Całe życie ciężko pracowałam, bo wiem, że na dzieci nigdy nie ma co liczyć. Choćby były najlepsze, to wystarczy choroba czy kalectwo i już zapominają o rodzicu. Na własnej skórze przekonałam się, że wychowałam pijawki, które chcą wyssać ze mnie ostatni grosz.
Mieszkam we Francji od 10 lat i w tym czasie kupiłam na własność dwupokojowe mieszkanie w nowym budownictwie, zrobiłam tam porządny remont, umeblowałam wszystko porządnymi meblami.
Dałam sobie radę z tym w kilka lat, chociaż nikt w to nie wierzy, bo ludzie siedzą tu nawet od dwudziestu lat i ani razu nie udało im się kupić czegoś wartościowego. Prawda, miałam już wcześniej odłożoną małą sumę, ale też odmawiałam sobie wtedy wszystkiego. Sporo zaoszczędziłam i co najważniejsze, nic nie wysłałam do domu, wszystko trzymałam na koncie.
Mam trójkę dzieci i od początku byli obrażeni, że im nic nie przelewam. Narzekali mi nawet, że ludzie się z nich śmieją. Jak to jest, mama jest we Francji i nic nie pomaga dzieciom? Ale byłam pewna, że robię dobrze. Najpierw kupiłam sobie mieszkanie, a dopiero potem zaczęłam pomagać dzieciom.
Z mieszkaniem też nie wszystko było takie proste, bo wszystkie moje dzieci miały na nie ochotę i liczyły, że któremuś z nich je od razu przepiszę. Ale zamknęłam je na klucz i powiedziałam, że to jest moje mieszkanie, będę tu mieszkać, kiedy wrócę.
Teraz co miesiąc wysyłam im po 200 euro, a resztę zatrzymuję dla siebie, jeśli chodzi o oszczędności.
Ostrzegałam, że nie każdemu uda mi się pomóc ze wszystkim, ale jeśli podejdą do tej sprawy tak poważnie jak ja, a pieniądze, które im wysyłam, nie zostaną zmarnowane, to przynajmniej pierwszy raz będą mogli kupić coś nie na raty, a za gotówkę. Nawet powiedziałam córce, że może z tego oszczędzić na wkład własny i wziąć kredyt na swoje lokum, bo od ślubu z mężem wynajmują kawalerkę.
– Mamo, co Ty mówisz? Jakie mieszkanie? Ile to w dzisiejszych czasach 200 euro? Czy Ty sobie z nas żartujesz? – powiedziała mi kiedyś w nerwach.
Nie mogłem znieść jej obelg, mówię:
– Tak, Dorota, nie kupisz mieszkania za 200 euro. Ale jeśli pójdziesz do pracy i razem z mężem będziecie zarabiali pieniądze i nauczycie się oszczędzać, nie uwierzycie w to, że z czasem będziecie mogli kupić mieszkanie.
Obraziła się na mnie, bo powiedziałem jej, że nie pracuje. Ale wierzę, że robię wszystko dobrze, nie można ciągnąć na swoich plecach dzieci przez całe życie.
Najpierw dbałam o siebie, a teraz pomagam tym dzieciom, jak tylko mogę.
Jeśli będą chcieli mieszkanie, sami muszą się o nie postarać. Czy nie mam racji?