Jolanta umyła naczynia, wytarła ręce ręcznikiem ze wzorem jasnoczerwonych kwiatów i weszła do pokoju męża. Wiktor leżał na rozkładanej kanapie, która zajmowała jedną trzecią pokoju.
Leżał prawie cały czas na plecach i wpatrywał się w sufit lub ścianę naprzeciwko. Spiczasty nos, na wpół przymknięte, zapadnięte oczy, podbródek porośnięty szczecinką. Dłonie leżą bezwładnie wzdłuż wyciągniętego ciała na kocu.
Obraz, który był jej doskonale znany, dziś trochę irytował. Żal jej męża aż do łez. Ale szkoda też siebie. Starała się nie unosić, ani pokazywać, jak zmęczona jest opieką nad Wiktorem. Dzień w dzień, wymiana wody w wannie, mycie, karmienie go, ale przecież także praca.
Kiedy wychodziła, założyła na niego pieluchę. Ledwo powłócząc nogami wróciła do domu, wiedząc, co ją czeka – pełna pielucha, ciężki zapach, spojrzenie męża wbite w sufit.
Nie miała czasu ani siły na siebie. Jest jeszcze młoda, tylko czterdzieści pięć. On trzy lata więcej. Ale jest przykuty do łóżka po wypadku. Warzywo, które nie porusza ani ręką, ani nogą. To nie jego wina. A kto jest winny? Jak zawsze, nikt. Z bezsilności chciała wyć lub umrzeć.
Początkowo zajmowała się nim. Masowała ręce, wykonywała ćwiczenia z bezwładnymi nogami. Ale Wiktor błagalnymi oczami poprosił o zaprzestanie.
Jola podeszła wesoło, pogłaskała po dłoni i uśmiechnęła się.
– Zaraz cię ogolę, trochę mi zarosłeś. Pochyliła się nad nim i przesunęła ręką po kolczastym policzku.
Wiktor skierował nic nie wyrażające oczy na żonę.
Kobieta wyprostowała się, aby nie widzieć tego wiecznego niemego pytania w oczach. W łazience wzięła piankę do golenia i brzytwę. Goliła go delikatnie, ciągnąc skórę na opadających policzkach i chudej szyi. Potem odświeżyła skórę twarzy. Zapach męskiej wody kolońskiej rozlał się po pokoju. Taki rodzimy, znajomy i … nieodpowiedni.
Zabrała przybory, umyła ręce i zatrzymała się przed lustrem. Włosy upięte w kucyk na karku. Ta fryzura dodawała jej wieku. Kiedyś układała je, pozwalała lokom swobodnie oprawiać ładną twarz, wzdrygać się ruchem i wiatrem… co teraz za różnica. To już przeszłość.
Drobne zmarszczki pokrywały twarz, kąciki ust opadały. Zielone oczy są smutne, z cieniami wiecznego zmęczenia. Jola przesunęła palcami po twarzy, próbując wygładzić zmarszczki.
Dzisiaj jest dzień wolny. Pracowała na poczcie, roznosząc korespondencję do sąsiednich domów. Płacili trochę, ale mogła pracować w elastycznych godzinach.
Wieczorami, po zakończeniu prac domowych, siedziała przy komputerze i pisała teksty promocyjne i sprzedażowe na zamówienie. Też dodatkowe pieniądze. Emerytura męża i dopłata do pierwszej grupy inwalidzkiej. Jakoś udawało się wiązać koniec z końcem.
Usiadła przy monitorze. Klient wysłał nowe zamówienie – napisz o podróży po kraju ojczystym. Jola napisała kilka zdań i pomyślała. A gdzie by teraz pojechała, gdyby była taka okazja? Wir wspomnień…
Kiedy się pobrali, pojechali do krewnych Wiktora pod Zakopanem. Jego babcia mieszkała w małej wiosce, której nazwa dawno zniknęła z pamięci i map. Ale wszystko inne pamiętała wyraźnie, jakby wczoraj tam była.
Wczesnym rankiem poszli do lasu na grzyby. Szli wąską ścieżką przez pole złotej pszenicy z wyrastającymi gdzieniegdzie niebieskimi chabrami o kolorze oczu jej świeżo upieczonego małżonka.
Szli, śmiali się i rozmawiali, trzymając się za ręce. Planowali, cieszyli się z pięknego nowego dnia, młodości, bajecznego i szczęśliwego życia przed nimi. W oddali, na skraju lasu widać pas mgły nad wilgotną od rosy niziną.
Jak dawno to było. Ale pamięta w najdrobniejszych szczegółach.
Gdy słońce zaczęło wschodzić i świecić przez drzewa w lesie, duży kosz wypełnił się grzybami. Jola nie znała się na tym, całe życie mieszkała w mieście. Wiktor pokazywał grzyba wystającego z trawy, a ona radośnie cięła, ciesząc się jak dziecko.
Wracali powoli, często odpoczywając. Wyszli nie na pole, którym szli do lasu, ale na polanę z opuszczoną wąskotorówką porośniętą trawa. Między podkładami wyrastały krzaki i kwiaty.
Ptaki śpiewały. Wiktor postawił ciężki kosz przy drodze, sięgnął. Nogi mrowiły ze zmęczenia, Plecy łamały się. Dziewczyna usiadła przy zardzewiałej szynie, pochyliła się i przyłożyła do niego ucho.
– Posłuchaj. Brzęczą! – zdziwiona otworzyła szeroko oczy.
– Nie wymyślaj. Tu od dziesięcioleci nie jeżdżą pociągi – odpowiedział sceptycznie.
