Jedyne dzieci, jakie miałam, bezdusznie wyrzuciły mnie z domu, by gonić za pieniędzmi. Ja już jestem w takim wieku, że nie dam rady żyć w takich warunkach. Tak pięknie mi się odwdzięczyły…
Miałam mieszkanie w mieście pod Poznaniem. Kupiliśmy je razem z moim zmarłym mężem jeszcze za młodu. Tam wychowaliśmy razem dwójkę naszych synów. Obaj są już dorośli, mają swoje rodziny. Antek ma dwójkę dzieci, a Marek ma rocznego synka. Obaj mieszkają pod Warszawą, mają już swoje mieszkania wzięte na kredyt.
Obaj byli dla mnie bardzo dobrzy, przyjeżdżali i pomagali ze wszystkim. Marek potrafił nawet przyjechać kawał drogi tylko po to, by zawieźć mnie do lekarza.
Starszy z nich, Antek, zawsze był bardzo empatyczny. Miał zdolność do słuchania i rozumienia ludzkich emocji. Był troskliwy i zawsze starał się zapanować nad sytuacją, gdy ktoś potrzebował pomocy. Potrafił znaleźć właściwe słowa, by podnieść na duchu, nawet gdy świat wydawał się szary. Po śmierci męża mój Antek bardzo mi pomógł.
Natomiast młodszy, Marek, był istnym wulkanem energii. Zawsze pełen entuzjazmu i gotowy do działania. Był jak słońce – rozświetlał każde pomieszczenie, do którego wszedł. Jego optymizm potrafił zarazić wszystkich wokół. Pomimo że czasem był trochę roztargniony, to jego dobre serce i chęć pomocy przeważały nad wszystkim innym.
Po śmierci męża obaj byli dobrzy, tacy pomocni, a jak się okazuje, wszystko po to, by zabrać mi mieszkanie. Doradzali żebym już za życia zrobiła im darowiznę, bo później trafi mieszkanie w niepowołane ręce i więcej będzie z tym papierologii. Myślałam, że moi kochani chłopcy, chcą jak najlepiej. Pojechałam do notariusza razem z nimi, niby urzędnik wszystko mi tłumaczył, ale ja się na tym nie znam, podpisałam co trzeba było.
A trzy dni temu synowie powiedzieli, że moje mieszkanie wynajmą, a mi spakowali walizki i zawieźli do starego domu na wsi, jeszcze po moich zmarłych rodzicach.
W tym domu przez pierwszą noc nie zmrużyłam nawet oczu. Tutaj nie było nikogo od paru lat. Ściany są pokryte starym, popękanym tynkiem, sypie się na głowę niczym piasek. Chodzę po tych starych drewnianych podłogach i boję się, że połamię nogi. Zapach wilgoci i stęchlizny, okna są całe pokryte kurzem i brudem, co sprawia, że światło słoneczne ledwo przedziera się do wnętrza.
Ale najgorsze, to wszędzie plączą się pajęczyny, a gdzie nie popatrzę tam znajduję jakąś zdechłą mysz czy robaki. Ja już jestem w takim wieku, że nie dam rady żyć w takich warunkach, a nie stać mnie na wynajęcie kogoś, kto to mi posprząta. Muszę wrócić do swojego starego mieszkania, ale na nic nie mam wpływu. Doradźcie mi proszę, co powinnam zrobić, by odzyskać swoje mieszkanie i swoje dawne życie.