Jesteśmy małżeństwem prowadzącym własną działalność. Nasz dziesięcioletni syn Karol, niestety nie porusza się samodzielnie, lecz na wózku inwalidzkim. Mimo swoich ograniczeń fizycznych, Karol jest niezwykle bystry, a lekarze dają szansę na całkowite wyzdrowienie. Z uwagi na naszą pracę, niemożliwe było dla nas zapewnienie mu ciągłej opieki, stąd decyzja o znalezieniu niani.
Przez ponad miesiąc szukaliśmy odpowiedniej osoby, która nie tylko zajęłaby się naszym synem, ale także pomogłaby w prowadzeniu domu, bezskutecznie. Tymczasowo poprosiliśmy krewną o opiekę nad Karolem, gdy byliśmy w pracy, jednak nie mogła zobowiązać się na dłuższy okres.
Pewnego dnia, wracając z pracy, zauważyliśmy przy przystanku autobusowym starszą panią, która marzła w środku zimowej zawieruchy. Mój mąż zaproponował, abyśmy ją podwieźli. Gdy wysiedliśmy z samochodu, zobaczyliśmy łzy w jej oczach. – Dobry wieczór. Ostatni autobus już odjechał, na darmo Pani stoi i marznie, – powiedział mój mąż. – Synku, nie czekam na autobus, po prostu nie mam, dokąd iść… Córka wyrzuciła mnie z domu, a starszy syn wyjechał zagranice, jego żona mnie nie lubi i nawet nie chce mnie widzieć. Już niczego nie oczekuję, po prostu siedzę i zastanawiam się, czym zasłużyłam na takie traktowanie ze strony moich dzieci.
Z mężem spojrzeliśmy na siebie i jednogłośnie zdecydowaliśmy, że zabierzemy nieznajomą do siebie. Jakoś od pierwszego wejrzenia wzbudziła nasze zaufanie. – Mam pewną propozycję. zapraszamy cię do nas, mamy dużo miejsca w domu, a właśnie szukamy opiekunki do naszego syna. Jest na wózku inwalidzkim, potrzebuje opieki, a Pani może zająć się nim i też pomóc nam w domu – powiedziałam.
Kobieta spojrzała na nas wdzięcznym wzrokiem i przedstawiła się jako Irena Wiśniewska. W drodze do domu pani Irena opowiedziała nam o swoim życiu. Zrobiło mi się jej żal, bo widziałam, że ma dobre serce.
Nasz syn od razu polubił panią Irenkę. Jak się okazało nasza nowa współlokatorka była kiedyś nauczycielką matematyki, więc miała podejście do dzieci. Przydzieliliśmy jej przestronny pokój i płaciliśmy jej pensję za opiekę nad synem i prace domowe. Pani Irenka w ciągu roku stała się pełnoprawnym członkiem naszej rodziny; Karol nazywał ją babcią, a ona zajmowała się nim z ogromną troską i miłością; chodzili razem na spacery, prowadziła go na zajęcia.
Byliśmy zaskoczeni, gdy nasz synek stanął na nogach, a wszystko dzięki babci Irence, która codziennie się nim zajmowała, ćwiczyła z nim i motywowała go. Od naszego pierwszego spotkania minęły dwa lata. Dzieci Ireny kilkakrotnie przychodziły do nas i przepraszały mamę. Przebaczyła im, ale nie chciała wracać. Mówiła, że teraz jej rodzina to my.