Ale też usiadł i pochylił się nad szynami. Najpierw usłyszał tylko szelest, śpiew ptaków, a potem … rzeczywiście, gdzieś słabo dudniły koła, dając brzęczenie w żelazie.
– Pewnie gdzieś wąskotorówka przebiega blisko z funkcjonującymi torami kolejowymi. – Oczy Wiktora zwrócone były w stronę jej twarzy. Oboje leżeli głowami na szynach i patrzyli na siebie.
W ich życiu działo się wiele ciekawych rzeczy i tych nie aż tak bardzo interesujących. Były kłótnie, jak u wszystkich, wycieczki nad morze, za granicę. Ale z jakiegoś powodu pamięta ten moment, kiedy leżeli na szynach i patrzyli na siebie zaskoczeni i zakochani.
Wspomnienia powróciły do tego dawno utraconego, szczęśliwego czasu, przez chwilę wydawało się, że czuje nawet metaliczny, zardzewiały zapach, chłód szorstkiej szyny na skroni…
Potrząsnęła głową, odpędzając wspomnienia.
„Wiktor i ja staliśmy się zardzewiałymi szynami, porzuconymi i niepotrzebnymi nikomu. Gdzieś życie idzie do przodu, a my oboje jesteśmy przywiązani do tego pokoju, nasze życie utknęło w martwym punkcie, jak te kolejki wąskotorowe.
Jest mi ciężko, a jak się czuje Wiktor? W jego wieku mężczyźni rozkwitają, zdobywając doświadczenie i siłę, żyją pełnią życia. Dlaczego życie potraktowało nas tak niesprawiedliwie?” Ile razy zadała to pytanie!
Zakochali się w sobie jeszcze na uniwersytecie, frywolnie oddając się radości wzajemnego uczucia. Zaszła w ciążę. Miała zaledwie dziewiętnaście lat.
Jeszcze zdążą, trzeba najpierw zdobyć wykształcenie, zawód, a potem już mieć dzieci. A Wiktor poparł Jolę. Cieszyła się, że się rozumieli, że nie zniechęcał do aborcji, że ją wspierał.
Wszystko poszło dobrze. Nie mieli dzieci. Chociaż oboje są zdrowi. Nie żałowała. Tyle słyszała opowieści przyjaciół o problemach z dorastającymi dziećmi, jeszcze więcej – z dorosłymi.
Kobieta nigdy nie zaczęła rozmawiać o dzieciach. Nie wiedziała, czy Wiktor żałuje tego, co wtedy zrobili. Stało się to dla nich tematem tabu. A teraz jest za późno, aby zapytać, nie chciała, bała się zobaczyć odpowiedź w smutnych oczach.
Nie wymyśliła i po prostu opisała, jak się wtedy czuła w lesie, zapraszając na spacer po grzybowych miejscach regionu, zanurzając się w mglistych rosach i słuchając śpiewu ptaków… sprawdziła błędy i wysłała tekst do klienta.
Wstała od monitora, podeszła do męża, by dowiedzieć się, czy coś nie jest mu konieczne. Spojrzał na nią i już wiedziała, że czegoś potrzebuje. Rozumieli się bez słów.
– Chcesz coś? Pić? Do toalety? – Mówiła powoli, robiąc przerwy między pytaniami, aby miał czas na zasłonięcie oczu, dając pozytywną odpowiedź. Ale jego oczy nie reagowały, pozostając otwartymi.
– Chcesz, żebym położyła się obok, jak kiedyś? – powiedziała w przypływie czułości ze wspomnień.
Zakrył oczy. Jola ostrożnie położyła się obok, przerzucając rękę przez klatkę piersiową męża, starając się utrzymać i nie spaść z kanapy. Połowa jej ciała wisiała nad podłogą.
– Kiedy wyzdrowiejesz, pojedziemy do twoich krewnych. Pamiętasz, jak chodziliśmy po grzyby…? – mówiła do samego ucha, dotykając ustami skroni. Nagle jej ust dotknęła kropla, która zsunęła się z kącika oka Wiktora. Palcem przetarła słoną łzę.
– Wszystko będzie dobrze. Tylko żyj. Nie przejmuj się, że czasami jestem zmęczona. Lekarz powiedział, że się nie ruszasz, bo nie chcesz. Proszę, proszę, dla mnie, dla nas, tych młodych, zróbmy ćwiczenia ponownie. Wstaniesz. Jesteś silny. – Mówiła i rozumiała, że w ciągu ośmiu miesięcy rozwinął się silny zanik mięśni nóg. Na masażystę, specjalne leki pieniędzy brakowało.
Nie zauważyła, jak łzy spływają jej z oczu. Wstała i poszła do łazienki, umyć się.
Następnego dnia klient odpowiedział, że jej tekst bardzo mu się podobał. To było to, czego potrzebował. Zaproponowano jej serię podobnych postów. Ucieszyła się. W jej życiu radość zdarzała się teraz rzadko.
– Zapłacili mi za artykuł i zaproponowali napisanie jeszcze kilku. Dostanę za nie pieniądze i kupię leki, będziemy dalej ćwiczyć. Pomóż mi tylko trochę – mówiła, bez trudu przewracając nieruchome ciało.
Wiktor patrzył obojętnie w sufit. „Co on tam widzi?”- zadarła głowę, by spojrzeć. – „Nie mogę już tego robić! Proszę, Panie, zrób coś, aby mój ukochany wstał!”
Brzęcząca cisza pokoju była jej odpowiedzią.
Ludzie są wystawiani na próby, każdy z nich. I cały świat nie jest w stanie im pomóc. Jedno życie dla dwojga, niepodzielone jak zardzewiałe szyny opuszczonej kolejki wąskotorowej.