Muszę się wyżalić. Od dawna noszę to w sobie, ale czuję, że czas to w końcu komuś powiedzieć. Jestem dobrą teściową, ale jakbym mogła pozbyć się synowej z życia mojego syna, ani chwili bym się nie wahała.
Może zaczniemy od początku. Mój syn Irek, zawsze był dla mnie wzorem dziecka. Dobry, pracowity, zawsze miał głowę na karku. No, ale jak to mówią, miłość jest ślepa. Poznał tę Elę i od razu zakręciło mu się w głowie. Od pierwszego spotkania ostrzegałam go:
– Synu, uważaj na tę dziewczynę.
Ale co ja tam mogłam wiedzieć, prawda? W końcu to jego życie.
Ale wiecie co jest najgorsze? To, że miałam rację. Żebyście widzieli, co się dzieje w ich domu! Irek całe dnie haruje w pracy, a Ela? Siedzi w domu i nawet nie kwapi się, żeby mu ugotować obiad. Mój syn żywi się bułkami, które bierze do pracy, a wieczorami kupnymi gotowymi obiadami z marketu. Jak ja mu czegoś domowego nie przyniosę, to nie ma. Co je moja synowa przez cały dzień, nie wiem, nie obchodzi mnie to.
A gdybyście widzieli tę ich lodówkę, zawsze pusta, jakby nikogo w domu nie było od miesięcy. A bałagan? No, mówię Wam, jakby przez ten dom przetoczyło się tornado. Ostatnio Irek przyszedł do mnie w poplamionej koszuli. Pytam, co się stało, a on machnął ręką i mówi, że nie zdążył prania zrobić. To kobieta w domu jest cały dzień i nie może znaleźć pięciu minut, żeby nastawić pralkę?! No dajcie spokój…
Zawsze mówiłam, że dobry związek to praca obu stron. Ale co z tego, jak ona nawet nie próbuje? Boję się, że mój syn zatraci w tym wszystkim swoje marzenia, plany, swoje życie. A ja nie mogę nic zrobić. Próbowałam rozmawiać z Irkiem, ale on jest uparty jak jego ojciec.
– Mamo, wszystko jest w porządku – powtarza mi, ale ja widzę, że nie jest.
A wnuki? Marzę o wnukach. Ale kiedy pomyślę, jaką matką mogłaby być synowa… Serce mi pęka. Nie chcę, żeby maleńkie dzieci wychowywały się w takim bałaganie i z takim przykładem matki.
Wiecie, co jest najgorsze w byciu matką dorosłego dziecka? To, że możesz tylko patrzeć i nic nie możesz zrobić. Możesz tylko siedzieć, martwić się i mieć nadzieję, że kiedyś się obudzi i zrozumie. Ale co, jeśli to nigdy nie nastąpi? Co, jeśli moje najgorsze obawy się sprawdzą?
Przepraszam, że się tak rozgadałam, ale musiałam to z siebie wyrzucić. Może ktoś z Was ma podobne doświadczenia i może mi coś poradzić? Bo już naprawdę nie wiem, co robić. Irek jest moim jedynym synem, a ja chcę dla niego tylko tego, co najlepsze. Ale jak mu pomóc, gdy on sam nie chce tej pomocy przyjąć? Czasami czuję się tak bezradna i zrozpaczona. No, ale cóż… taka już jest rola matki, prawda? Patrzeć i martwić się w ciszy.