Jestem dostawcą jedzenia w jednym z większych miast w Polsce i to, co widzę w tej pracy, to czasem naprawdę katastrofa. Ludzie, którzy pracują za minimalną krajową, po pracy udają, że są panami świata i traktują, takich jak ja, jak powietrze albo coś gorszego. To smutne, ale prawdziwe…
Ostatnio miałem taką sytuację, że dostałem zamówienie na dostawę zakupów ze sklepu. Robię to na rowerze, więc jest pewien limit, ile mogę zabrać. A tu proszę, klient zamawia pięć toreb, w tym dwie same z wodą i sokami. Dla jednej osoby to za dużo, więc dzwonię na infolinię, żeby wysłali drugiego dostawcę na pomoc. Ja dojeżdżam pierwszy, daję część zamówienia i tłumaczę, że zaraz dojedzie kolega z resztą. A ten facet, coś koło 50-tki, zaczyna drzeć się na całą klatkę schodową. Sąsiedzi zbiegli się, a on krzyczy, że ukradłem mu jedzenie i mam oddać pieniądze. Na szczęście zaraz przyjechał drugi dostawca z resztą zakupów. Ani słowa „przepraszam” nie usłyszałem.
I tak jest ciągle. Ostatnio były śniegi, jazda rowerem była prawdziwą katastrofą. Ludzie jeżdżą autami i mają lekko, a ja? Muszę sobie radzić, bo to moja praca, muszę zarabiać na studia. Raz przyjechałem z zamówieniem o dziesięć minut później niż zwykle. Spotkała mnie burza wyzwisk od młodej dziewczyny, która nie chciała przyjąć zamówienia, bo „pewnie zimne”. Pokazuję jej pizzę, czuć, że gorąca, ale nie, dla niej już za późno.
Pamiętam, jak raz dostarczałem jedzenie starszej kobiecie. Było to zimno, ledwo moje palce czuły kierownicę roweru. Ale dotarłem na miejsce na czas, z uśmiechem podchodzę do drzwi. A ona otwiera i zaczyna krzyczeć, że to nie to, co zamawiała. Pokazuję jej zamówienie na telefonie, dokładnie to, co przyniosłem. Ale nie, dla niej to nie to, bo na zdjęciu wyglądało inaczej. Długo tłumaczyłem, pokazywałem, że wszystko się zgadza. W końcu, z rezygnacją, przyjęła zamówienie. Też ani dziękuję, ani przepraszam.
A jeszcze inna sytuacja, to gdy dostarczałem sushi do jakiegoś luksusowego apartamentu. Winda nie działała, więc musiałem iść schodami na ósme piętro. Z zadyszką i mokry od potu wchodzę na górę, a tam klientka patrzy na mnie z obrzydzeniem. Mówi, że nie chce już tego jedzenia, bo „wyglądam jakbym w nim grzebał”. Próbowałem jej tłumaczyć, że to od wysiłku, że jedzenie jest nienaruszone, ale ona tylko machnęła ręką i kazała mi iść.
I wiecie, co mnie najbardziej boli? To, jak ludzie traktują mnie jak gorszy sort. Eleganci w niebieskich koszulach, zamawiający kebaba za dwadzieścia złotych, traktują mnie jakby byli kimś lepszym. Ja tylko dostarczam jedzenie, ale przecież też jestem człowiekiem. Czasami już brak mi sił, smutno mi się robi. Moi rodzice w ogóle mi nie pomagają, ale uparłem się, że skończę te studia. To teraz moja jedyna szansa na lepsze życie w dużym mieście.
Nie rozumiem, czemu ludzie nie potrafią docenić pracy innych. Dostawcy, sprzątaczki, bankierzy – wszyscy zasługują na szacunek. Ale tak już jest, niektórzy myślą, że są lepsi. A przecież każdy, niezależnie od zawodu, chce zarobić na godne życie. Praca dostawcy to nie jest łatwa robota, ale to, co czasem słyszę od ludzi, to naprawdę przytłacza. No ale trzeba jakoś żyć, prawda?