Chciałam się z Wami podzielić historią, która sprawiła, że zupełnie inaczej zaczęłam patrzeć na to, co nazywamy „rodziną”. Spodziewałabym się wszystkiego, ale nie takich słów, jakie usłyszałam od własnych dzieci i to jeszcze nie twarzą w twarz.
Mam na imię Anna i przez większość życia byłam przekonana, że mam cudowną rodzinę. Wychowałam dwoje dzieci – Kasię i Piotrka. Zawsze starałam się być dla nich najlepszą mamą. Wszystko zaczęło się psuć, gdy dzieci dorosły i zaczęły swoje życie.
Niedawno mój mąż Janusz i ja obchodziliśmy rocznicę ślubu, zaprosiliśmy dzieci na uroczysty obiad. Postanowiłam przygotować wszystkie ich ulubione potrawy, tak by poczuli się wyjątkowo. Kasia i Piotrek przyjechali z partnerami i wydawało się, że to będzie wspaniały wieczór. Nie mamy wielu pieniędzy, ale odłożyliśmy trochę, by przygotować ładną uroczystość i ugościć dzieci. Wszystko, co robiliśmy, robiliśmy dla nich. Gdybyśmy mieli świętować sami dla siebie, to pewnie zrobiłabym jakieś ciasto, wypilibyśmy z Januszem po kieliszku szampana i to by było na tyle. Ale przecież to była nasza rocznica, chcieliśmy, by była wyjątkowa, nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla nich.
Po obiedzie z Januszem włożyliśmy najmłodszą wnuczkę do łóżeczka. Przypadkiem włączyłam nianię elektroniczną, zostawiając ją w salonie. Wróciliśmy do kuchni, by dokończyć przygotowania.
I wtedy to usłyszeliśmy… Rozmowę Kasi i Piotrka, która sprawiła, że nasz świat się zawalił. Mówili o nas… Jak to jesteśmy staroświeccy, jak ich denerwuje nasz sposób życia, że staramy się „kupić” ich uczucia syto zastawionym stołem. Kasia narzekała, że zawsze musi udawać, że jej się podoba to, co dla niej robimy. Piotrek dodawał, że powinniśmy dać im więcej pieniędzy, zamiast wydawać na „głupoty” jak te uroczystości.
Serce mi pękło… Przez tyle lat myślałam, że jesteśmy szczęśliwą rodziną. Może nie pomagaliśmy im już finansowo na każdym kroku, ale zrobiliśmy dla nich wszystko, co w naszej mocy. Wychowaliśmy ich, wyszkoliliśmy, urządziliśmy im piękne wesela. Pamiętam, jak Janusz wziął na siebie dodatkową pracę, aby pomóc Piotrkowi spłacić kredyt hipoteczny.
A tu nagle okazało się, że moje dzieci, moje własne dzieci, tak naprawdę mnie nie szanują. Dlaczego nie powiedzieli mi tego w twarz? Dlaczego udawali, że wszystko jest w porządku?
Z Januszem postanowiliśmy nic nie mówić. Udawaliśmy, że nic nie słyszeliśmy, ale od tamtego dnia nic już nie jest takie samo.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mogła im wybaczyć. Nie chodzi nawet o to, co mówili, ale o to, że nie mieli odwagi powiedzieć tego wprost. Że wybrali fałsz i obłudę zamiast szczerości. Czy można naprawić coś takiego?
Nie mogę przestać o tym myśleć. Czy to ja zawiodłam jako matka? Czy gdzieś po drodze popełniłam błąd, który sprawił, że dzieci tak się do nas odnoszą? Może za bardzo ich rozpieszczałam?