Danka wpadła do mnie jak huragan. Oczywiście bez zapowiedzi, ale wcale mnie to nie zdziwiło, bo przecież byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, a mój dom stał dla niej zawsze otworem.
– Czekaj, powoli! – zdążyłam tylko powiedzieć, otwierając jej drzwi. – Obiad, kobieto!
– Jasne, święty obiad – mruknęła, zrzucając kurtkę.
– Żebyś wiedziała – zaśmiałam się i poszłam do kuchni. – Chodź i nie marudź. Kawę ci zrobię za chwilę, a za godzinę wracają chłopaki.
Chłopaki…
Miałam na myśli swojego męża Tomasza i ukochanego synka Mikołaja.
– Co tam? – spytałam, kiedy wreszcie usiadłam po przewróceniu kotletów na drugą stronę i podaniu Dance jej ulubionej kawy.
– Patrz, co mam – podała mi ulotkę. – Praca w Niemczech. Dla pielęgniarek. Opieka nad starszymi. Wynagrodzenie… – czytałam na głos co drugie słowo.
– A co ja mam z tym wspólnego? – spojrzałam na nią zdziwiona.
– Chyba sporo – żachnęła się. – Jesteś pielęgniarką!
– Ale od pięciu lat już nie – uśmiechnęłam się. – Przecież, od kiedy pojawił się Mikołaj…
– No właśnie – weszła mi w słowo. – Odkąd pojawił się Mikołaj, cały twój świat kręci się wokół niego. Nie – machnęła ręką. – Nie neguję, nie osądzam, nie krytykuję. Ale może byś wreszcie pomyślała o sobie? Przecież kochałaś tę pracę!
„Właśnie, kochałam” – pomyślałam.
Pielęgniarką byłam dobrych parę lat, i to właśnie na oddziale geriatrycznym. Widywałam wiele nieszczęść, często smutnych i zmęczonych starością ludzi, chorych i zdanych tylko na nas. Lubiłam się nimi opiekować, zawsze byłam miła, czuła, trzymałam za rękę, gdy odchodzili do lepszego świata. Lecz kiedy zaszłam w ciążę, dałam z tym spokój. Razem z Tomkiem uznaliśmy, że powinnam sobie zrobić przerwę dla dziecka. I tak się stało. Tyle że ta przerwa zmieniła się w pięć lat… Ale teraz… Kiedy Mikołaj wieczorem zasnął, bez słowa pokazałam Tomkowi ulotkę.
– O, ciekawe – mruknął, przelatując wzrokiem tekst.
– Danka mi to dzisiaj przyniosła – powiedziałam.
– Myślisz, żeby…? – zawiesił głos.
– Tak naprawdę to sama nie wiem, co myślę – westchnęłam.
– Może faktycznie czas pomyśleć o sobie. Zobacz, Mikołaj ma już pięć lat. Chodzi do przedszkola. A ty, nie obraź się, skarbie – uścisnął mnie lekko – zamieniłaś się w kurę domową. A tak lubiłaś swoją pracę, kontakt z ludźmi. Czułaś się spełniona, zadowolona, kiedy komuś pomagałaś…
– To prawda – łzy zakręciły mi się w oczach. – No nic, pomyślę o tym. A teraz już spać.
Myślałam chyba przez tydzień
Ciągnęło mnie do tego, z drugiej strony bałam się, jak Mikołaj zareaguje na rozłąkę. Jak sobie poradzą te moje chłopaki. Wreszcie, po kolejnych długich rozmowach z przyjaciółką i mężem, podjęłam decyzję. Spróbuję. Jak się nie uda, po prostu wrócę, przecież to nie koniec świata. Złożyłam papiery, od razu zaproponowano mi pracę.
– Dacie radę? – pytałam, pakując wieczorem resztę rzeczy.
– Damy – zapewniał mnie mąż. – Będę odprowadzał Mikiego do przedszkola, potem przejmie go moja mama na te dwie godziny. Mieszka przecież dwie ulice dalej. Chłopak jest już duży. Pobawią się, zjedzą coś dobrego i będzie ze mną spał.
– Będę dzwonić codziennie i przyjeżdżać tak często, jak się da. I mów mu jak najczęściej, że mama go kocha – prawie płakałam.
– Będę. Ja też cię kocham – uścisnął mnie i niemal wypchnął z mieszkania.
Taksówką pojechałam na lotnisko, potem krótki lot. Na miejscu powitał mnie mężczyzna w średnim wieku.
– Hello… – zagaiłam nieśmiało, bo mój angielski był raczej średni.
– Witam – odpowiedział z uśmiechem. – Nie musimy się silić na obce języki, moja rodzina pochodzi z Polski.
– Dzięki Bogu, bo już się bałam – roześmiałam się. – Po niemiecku znam raptem parę słów.
– Więc spokojnie, to dobry początek. No, jedziemy do domu mamy – chwycił za walizkę. – Wszystko pani powiem i pokażę.
Dojechaliśmy dość szybko. Dom prezentował się wspaniale, choć niewiele widziałam w środku nocy. Pan Roman – syn kobiety, którą miałam się zajmować – pokazał mi mój pokój, kuchnię. Wtajemniczył w rytm dnia seniorki, powiedział, jakie leki przyjmuje, co lubi jeść, a czego nie.
– Teraz proszę się przespać. Mama wie, że pani będzie rano. Ona jest już staruszką, ale jest kochana. W razie czego proszę zapisać mój numer i dzwonić. Mieszkam wprawdzie parę dobrych kilometrów stąd, ale w razie czego przyjadę.
Gdy odjechał, jeszcze raz obeszłam dom, żeby wiedzieć, co gdzie jest. Potem zajrzałam do pokoju pani Ireny – spała. Napełniłam jej szklankę wodą, sama zjadłam kanapkę i padłam. Kusiło mnie, żeby zadzwonić do domu, ale było już tak bardzo późno, że dałam sobie spokój. Zasnęłam po minucie. Rano zerwałam się niespokojna.
Gdzie ja jestem, co się dzieje?
Aha – pomyślałam, gdy serce przestało mi bić jak szalone. Dobra. Już wiem. Ubrałam się szybko i poleciałam do pokoju pani Ireny. Właśnie się budziła.
– Dzień dobry, moje dziecko – uśmiechnęła się, wyciągając do mnie rękę. – Miło mi cię poznać. Romek mi o pani mówił.
– Dzień dobry – uścisnęłam pomarszczoną dłoń.
– Widzi pani… Ja już nie jestem młoda, zresztą jak widać – roześmiała się. – I potrzebuję pomocy. Ale jeszcze daję radę, pod siebie nie robię, więc nie będzie źle.
– Nawet jeśli, to od tego jestem ja. Nie takie rzeczy w życiu widziałam – teraz to ja parsknęłam śmiechem.
– Domyślam się, domyślam. Ale wie pani co… A właściwie, to mogę mówić po imieniu?
– Pewnie. Jestem Agata!
– No to, Agatko, coś bym zjadła. Tylko coś dobrego, nie te wszystkie koktajle dla dziadków, co mnie nimi pasą. Ja wiem, że dobrze chcą, ale życie bym oddała za…
– Jajecznicę na boczusiu, co? – wpadłam jej w słowo.
– Oj tak, tak… – spojrzała na mnie nabożnie.
– To już lecę do sklepu, bo w lodówce same dietetyczne rzeczy. Chwila moment jestem i będziemy się raczyć. Poczeka pani?
– Na taką jajeczniczkę i sto lat poczekam – roześmiała się.
Pół godziny później siedziałyśmy przy stole. W kuchni pachniało smażonym boczkiem, na talerzach pojawiły się wielkie porcje zakazanej potrawy. Plus grzanki. Z masłem oczywiście.
– Boże, jakie to dobre – pani Irena przewracała oczami po każdym kęsie. – Nie zrozum mnie źle. Oni chcą dobrze. Dieta i takie tam. Ale przecież ja już jestem na ostatniej prostej. Co mi szkodzi? Jeszcze bym się nalewki napiła wieczorkiem.
– No, z tym już może nie szalejmy, bo mnie wywalą z roboty – zaśmiałam się, zbierając talerze.
– Ech, trudno, jakoś to zniosę. A teraz spacerek, co? – mrugnęła okiem.
I tak żyłyśmy sobie przez kolejne dwa tygodnie
Pani Irena opowiadała mi o swoim życiu, o tym, jak znalazła się w Niemczech. Ja zaś mówiłam o swojej rodzinie. O moim małym kochanym Mikołaju, o mężu.
– Nie żal ci, że ich zostawiłaś? – zapytała mnie kiedyś.
– Żal. Tęsknię za nimi bardzo, ale oni dają radę. Rozmawiamy prawie codziennie. Kiedy będę mogła, pojadę.
– To jedź w następnym tygodniu! Romek obiecał, że przyjedzie, więc będę mieć opiekę. A ci twoi na pewno się ucieszą.
Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. W kolejny piątek wsiadłam do samolotu i parę godzin później byłam na miejscu. Wycałowana przez Mikosia i męża, wreszcie poczułam się bezpieczna i szczęśliwa.
– Dobrze ci tam? – zapytał Tomek, gdy kładliśmy się spać.
– Dobrze, naprawdę. Ci ludzie są przemili, zarabiam dużo, spełniam się. A ty? Wy? – zapytałam z niepokojem.
– Mikołaj o ciebie pyta, to jasne. Ale dajemy radę. Zostań, ile chcesz, byle nie na zawsze – uśmiechnął się do mnie czule.
