„Odrzuciłam Adama, bo dał mi pierścionek z odzysku. Gdybym go przyjęła, dziś byłoby mnie stać na najdroższe diamenty”

„Adam był cudowny, ale wybrałam Staszka – właściciela dużej hurtowni wędlin. Nie chciałam klepać biedy, a samymi ambicjami człowiek rodziny nie wykarmi. Teraz pluję sobie w brodę, bo biznes Adama bardzo się rozwinął”.

Moje siostry od zawsze trzymały się razem. Miały podobne marzenia i aspiracje – a raczej łączył je kompletny brak aspiracji. Tylko ja od zawsze wiedziałam, że będę żyła inaczej.

W rodzinie mam przezwisko Księżniczka

– Zostaw ją, to przecież księżniczka, ma dwie lewe ręce – słyszałam nie raz i nie dwa od ojca, gdy kolejny raz przypaliłam gulasz dla chłopów na pole albo potknęłam się, usiłując pozamiatać obejście.
– Który chłop cię zechce, taką nierobotną? – utyskiwała dla odmiany mama.

Ale ja wiedziałam swoje. Nie interesowali mnie mężczyźni z naszej wsi, których jedynym osiągnięciem była przejażdżka rozklekotanym pekaesem do najbliższego ośrodka pomocy społecznej, odebranie w gotówce zasiłku, a później zamienianie go w pite pod sklepem piwo. Nie chciałam takiego życia. Ja marzyłam o mężczyźnie z miasta, czystym, pracowitym, który będzie mnie nosił na rękach. Jednym słowem – miał mi się trafić ktoś godny mnie. Księżniczki.

– Wyrzuć z głowy te mrzonki – powtarzały zgodnie siostry. – Na ten nasz koniec świata rycerz na białym koniu nie trafi. Bierz, co jest, bo jak jeszcze kilka lat będziesz tak wybrzydzała, to starą panną zostaniesz.

Puszczałam te ich uwagi mimo uszu. Kochałam swoje siostry, ale w głębi duszy trochę nimi pogardzałam.

Co one osiągnęły? Ledwo podstawówkę skończyły

Siedziały w domu, kłóciły się z mężami i zachodziły w kolejne ciąże. Ja…O, ja to co innego! Wprawdzie zakończyłam naukę tylko na ogólniaku, bo na studia nie starczyło mi pieniędzy i energii, ale za to byłam panią urzędniczką. Pracowałam w urzędzie skarbowym w powiatowym mieście. Codziennie przychodzili do mnie wypachnieni petenci, młodzi biznesmeni, którzy dopiero rozkręcali biznesy i potrzebowali pomocy w wypełnieniu dokumentów

Chętnie im tej pomocy udzielałam, a przy okazji marzyłam czasami, że któryś z nich pewnego dnia zaproponuje mi coś więcej niż pomoc przy wypełnianiu deklaracji podatkowej. I tak się stało. Jak to mówią: jeżeli chcesz coś w życiu osiągnąć, nie przestawaj marzyć.

To właśnie w pracy poznałam Adama

Przyjechał starym samochodem dostawczym z tradycyjną prośbą, żebym pomogła mu w wypełnieniu deklaracji podatkowej.

– Nie stać mnie na zatrudnienie księgowej – tłumaczył z nieśmiałym uśmiechem. – Dopiero zaczynam.

Adam wymarzył sobie prowadzenie ekologicznego sklepu obwoźnego. Podczas krótkiej rozmowy, kiedy ja wczytywałam się w przyniesione przez niego dokumenty, opowiedział mi historię swojego pomysłu. Zaraz po liceum wyjechał do pracy za granicę.

