Mam na imię Sylwia, byłam mężatką, ale po rozwodzie mieszkam tylko z synem Piotrem. Nie miałam siły znosić niekończącego się picia mojego męża. Po raz kolejny spakowałam wszystkie rzeczy Sebastiana i po prostu wyrzuciłam go za drzwi, niech idzie do matki i psuje jej nerwy.
Mieszkałam z mężem przez dwa lata i w tym czasie już kilka razy wyrzucałam go z domu. Kiedy przeprowadzał się do matki, nie pił i nie zachowywał się źle, po prostu robił się z niego prawdziwy anioł. Po jakimś czasie prosił o wybaczenie i pozwolenie na powrót do mnie i mojego syna, a później historia się powtarzała.
Moja teściowa obwiniała mnie o to, że nie potrafię utrzymać męża w ryzach. Ja nie miałam na niego sposobu, ani prośbą, ani groźbą do niego nie docierałam. Uznałam, że jeżeli zależy mu na rodzinie, to sam będzie wszystko robił, żeby zmienić swoje postępowanie i wtedy możemy porozmawiać o wspólnym życiu.
Bez problemu mogłabym sobie poradzić sama z dzieckiem. Miałam własne mieszkanie, które odziedziczyłam po ciotce, dobrą pracę i samochód, co mi więcej było potrzeba?
Mąż zarabiał dużo mniej niż ja, wydawał się mniej zaradny, ale był tak przystojny, słodki i miły, kiedy był trzeźwy, że bardzo go kochałam.
Sebastian też mnie kochał, ale miał jeszcze jedną wielką słabość, lubił spożywać alkohol. Kiedy był pijany, wydawało mu się, że jest wszechmocny, że inni są jego wrogami i zaczął rozbijać wszystko wokół siebie. Za swoich wrogów uważał również meble w naszym mieszkaniu, drzewa i ławki na ulicy.
Kilkakrotnie był zabierany na policję z powodu swojego okropnego zachowania, otrzymywał mandaty a do tego stracił zatrudnienie. Po kolejnym wyrzuceniu z domu, poszukał jakiejś pracy, w której nie szło mu najlepiej, ale go nie zwolnili.
Ostatni raz, kiedy Sebastian wrócił do domu, zachowywał się bardzo dobrze, był cichy i spokojny. Nie pił, naprawiał meble, robił wszystko, żeby było między nami dobrze. To, czego nie dało się już naprawić, po prostu wyrzucał i kupował nowe. Miałam nadzieję ,że wreszcie zmądrzał i coś się zmieni w naszym małżeństwie, ale się myliłam.
Po kolejnych awanturach byłam zmęczona jego wybrykami. Pewnego dnia skończyła mi się cierpliwość i postanowiłam już na dobre wyrzucić go z domu. Spakowałam jego rzeczy i poprosiłam, żeby odszedł. Torbę z rzeczami wyrzucił przez okno i uderzył sąsiada, który właśnie szedł ulicą. Dzięki Bogu, nic mu się nie stało, ale bardzo się rozgniewał. Kiedy Sebastian wybiegł na ulicę, wdali się w bójkę, obaj zostali zabrani przez policję. Sąsiad trafił do szpitala, a mój mąż do więzienia, dostał rok odsiadki.
Mieszkałabym sobie spokojnie, ale w każdy weekend przyjeżdżała do mnie teściowa, krzyczała na mnie tak głośno, że słychać ją było na cała klatkę schodową. Postanowiłam więcej nie wpuszczać ją do mojego mieszkania.
Jego matka oskarżała mnie o wsadzenie męża do więzienia, a także o to, że pod jego nieobecność spotykałam się z innymi mężczyznami.
Ten koszmar trwał do czasu, aż byliśmy oficjalnie rozwiedzeni, ale nawet wtedy jeszcze nie chciała się uspokoić. Pisała na mnie skargi do urzędów, że celowo pozbyłam się męża i zrobiłam z mieszkania dom publiczny.
To było strasznie niepoważne z jej strony, jej wymyślane historie naprawdę zrujnowały moją reputację. Zauważyłam, że sąsiedzi zaczęli już patrzeć na mnie z boku i mało się do mnie odzywali.
Po jakimś czasie dostałam awans w pracy i zaproponowano mi dobrą posadę w innym mieście. Nawet się nie zastanawiałam i po półtora miesiąca przeniosłam się z Piotrusiem do wynajętej kawalerki. Mieszkanie po ciotce, które odziedziczyłam wystawiłam na sprzedaż. Za pieniądze z niego kupię coś większego dla siebie i mojego syna.
Minęło już ponad 20 lat, nigdy nie żałowałam, że przeprowadziłam się do innego miasta, jestem bardzo zadowolona, że przyjęłam tą ofertę. Poznałam tu dobrego człowieka, wyszłam ponownie za mąż i urodziłam jeszcze dwoje dzieci.
Z przerażeniem wspominam moje pierwsze małżeństwo, męża i teściową.