mnie z niedowierzaniem. – Proszę wybaczyć, ale nie sądziłem…

– Drobiazg. Nie pan pierwszy jest zaskoczony moim wyglądem.

– Zdaje się, że palnąłem gafę. Mam nadzieję, że zechce mi pani wybaczyć i przyjmie zaproszenie na kawę?

Boże – pomyślałam – facet, o którym dotychczas nie śmiałam nawet marzyć, właśnie zaproponował mi randkę.

Kompletnie zaskoczona nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Przypomniałam sobie o czekającej matce i w pierwszym odruchu chciałam odmówić, unikając w ten sposób jej pretensji. W porę jednak uprzytomniłam sobie bezsens mojej dotychczasowej uległości. Koniec z tym – postanowiłam – ja też mam prawo do życia. Taka okazja się już nie powtórzy.

– W porządku – dziś kończę pracę nieco wcześniej.

– Zatem jesteśmy umówieni.

– Owszem – przytaknęłam, czując, że to nie ostatnie nasze spotkanie.

I nie pomyliłam się. Pół roku później odbyły się nasze zaręczyny, po których wyjechaliśmy do Wrocławia, zostawiając moją mamę we łzach. Tym razem miałam nadzieję, że były to łzy wzruszenia. Powoli uczyła się nowego samodzielnego życia. Odwiedzaliśmy ją regularnie, a na co dzień miała do pomocy nieocenioną panią Lusię.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *