Ta historia wydarzyła się wiele lat temu, a w mojej rodzinie przekazywana jest od pokoleń. Postanowiłam, że podzielę się nią z Wami.
Moja prababcia miała sąsiadkę, kobietę bardzo doświadczoną przez los. Miała czwórkę dzieci, część była wtedy już dorosła i założyła własne rodziny. Sąsiadka zawsze była bardzo uparta i nigdy nie chciała przyjmować cudzej pomocy, nawet od własnych dzieci. Kochała je wszystkie, poświęciła dla nich całe życie, uważała, że nie może zabierać im szczęścia swoimi troskami.
Pewnego dnia znaleziono jej rzeczy przy brzegu rzeki. W całej wiosce huczano od plotek, rozpoczęto akcje poszukiwawcze, zaangażowali się wszyscy mieszkańcy, ale ciała nigdy nie odnaleziono. Po kilku latach dzieci w porozumieniu z miejscowym proboszczem postawiły swojej matce symboliczny pomnik na przykościelnym cmentarzu.
Ludzie nie dowierzali, jak dzieci mocno tęskniły za matką, mimo że były już dorosłe. Synowie każdego miesiąca przyjeżdżali z miasta, by zapalić świeczkę i pomodlić się, a córki regularnie zmieniały kwiaty na świeże i czyściły grób.
I wtedy, któregoś dnia, kiedy jedna z córek zajmowała się porządkami, z daleka zauważyła nikogo innego, jak własną matką, która bacznie ja obserwowała. Po chwili podeszła do niej i powiedziała:
– Córko, witaj. Nie bój się, nie jestem zjawą. Jestem tak samo żywa, jak Ty.
Córka nie mogła uwierzyć na własne oczy. Usiadła na ławce i zapytała ją, dlaczego zrobiła to własnym dzieciom.
– Od miesięcy bolało mnie serce, poszłam do lekarza i usłyszałam diagnozę – został mi rok życia, może dwa… Uznałam, że muszę coś zrobić. Postanowiłam, że upozoruję swoje zniknięcie, nie chciałam, by dzieci oglądały, jak powoli odchodzę. Zostawiłam swoje rzeczy na brzegu rzeki i odjechałam. Najpierw do miasta, a później pociągiem za granicę kraju. Tam znalazłam małą wioskę, gdzie mieścił się zakon. Dano mi pokój w zamian za pomoc w codziennych pracach na terenie klasztoru – gotowałam, sprzątałam, pomagałam remontować kaplicę…
Kiedy zamieszkałam na wsi, czułam, że tak będzie lepiej, nie chciałam sprawiać Wam trudności. Czas mijał, a ja żyłam nadal, któregoś razu opowiedziałam o wszystkim matce przełożonej klasztoru. Ona bez chwili wahania nakazała mi się ubrać i zawiozła mnie aż do miasta na badania.Tam okazało się, że to prawda – jestem chora – ale moje chore serce można leczyć, a ja nie muszę żegnać się tak szybko z życiem.
Postanowiłam wrócić na chwilę, nie spodziewałam się, że Cię dzisiaj zobaczę. Chciałam Was przywitać, o wszystkim Wam powiedzieć i błagac o wybaczenie… Nie miej mi córko tego za złe, ale nie zostanę tutaj długo. Moje życie jest teraz tam, w klasztorze.