– Kokosów z tego nie było – mówił przepraszająco, może widząc błysk, który zapalił mi się w oku na te słowa. – Tym bardziej że w tamtym czasie zachorowała poważnie moja mama i musiałem przesyłać większość tego, co zarobiłem, do domu. Ale trochę udało mi się odłożyć. Zawsze interesowałem się zdrowym trybem życia, a za granicą jeszcze lepiej poznałem temat. I postanowiłem w końcu zrealizować swoje marzenia. Kupiłem dostawczaka i ruszam z biznesem. Będę kupował warzywa i owoce od okolicznych rolników, a później dostarczał je pod same drzwi ludziom, którzy je ode mnie zamówią.
– A gdzie tu zysk? – uśmiechnęłam się lekko, bo na pierwszy rzut oka biznes nie wydawał mi się rentowny.
– Będę pobierał niewielką prowizję od zamawiających u mnie, ale tak naprawdę zysk nie jest w tej działalności najważniejszy – uśmiechnął się Adam. – Chciałbym zmienić nawyki żywieniowe tu u nas, na wsi. Chciałbym pokazać, że można jeść lepiej i korzystać z tego, co mamy.

– Czyli trochę taką misję pan ma – odpowiedziałam, usiłując ukryć rumieniec, który zdradziecko wypełzał mi na policzki.

Nie mogłam udawać, że nie widzę, że Adam jest dokładnie takim mężczyzną, o jakim marzyłam. Wysoki, postawny blondyn, z jakąś taką jasnością w błękitnych oczach i spokojem w głosie.

– Jaki pan. Adam jestem – roześmiał się tymczasem petent. – A ty to chyba Weronika? Chodziliśmy razem do szkoły, ale pewnie mnie nie pamiętasz. Zawsze byłem takim niewidzialnym kujonkiem z ostatniej ławki – wybuchnął swobodnym śmiechem.
– To nieźle się zmieniłeś od tego czasu – wybąkałam, bo rzeczywiście za nic w świecie nie mogłam sobie przypomnieć z lat szkolnych nikogo podobnego do stojącego przede mną mężczyzny.
– Trochę. Ty za to wyglądasz, jakby czas stanął w miejscu – odpowiedział mi komplementem Adam, nie spuszczając ze mnie otwartego spojrzenia błękitnych jak wody szwajcarskiego jeziora oczu. – Jak ci się życie ułożyło? Mąż, dzieci?
– Jestem sama – powiedziałam cicho, nie wiedzieć dlaczego nagle zawstydzona. – Powiedzmy, że do tej pory nie spotkałam na swojej drodze żadnego wyjątkowego mężczyzny.
– To czas to zmienić – klasnął w ręce Adam. – Zapraszam cię na kawę. Ze zrównoważonej uprawy – dodał z uśmiechem, a ja oczywiście natychmiast zgodziłam się, choć nigdy nie byłam smakoszem kawy i nawet nie wiedziałam, co to jest ta „zrównoważona uprawa”. I tak to się zaczęło.

Szybko zaczęliśmy się spotykać

Nie widywaliśmy się często, bo i Adam, i ja byliśmy zapracowani, ale tym bardziej docenialiśmy wspólnie spędzone godziny. Nic dziwnego, że wkrótce obecność Adama przy moim boku zauważyło i moje otoczenie.

– Kręcisz teraz z tym Adasiem? – zagadnęła mnie pewnego razu starsza siostra, śmiejąc się ironicznie.

– Spotkaliśmy się parę razy – mruknęłam wykrętnie, bo podświadomie czułam, że siostra jest przeciwna temu związkowi.
– To i dobrze. Mówiłyśmy ci tyle razy, że młodsza nie jesteś i nie możesz przebierać w kawalerach jak w ulęgałkach – parsknęła śmiechem Zuza, jakby nie słysząc zakłopotania w moim głosie. – Tylko że to jest gołodupiec. Daleko mu do rycerza na białym koniu, o którym zawsze nam opowiadałaś.
– Adam ma plany, marzenia, perspektywy – zaperzyłam się, czując nagle, że muszę bronić ukochanego.
– E tam, takie tam jego plany! Ludzie się z niego śmieją! – machnęła ręką Zuza. – Wiesz, co tu o nim mówią? Że na wsi się wychował, a zachowuje jak jakiś miastowy. Zrównoważone uprawy, jakieś herbatki ziołowe, warzywa ekologiczne… Podobno jak podjeżdża do gospodarza, to pyta, czy zachował karencję w opryskach. Karencję! Kto by sobie takimi głupotami tu głowę zawracał!
– Te opryski są rakotwórcze – powiedziałam cicho, bo nagle poczułam się w tej rozmowie niepewnie.

Nie chciałam się do tego przyznać, ale Zuza miała rację. Adam nie pasował do naszej wsi.

– E tam, rakotwórcze! – machnęła tymczasem ręką moja siostra. – A widziałaś, żeby ktoś tu chorował? Swoje to swoje! Sama jesz od dziecka i jakoś rogi ci nie wyrosły! Świruje ten twój Adaś i tyle! W głowie mu się poprzewracało od tej całej zagranicy!
– Nauczył się w świecie co nieco i chce nas też nauczyć. Pokazać, że można żyć i uprawiać inaczej – powiedziałam cicho, nie chcąc dać po sobie poznać, że słowa siostry ranią mnie do żywego.
– Nauczyć! – prychnęła Zuza. – Siebie niech najpierw nauczy! Ja jako matka trójki dzieci i żona od tylu lat jedno ci powiem, siostra. Chłop powinien być robotny. A ten twój Adaś to taki trochę fiu-bździu… Tu pojedzie, tam pogada. Grosza z tego nie będzie. Jak nie chcesz do końca życia biedy klepać, to słuchaj starszych.

Udałam w tamtym momencie, że słowa Zuzy mnie nie obeszły, ale przez kolejne dni nie mogłam przestać o nich myśleć. Wszystko wyglądało na to, że siostra ma rację.

Adam nie był zainteresowany rozkręceniem biznesu

Ciągle powtarzał, że najważniejsza jest edukacja ludzi i zmiana nawyków. A tym przecież rodziny się nie wykarmi. Pewnego dnia odważyłam się napomknąć ukochanemu, że martwię się, z czego będziemy żyli.

– A czy nam dużo potrzeba do szczęścia? – uśmiechnął się wtedy Adam. – Ludzie już się pogubili w tym gromadzeniu. Samochód taki, samochód siaki… A mnie wystarczy dobry rower. Rowerem wszędzie dojedziesz, żadna droga ci niestraszna.

Tego już było dla mnie za wiele! Nie tak wyobrażałam sobie wspólne życie! Miałam mieszkać w opuszczonym folwarku, bo taką ruinę ostatnio Adam kupił, i jeździć rowerem jak najbiedniejsze z moich sąsiadek?! W czym to było lepsze od użerania się z mężem, co całe dnie wystaje pod sklepem?! Choć było mi z Adamem dobrze i w innych sprawach czułam się, jakbym Pana Boga za nogi złapała, coraz częściej opadały mnie wątpliwości.

Apogeum nastąpiło w pewne walentynki

Adaś wiele razy podkreślał, że nie uznaje walentynek ani innych tego rodzaju komercyjnych wymysłów. Dlatego byłam zaskoczona, że to akurat walentynkowy poranek wybrał, żeby położyć przede mną niewielkie pudełeczko.

– Co to jest? – wyjąkałam, czując, jak ogarnia mnie niewysłowiona radość.

Kochałam Adasia i tyle razy marzyłam o tej chwili, że w tamtym momencie odłożyłam na bok jakiekolwiek wątpliwości.

– Czy zrobisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną, Weronisiu? – usłyszałam.

Aż poczerwieniałam z radości. Otworzyłam pudełko – i zamarłam. Wiele razy wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądał mój zaręczynowy pierścionek. Miał być złoty, koniecznie z brylantem, okazały – jednym słowem, godny księżniczki. Tymczasem teraz leżał przede mną niezbyt piękny kawałek czerwonego metalu, który trudno było nawet nazwać biżuterią.

– Co to jest? – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
– To miedziany pierścionek. Z odzysku. Mój kumpel takie robi. Szuka metalu na złomowiskach i…

Adam mówił chyba coś jeszcze dalej, ale dla mnie tego było już za wiele. Rzuciłam pierścionek na ziemię i wybiegłam z pokoju. W głowie huczało mi: z odzysku… z odzysku… Jeśli teraz zgodzę się za niego wyjść, całe moje życie tak właśnie będzie wyglądało. Z odzysku! Będziemy klepać biedę i powtarzać, że żyjemy dla idei! Nie, to nie dla mnie! Przez kilka kolejnych dni nie odbierałam telefonów od Adama. Później zebrałam się na odwagę i umówiłam się z nim. Na spotkaniu krótko wytłumaczyłam, że nie pasujemy do siebie.

– Ale dlaczego? – nie rozumiał mój ukochany. – Przecież było nam razem dobrze.

Nie czułam się na siłach, żeby mu to wytłumaczyć. Sam to zresztą chyba zrozumiał, bo trzy miesiące później zamknął swój, pożal się Boże, biznesik – i wyniósł się z naszej wioski. Ludzie mówili, że pojechał szukać szczęścia w mieście. Ja zaś zdecydowałam, że nie mogę dłużej czekać.

Niespełna rok później byłam już żoną Staszka, właściciela dużej hurtowni wędlin.

Czy jestem szczęśliwa?

Oględnie powiem, że inaczej wyobrażałam sobie swoje życie, gdy snułam młodzieńcze marzenia. Ale czy nie wygląda to tak u każdego? Kiedy jesteśmy młode, wyobrażamy sobie, że poznamy rycerza na białym koniu, który zabierze nas z szarej codzienności do innego świata i przemieni nasze życie w bajkę. W rzeczywistości lądujemy w rozpadającym się domku z trójką dzieci i mężem, który codziennie po pracy siada na kanapie z piwem i do północy przerzuca kanały w telewizorze.

Czy to cokolwiek niezwykłego, że i mnie spotkał taki los? Przecież tego właśnie się spodziewałam. A jednak przypadkowe spotkanie z Adamem wywołało lawinę wspomnień. Jak przed laty przyszedł do mojego urzędu. Tym razem jednak dobrze wiedział, czego chce. Szukał dokumentów rejestracyjnych sprzed lat, bo chciał, jak powiedział, „dopiąć wszystko na ostatni guzik”. Niewiele się zmienił z wyglądu. Wciąż miał ten sam błysk w błękitnych oczach, gdy z uśmiechem pochylił się nad moim stanowiskiem.

– Słyszałem, że jednak znalazłaś takiego, który podarował ci pierścionek inny niż z odzysku, Weronisiu – powiedział jakoś tak smutno, choć w kącikach ust czaił mu się dawny uśmiech. – Szczerze wierzę, że jesteś szczęśliwa. Zasługujesz na to.
– Nie jest źle – mruknęłam przez zaciśnięte zęby – A co u ciebie?
– Ja wciąż edukuję ludzi – uśmiechnął się Adam.

Tylko że ja dobrze wiedziałam, że to nieprawda. A przynajmniej nie cała. Świadczyło o tym chociażby jego zeznanie podatkowe, które trzymałam w rękach – i które powiedziało mi więcej niż plotki, które dochodziły do mnie przez te wszystkie lata. Adam rzeczywiście prowadził swoją firmę. Ale przez ten czas firma rozrosła się do ogromnych rozmiarów. Zatrudniał kilkudziesięciu ludzi, miał oddziały w innych miastach. Choć pozostał skromnym człowiekiem i nie chwalił się sukcesem, widziałam, że jest bogaty.

Okazało się, że Adam się nie pomylił. Ekologiczne rolnictwo było przyszłością – a on był wizjonerem, który z nadarzającej się okazji umiał skorzystać. Gdybym dawno temu przyjęła pierścionek z odzysku, o którym tyle razy później myślałam – dziś stać byłoby mnie na najdroższe brylanty. A co najważniejsze żyłabym u boku człowieka, którego szczerze kochałam. Niestety. Dziś na wszystko jest już za późno. Jedyne, co mogłam zrobić, to wydać Adamowi dokumenty, po które przyszedł, i życzyć mu szczęścia. U boku kobiety, która doceni jego niebanalny gust, jeśli chodzi o biżuterię.

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *