„Widziałem tylko to, co podsuwała mi moja chora wyobraźnia, a nie to, co było prawdą. W sądzie moja żona powiedziała, że ma już dość! Że ją śledzę, że wciąż robię sceny. A ja byłem pewny, że mnie zdradza z każdym napotkanym mężczyzną”.
Tamtego dnia cieszyłem się, że jest ocieplenie klimatu i nie ma śniegu. Miałem do przejechania ponad sto pięćdziesiąt kilometrów, większość na szosie trzeciej kolejności odśnieżania, więc trzydzieści lat temu pewnie utknąłbym w zaspach. Ale choć szosa była czarna, to było zimno, jak to w grudniu.
Mężczyzna w średnim wieku stał na poboczu drogi i wyglądał na zmarzniętego. Kiedy przejeżdżałem obok, uniósł głowę i popatrzył na mnie. Coś w jego spojrzeniu było takiego – może rozpacz, może determinacja – że moja noga sama z gazu przeszła na hamulec. Zatrzymałem auto i spojrzałem we wsteczne lusterko. Szedł ku mnie szybkim krokiem. Otworzyłem drzwiczki. Nie spytał, dokąd jadę, nie powiedział, dokąd sam chce się dostać. Po prostu wsunął się na miejsce obok mnie i zamknął drzwi. Ruszyłem. Droga wiodła przez las, wiedziałem, że najbliższa miejscowość będzie za dwadzieścia kilometrów. Więc może on właśnie tam jedzie. Rozumiałem jego milczenie. Sam też nie byłem gadułą, co Ola, moja żona, często mi wypominała.
Jaki traf sprawił, że wziąłem do auta tego faceta?!
Przez kilka minut jechaliśmy w ciszy. Facet musiał nieźle zmarznąć, bo mimo ogrzewania, ciągle czułem bijący od niego chłód.
– Pamiętam Boże Narodzenie sprzed siedmiu lat – odezwał się tak nagle, że aż się wzdrygnąłem. – Moja żona zaprosiła na przyjęcie w drugi dzień świąt znajomych i przyjaciół. Kiedy patrzyłem, jak bryluje między ludźmi, jak się uśmiecha i wdzięczy do mężczyzn, poczułem, że to koniec. Że coś we mnie podjęło decyzję – zamilkł.
Czekałem na ciąg dalszy, ale milczał.
– Decyzję? – spytałem.
– Zdradzała mnie. Na prawo i lewo. Kochałem ją jak głupi, a ona… Kłamała mi prosto w oczy, że kocha mnie tak samo. A kiedy się odwracałem, choć na chwilę, rozkładała nogi dla innych. Listonosz. Koledzy z pracy. Mój brat… To było najbardziej bolesne. Kilka dni przed świętami powiedziała mi: „Jestem w ciąży, kochanie” – zaczął przedrzeźniać kobiecy głos. – „Cieszysz się, prawda? Tak długo czekaliśmy na ten cud”.
Kurwa! Tak, czekaliśmy. Prawie pięć lat, od ślubu. A już nie byliśmy tacy młodzi. I tak cieszyłbym się, gdybym nie wiedział, że to nie mój bachor. Nie wiedziałem tylko czyj. Ale kiedy zobaczyłem na tym przyjęciu, jak wdzięczy się do Julka, mojego brata, kiedy zobaczyłem jego spojrzenie skierowane na jej brzuch, to już wiedziałem. Myślałem, że tam umrę. Stałem w drzwiach do salonu, patrzyłem na dwoje najbliższych mi osób, i czułem, jak nóż zdrady wbija mi się w serce. Czuł pan kiedyś coś takiego? – popatrzył na mnie.
Krótkim ruchem głowy zaprzeczyłem. Wbiłem spojrzenie w drogę. Ale serce biło mi szybko. Jaki traf sprawił, że wziąłem do auta tego faceta? I to akurat dzisiaj? Wstrząsnąłem się – chłód od nieznajomego pożerał ciepło w samochodzie. Podkręciłem ogrzewanie.
– Ma pan szczęście. Najgorszemu wrogowi nie życzę. Kiedy goście sobie już poszli, zostaliśmy w trójkę. Moja żona, mój brat i ja. Nie jestem z tych, co to cierpią w milczeniu, przeżywając w ukryciu swoje bóle. Powiedziałem im, co myślę. Wykrzyczałem mój ból. Oczywiście zaprzeczali. Julek wyzwał mnie od psycholi, kazał się iść leczyć. Żona błagała, żebym przestał. Żebym przestał co? Patrzeć? Widzieć? Myśleć? Może kochać ją? Tego akurat nie potrafiłem. Ale kiedy patrzyłem na moją żonę, zbezczeszczoną nie moim dzieckiem w jej brzuchu… nie wytrzymałem. Zabiłem ich, oboje. A potem podpaliłem dom.
Tym razem spojrzałem na niego z niedowierzaniem. Po co on mi to mówi? I czy to jest prawda?
Kobiety są cholernie cwane
– Widzę w pana oczach pytania – wąskie usta mężczyzny wygięły się w cieniu uśmiechu. – Dlaczego on mi to mówi. I w ogóle może to jakiś oszołom, który zmyśla? Chciałbym, żeby to było zmyślenie – już się nie uśmiechał. Jego twarz przypominała teraz ponurą maskę. – Może pan sprawdzić w internecie, opisali mój przypadek – powiedział, jak się nazywa, Janusz P. – Kiedy podpaliłem dom, wyjechałem. Nie uciekałem, tylko… – wzruszył ramionami – musiałem zmienić okolicę. Dusiłem się tam.
Kilka dni później na maila mojej żony, do którego zawsze miałem dostęp, przyszła wiadomość. To były wyniki badania na ojcostwo, które żona zamówiła. Widzisz – popatrzył na mnie z ukosa – ona wiedziała, że ją podejrzewam o zdrady. Trudno, żeby nie wiedziała, nie ukrywałem tego. Nigdy się do nich nie przyznała, zawsze zapewniała, że mnie kocha. I zawsze miała gotową odpowiedź, gdzie była, i kto ją tam widział. Mądra była. Wiedziała, że jej nie uwierzę z dzieckiem, więc zamówiła badania – znów zamilkł.
– I? – spytałem. – Jaki był wynik?
– Byłem ojcem – powiedział cicho. – Ojcem.
– Może przekupiła tych z laboratorium – podsunąłem. Też bym tak pomyślał. Kobiety są cholernie cwane. Zawsze chcą i mieć ciastko, i zjeść ciastko. Wiedziałem to z własnego doświadczenia.
Pokręcił głową.
– Nie przekupiła. Widzisz pan, kiedy zobaczyłem ten wynik, mój mózg na chwilę stanął. A potem się zresetował. I doznałem olśnienia. Zabiłem kobietę, która mnie kochała. I zabiłem swoje dziecko, za którym tęskniłem. Zrobiłem to, bo byłem chory. Mój brat od dawna mi to mówił, umawiał z lekarzami, ostrzegał. I jego też zabiłem.
– Chory?
– Na zazdrość. Przy mnie ten od Desdemony to pikuś. Wszędzie widziałem dowody zdrady mojej żony. W jej uśmiechach i w braku uśmiechów, co było jeszcze bardziej podejrzane. Nic, co zrobiła, nie mogło mnie zapewnić, że jest mi wierna. A przecież była wierna. Czy to nie choroba?
Czułem, że patrzy na mnie i czeka na potwierdzenie. Moje dłonie zaciskały się na kierownicy, a oczy wpatrzone były w szosę. Szczęka mnie bolała od zaciskania zębów.
