Mój mąż traktuje pomoc dla matki jako święty obowiązek. Nie miałam z tym problemu, dopóki nie zauważyłam, że moja teściowa wydaje nasze środki, a swoje oszczędza. Owszem, żyjemy komfortowo – mamy dom i samochód, ale mamy też troje dzieci, o których przyszłość musimy się troszczyć. Nie sprzeciwiałam się temu, że mąż kupuje matce artykuły spożywcze czy płaci za jej rachunki. Teściowa jest emerytką z dochodem około 2tysięcy, co moim zdaniem powinno wystarczyć na jej potrzeby, zwłaszcza że jej syn pokrywa koszty jedzenia i rachunków.
Ale moja teściowa zawsze chce więcej. W tamtym miesiącu poprosiła nas o zakup nowej lodówki. Stara się zepsuła, w sumie dałoby się ją naprawić, ale ona chciała nową. Mąż natychmiast wziął matkę i pojechali do sklepu, jakbyśmy nie mieli na co wydawać tych pieniędzy.
W ostatnią sobotę byliśmy u teściowej, jak zwykle przywieźliśmy jej zakupy i przypadkiem zauważyłam, że jej szuflada jest otwarta. Podeszłam zamknąć i zobaczyłem tam ogromną sumę pieniędzy, około 50 tysięcy, na pewno nie mniej.
Natychmiast odeszłam i udawałam, że nic nie widziałam, ale do wieczora nie przestawałam o tym myśleć.
Wieczorem powiedziałam też o tym mężowi. Mówię, twoja matka wydaje nasze pieniądze, a swoje odkłada do szuflady. Ale mąż nie widzi w tym problemu, twierdząc, że matka ma pewnie jakieś plany na te oszczędności. Ale ja już nie jestem taka pewna.
Wczoraj teściowa znów zadzwoniła z prośbą o nowy telewizor. Słysząc to spiorunowałam wzrokiem męża. Tym razem odmówił, mówiąc, że tym razem nie możemy spełnić jej prośby. Teściowa się obraziła i stwierdziła, że skoro jej syn nie chce jej słuchać, to znaczy, że nie jest jej dzieckiem.
Mąż ma pewne wątpliwości czy dobrze zrobił, ale ja jestem przekonana, że dobrze postąpiłam. W przeciwnym razie lista próśb teściowej nigdy by się nie skończyła.