Po prawie dziesięciu latach małżeństwa rozstaję się z mężem. Przez cały ten czas oszukiwał mnie, udając, że z jego zdrowiem jest wszystko w porządku, podczas gdy ja bezskutecznie próbowałam zajść w ciążę. Okazało się, że jest bezpłodny i wiedział o tym jeszcze przed naszym ślubem.
Z mężem najpierw długo się przyjaźniliśmy, a potem nasza przyjaźń przerodziła się w coś więcej. Znał moje marzenie o własnym domu z ogrodem, troskliwym mężu i dwójce, a nawet trojce dzieci. Sam mówił, że marzy o tym samym, co bardzo mnie cieszyło. Wydawało mi się, że znalazłam idealnego kandydata na męża.
Wzięliśmy ślub, gdy miałam dwadzieścia trzy lata, a mąż dwadzieścia pięć. Postanowiliśmy nie spieszyć się z dziećmi, chcieliśmy najpierw ustabilizować swoje życie, zarobić na dom naszych marzeń. Wyjechaliśmy zagranicę, pracowaliśmy ciężko, a po 5 latach udało nam się kupić dom na obrzeżach miasta.
Dom był z potencjałem, ale wymagał remontu. Do tego miał duży ogród, który również potrzebował pracy. Byliśmy młodzi, pełni zapału, więc wydawało się, że to tylko drobne przeszkody. Główny krok został zrobiony. Teraz pozostało tylko doprowadzić dom do porządku.
Prace nad domem powoli zmierzały ku końcowi, więc postanowiłam porozmawiać z mężem o dzieciach. Mąż jednak chciał poczekać z ich narodzinami, aż skończymy remont i wszystko będzie gotowe. – A co będzie, jeśli coś pójdzie nie tak i nie wyrobimy się z zakończeniem remontu? Chyba nie chcesz, żeby nasze dziecko wdychało te wszystkie chemikalia i żyło w tym wszechobecnym pyle?
Jego słowa mnie przekonały. Postanowiłam jeszcze trochę poczekać, choć bardzo chciałam już zostać matką. Gdy remont się skończył i wszystko było gotowe, włącznie z pokojem dziecięcym, wróciłam do tematu dzieci. Mąż znowu chciał to odwlec, tym razem twierdząc, że zanim pojawią się dzieci, powinniśmy odłożyć trochę pieniędzy. – Dzieci są kosztowne, a my, przez ten remont nie mamy żadnych oszczędności. Będzie ciężko, gdy pójdziesz na urlop macierzyński. Poczekajmy jeszcze rok, dwa.
Tym razem nie dałam się przekonać. I tak czekałam zbyt długo. Zbliżałam się do trzydziestki, a wiadomo, że ciąża w pewnym wieku obarczona jest ryzykiem. Miałam mało czasu, by spełnić swoje marzenie o trójce dzieci.
W końcu mąż się zgodził. Jednak nie udawało nam się począć dziecka. Zaniepokojona poszłam do lekarza. Znaleziono u mnie drobną nieprawidłowość, którą szybko wyleczono. Powiedziano, że teraz wszystko będzie dobrze i powinno się udać, ale kolejne próby ciągle kończyły się niepowodzeniem.
Poprosiłam męża, aby tym razem on udał się do lekarza i się przebadał. Długo się opierał, twierdząc, że jest zdrowy. Pokłóciliśmy się kilka razy, ale w końcu zgodził się na badania. Po miesiącu mąż przyniósł mi zaświadczenie, że jest zdrowy i wszystko z nim w porządku. Ale to nie ułatwiło sprawy, bo nasze próby nadal kończyły się fiaskiem.
– Może po prostu nie jest nam pisane mieć dzieci? – delikatnie poruszył temat mąż. Ale ja nie chciałam o tym słyszeć. Dla mnie to była prawdziwa tragedia. Nie wyobrażałam sobie życia bez dzieci.
Zaczęła się kolejna runda wizyt u lekarzy. Najpierw dodatkowe badania, potem przygotowania do in vitro, które nie doszło do skutku, bo mąż był zdecydowanie przeciwko.
– To nienaturalne, nie chcę takiego dziecka! Jeśli tak bardzo chcesz być matką, to weźmy dziecko z domu dziecka – oświadczył mąż.
Ale ja chciałam urodzić swoje, żeby miało moje oczy i mały nos jak mój mąż. Chciałam, żeby było moje, własne.
Robiłam wszystko co w mojej mocy: biegałam po szpitalach, jeździłam na pielgrzymki, namawiałam męża na in vitro… Dom był wykończony, ogród uporządkowany, a dzieci nadal nie było. Ale postanowiłam się nie poddawać.
Znalazłam dobrą klinikę leczenia bezpłodności, poszłam na wizytę, a lekarz powiedział, że musimy ponownie zrobić badania. Próbowałam zaciągnąć męża do tej kliniki, ale on zareagował agresywnie, powiedział, że nie będzie nigdzie jeździł. Już się badał i jest zdrowy.
Cała złość nagromadzona we mnie przez te lata wybuchła i wywołałam awanturę. W amoku mąż wykrzyczał, że jest bezpłodny. Nieszczęśliwie przeszedł świnkę i tak to się skończyło.
Ta wiadomość mnie zaszokowała. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Przez lata patrzył, jak się męczę, kłamał, dawał fałszywą nadzieję, choć wiedział, że nie może mieć dzieci.
To najgorsza zdrada w moim życiu. Nawet gdyby mnie zdradził lub miał dziecko z inną, nie bolałoby mnie to tak bardzo, jak teraz. Złożyłam już wniosek o rozwód i wyprowadziłam się od męża. On dzwoni, próbuje się ze mną spotkać, porozmawiać, ale ja nie chcę go słuchać.
Mógł mi powiedzieć prawdę, można byłoby spróbować go wyleczyć, a jeśli by się nie udało, to wtedy byśmy decydowali, co dalej. Ale po tym, jak mnie potraktował, nie chcę go znać.
Można powiedzieć, że zniszczył mi życie, a teraz chce coś wyjaśniać.