Tydzień później znów pukałam do drzwi mojej pacjentki. O dziwo, nie otworzyła ani ona, ani jej syn. W progu stanął za to postawny, wyjątkowo przystojny mężczyzna.
– Dzień dobry, jestem Artur – powiedział po angielsku.
– Chodź, kochana, chodź – usłyszałam głos pani Ireny. – Poznajcie się. To jest Agata, zajmuje się mną, a to Artur, rehabilitant, którego mój syn zatrudnił, kiedy cię nie było.
– Miło mi, jestem Agata – wymruczałam pod nosem.
– Wiesz co – pani Irena zniżyła głos do szeptu. – Nie wiem, po kiego diabła mam się rehabilitować! Na olimpiadę chcą mnie wysłać? – zaśmiała się. – Ale jak się Romek uprze… Trudno się mówi, niech mi robi te wszystkie zabiegi. A chociaż ładny, to i miło popatrzeć – puściła do mnie oko.
Artur istotnie był ładny. Ba, mało powiedziane! Nie sposób było nie dostrzec jego sylwetki, pięknie wyrzeźbionych mięśni. Pojawiał się dwa razy w tygodniu. Robił ćwiczenia z panią Ireną, masaże, zabiegi i co tam jeszcze. Do końca nie wiedziałam, bo kiedy miała te tak zwane sesje, ja znikałam w kuchni, żeby coś ugotować albo sprzątałam. Któregoś dnia jednak…
– Jasna cholera – zaklęłam pod nosem, gdy podnosiłam się z podłogi po tym, jak kotlet wylądował na kafelkach.
– Coś się stało? – usłyszałam za plecami głos Artura.
– Kurczę, nie wiem – potarłam plecy. – Coś mi tu piknęło i teraz boli jak diabli – skrzywiłam się.
– Mogę sprawdzić? – zapytał, podchodząc bliżej.
– Daj spokój. Mięso mi się spali, a pani Irena pewnie głodna.
– Pani Irena po masażu śpi, mięso można wyłączyć, a ty mi się kładź na sofie i pokaż, gdzie boli. To tylko chwila – spojrzał na mnie uważnie, a ja dopiero wtedy zobaczyłam, jak piękne są jego zielone oczy.
– Dobra, na chwilę – uległam.
Położyłam się na sofie. Artur delikatnie odsłaniał kolejne partie mojego ciała. O dziwo, nie krępowałam się. Przecież to tylko masażysta, myślałam. Robi, co ma zrobić. Jego ciepłe dłonie wędrowały po moim ciele, ugniatały mięśnie. Chwilami bolało, nie powiem, ale po pół godzinie wstałam jak nowo narodzona.
– Masz talent w rękach – szepnęłam.
– Tak mówią – odrzekł, a ja znowu – zamiast myśleć o jego kompetencjach – skupiłam się na pięknym uśmiechu.
– Dobra, to idę do pani Irenki. Czas na obiad – próbowałam ocknąć się z letargu. – Jesteś za dwa dni, prawda?
– Tak. I jeśli będziesz chciała, powtórzymy masaż, bo mięśnie masz strasznie spięte. Ale to już twója decyzja. Tymczasem.
I tyle go widziałam. Ocknęłam się jednak. Podałam obiad pani Irenie, która w tym czasie zdążyła się obudzić, potem kolację i herbatę. Chwilę posiedziałyśmy, a potem poszłam do siebie. Położyłam się do łóżka i pomyślałam, że warto by zadzwonić do domu. Tylko że… Zamiast twarzy moich ukochanych mężczyzn, przed oczami miałam tę inną.
Zielone oczy, uśmiech… I ten dotyk
Na samo wspomnienie przeszły mnie ciarki.
„Kobieto, to masażysta, nikt więcej” – powtarzałam sobie, aż wreszcie zasnęłam.
Nie zadzwoniłam do rodziny, po prostu poszłam spać. A śniło mi się… Ech… wstyd przyznać. Kolejne dwa tygodnie były – jakby to powiedzieć – dziwne. Z jednej strony, oczywiście zajmowałam się panią Ireną. Z drugiej – czekałam na dni, kiedy miał się pojawić Artur. Tak naprawdę mi pomagał, bo rzeczywiście bolał mnie kręgosłup, ale bardziej niż jego zabiegów zaczęłam potrzebować… No właśnie. Jego… Któregoś piątku, po seansie z panią Ireną, wszedł do kuchni, gdzie przygotowywałam kolację.
– Tak sobie pomyślałem – powiedział spokojnie. – Czy byśmy nie wybrali się gdzieś za miasto?
– Ja… – aż się zachłysnęłam. – Sama nie wiem, miałam inne plany…
– Rozumiem, jeśli nie zechcesz, ale jest piękna pogoda. Tu niedaleko jest bajeczne jezioro. Do pływania cię nie zmuszę, ale może piknik? Pomyśl i daj znać. Mój numer znasz.