– W tym olśnieniu to zrozumiałem – kontynuował. – Że widziałem tylko to, co podsuwała mi moja chora wyobraźnia, a nie to, co było prawdą. Ale było już za późno. Nie mogłem tego naprawić. Nie da się zawrócić czasu, prawda? Więc pomyślałem sobie, że będę ostrzegał innych, takich jak ja. Zanim będzie za późno. Pan mnie tu wysadzi. Dalej pójdę pieszo.
Patrzyłem za nim, jak znika między drzewami w lesie
Moja noga znów sama zeszła z gazu na hamulec. Auto się zatrzymało. Facet otworzył drzwi i wysiadł.
– I co pan zrobił, gdy pan się już zorientował, jak było? – spytałem.
Odwrócił się i uniósł brwi.
– A jak pan myśli?
Patrzyłem za nim, jak znika między drzewami w ciemnym lesie. Powoli w samochodzie robiło się gorąco. Skręciłem ogrzewanie. Ale nie ruszałem się z miejsca. Szosa była pusta. O tej porze większość ludzi siedziała za stołem wigilijnym, składała sobie życzenia, uśmiechała się do siebie. Moja żona i siedmioletnia córka pewnie też siedzą za stołem, z moimi teściami, w mieście, do którego właśnie jechałem.
A nie powinienem, bo mam sądowy zakaz zbliżania się do żony na pięć kilometrów. Właściwie do byłej żony, bo rozwiodła się ze mną rok temu. Po tym, jak w Wigilię pobiłem ją, zarzucając jej, że sypia z moim przyjacielem. W sądzie mówiła, że ma już dość. Że ją śledzę. Szpieguję jej maile, połączenia telefoniczne. Że nieustannie robię sceny. Że nasza córka przeze mnie moczy się w nocy ze stresu i strachu. I że nie chcę się leczyć, bo uważam, że nie jestem chory, tylko że ona jest zdradliwą suką.
Ten ostatni rok… Jak to powiedział Janusz P.? Jakby ktoś uderzył nożem zdrady w serce. Tak właśnie się czułem. Nie przez chwilę, ale przez cały rok. I ten nóż wiercił się w sercu, robiąc coraz większą dziurę. A w głowie wiły się roje wściekłych szerszeni myśli. „Ona tam ma innego”. „Pozwolisz jej się wymigać?”. „Ona zabrała ci wszystko”.
Więc jechałem po sprawiedliwość.
Nie mogłem tego naprawić. Nie da się zawrócić czasu, prawda?
Byłem chory. W tym olśnieniu to zrozumiałem. Że widziałem tylko to, co podsuwała mi moja chora wyobraźnia, a nie to, co było prawdą. Ale było już za późno. Nie mogłem tego naprawić. Nie da się zawrócić czasu, prawda?
Sięgnąłem po telefon, w wyszukiwarkę wbiłem nazwisko nieznajomego. To był krótki artykuł na portalu kryminalnym. Janusz P. kilka lat temu, w Wigilię, zabił z zazdrości żonę i brata, i spalił swój dom. Policja szukała go dwa tygodnie, by oskarżyć o podwójne zabójstwo. W końcu dopadli go w motelu za miastem. Ale było za późno. Kilka godzin wcześniej strzelił samobója… Wstrząsnął mną zimny dreszcz, mimo włączonego ogrzewania.
„Więc pomyślałem sobie, że będę ostrzegał innych, takich jak ja. Zanim będzie za późno”.
Spojrzałem na leżący na tylnym siedzeniu futerał. Zawartość kosztowała mnie sporo pieniędzy. W tym kraju broń, zwłaszcza taka, nie jest tania. Wiedziałem, że teść i jego dwaj synowie nie dopuszczą mnie do żony. Więc musiałem załatwić sprawę z daleka. Przez ostatni rok ostro ćwiczyłem na strzelnicach. Mógłbym startować w olimpiadzie.
Ruszyłem przed siebie, a potem wykręciłem na pustej szosie i zawróciłem. Zanim będzie za późno.