I zniknął. Ja zaś siedziałam z otwartą buzią i burzą myśli w głowie. Inne plany? Tak. Plany były takie, że jadę do rodziny spotkać się z synkiem, mężem, pobyć z nimi. Ale z drugiej strony… Po kolacji z panią Ireną i z setką myśli w głowie napisałam dwa esemesy.
„Przepraszam kochanie, pani Irena choruje, muszę zostać” – to do męża.
A do Artura tylko trzy litery: „TAK”.
Kolejnego ranka nie mogłam się doczekać, kiedy zjawi się syn pacjentki, a ja będę mogła udać się na tak zwane wychodne. Żeby nie było podejrzeń, czekałam na Artura dwie ulice dalej. Podjechał o umówionej godzinie. Bez słowa otworzył drzwi auta, wsiadłam, ściskając w rękach mały koszyk z prowiantem.
– Dokąd jedziemy? – zapytałam.
– Zobaczysz, niedaleko.
Przez całą drogę nie zamieniliśmy ani słowa. Ale czułam, że napięcie rośnie. Gdy wysiedliśmy nad brzegiem pięknego jeziora, Artur po prostu wziął mnie za rękę i poprowadził w głąb lasu. Czułam jego dłoń, czułam oddech, a potem poczułam… Boże drogi! Po prostu zatrzymał się, objął mnie, przyciągnął do siebie…
– Śniłaś mi się dzisiaj, wiesz? – szepnął jeszcze, a potem mnie pocałował.
– Ty mi też – tyle zdążyłam powiedzieć.
Koszyk z prowiantem wypadł mi z ręki. Byliśmy tylko my. Śpiewały ptaki, las szumiał, woda pluskała. Lecz ja czułam tylko jego pocałunki. I chciałam, by to trwało w nieskończoność.
Wróciłam do domu zarumieniona i z tym głupim uśmiechem na ustach. Pani Irena już szykowała się do snu, więc przebrałam ją, pomogłam się umyć.
– Co ty taka radosna, kochanie? – spojrzała na mnie.
– A, nic, nic, pani Irenko – spuściłam wzrok. – Dobry dzień po prostu. Jutro idziemy do parku, prawda? – próbowałam odwrócić jej uwagę.
– Jasne, jasne – potaknęła, ale miałam wrażenie, że wciąż jest czujna.
Tak minęło kilka kolejnych tygodni
Artur zjawiał się, żeby rehabilitować panią Irenę, a kiedy ta zasypiała, dotykał mnie. Teraz jednak już inaczej. To nie był zwykły masaż. To były pocałunki, pieszczoty… I następne weekendy. Raz, drugi i trzeci wypisywałam mężowi, jaka to jestem zajęta, że nie mogę przyjechać. Tymczasem każdy wolny dzień spędzałam z Arturem. Każdy kolejny weekend był coraz bardziej intensywny. Nie mogliśmy się od siebie odkleić. Do domu wracałam z rozmarzonym spojrzeniem, jego zapachem na ciele i chyba jakąś dziwną aurą, bo któregoś dnia pani Irena zadała mi pytanie prosto z mostu:
– Kochasz go?
– Tomka? No jasne… – prawie zakrztusiłam się kawą.
– Nie o Tomka pytam, dobrze wiesz – spojrzała uważnie. – Wiesz, ja jestem stara, ale pewne rzeczy widzę. Stałaś się inna. Może to i dobrze, może tego potrzebowałaś. Tyle że dawno już w Polsce nie byłaś. Każdy weekend spędzasz tutaj. A jak wracasz… – zawiesiła głos. – Kochanie, ja nie oceniam i nie osądzam. Ale pomyśl, co jest dla ciebie ważniejsze. Więcej nie powiem, po prostu to przemyśl.
Jasna cholera, to było jak zimny prysznic. Ona doskonale wiedziała, co robię, ja wiedziałam. Zauroczył mnie, zakochałam się? Może. Tyle że tam daleko czekali na mnie mąż i ukochany synek. Zaryzykuję ich utratę? Rzucę wszystko dla marzeń? Dla miłości, która być może nie istnieje i jest tylko zauroczeniem? Tydzień później umówiłam się z panem Romanem i rozwiązałam umowę. Wsiadłam do samolotu. Jeszcze będąc w terminalu, napisałam esemesa do Artura.
„Dziękuję Ci za wszystko. Teraz wracam do rodziny”.
Wróciłam. Powitali mnie z otwartymi ramionami. Płakałam z radości, widząc, jak się cieszą na mój widok. Tamtego nie żałuję. Co było, to było. Teraz mam to, co najważniejsze, moją ukochaną rodzinę. A następną pracę znajdę sobie na miejscu, już nie będę szukać przygód.