Mąż zarabia, ja dbam o niego i dom. Przystałam na taki układ, ale chyba zbyt pochopnie… Kilka minut temu rozmawiałam przez internet z Jarkiem. Starałam się mieć taką smutną minę… Łamiącym się głosem mówiłam, że nie mogę się już doczekać jego powrotu, że odliczam dni, kocham….
Czułam, że słucha tego z satysfakcją. Kiedy się wreszcie rozłączyliśmy, uśmiechnęłam się do siebie i leniwie wyciągnęłam na kanapie. Pomyślałam, że gdyby zorientował się, co w tej chwili naprawdę chodzi mi po głowie, to na jego twarzy zamiast zadowolenia pojawiłoby się wieeeeeelkie zdziwienie.
Jesteśmy małżeństwem od pięciu lat. I od dnia ślubu właściwie się nie rozstawaliśmy. Mąż prowadził firmę na miejscu, nigdzie nie wyjeżdżał. Codziennie rano wyprawiałam go do pracy i witałam, gdy z niej wracał. Przyzwyczaiłam się, że jest ciągle obecny w moim życiu. Kiedy więc pewnego popołudnia oświadczył, że wybiera się w interesach za granicę i to na calutki miesiąc, wpadłam w rozpacz.
Nie wyobrażałam sobie, bym mogła spędzić bez niego choćby jeden dzień. Kiedy więc pakowałam mu walizki, byłam zapłakana i rozżalona. Wyobrażałam sobie, że już pierwszego dnia umrę z tęsknoty. Ale od jego wyjazdu minęło tych dni siedem, a ja nawet nie myślę u umieraniu. Wręcz przeciwnie, czuję się… cudownie!
Dawno nie było mi już aż tak dobrze!
Dopiero teraz dostrzegłam, jak mało ciekawe było do tej pory moje życie. Po ślubie Jarek skłonił mnie, żebym zrezygnowała z pracy. Twierdził, że w jego rodzinie to mężczyźni zapewniają rodzinie byt, że nie chce, bym harowała za jakieś nędzne grosze. Rzeczywiście nie zarabiałam wtedy wiele i niezbyt lubiłam swoją pracę, więc go posłuchałam. Ba, chwaliłam się przyjaciółkom, jaki to dobry i opiekuńczy jest mój mąż. Nie sądziłam jednak, że ta jego dobroć i opiekuńczość ma swoją cenę.
Jarek całkowicie mnie sobie podporządkował. On pracował, przynosił do domu pieniądze, więc ja miałam robić wszystko, by go zadowolić i mu się za to odwdzięczyć. I robiłam. Tak Jareczku”. „Już przynoszę Jareczku”, „Słucham Jareczku”. Byłam na każde zawołanie, każde skinienie. I nawet nie zauważyłam, kiedy z żony zmieniłam się w służącą.
Czas upływał mi właściwie tylko na obsługiwaniu męża. Pranie, sprzątanie, gotowanie, prasowanie. I tak dzień w dzień, na okrągło. Byle tylko mąż czuł się dopieszczony i zadowolony, byle nie miał powodów do zdenerwowania. Najsmutniejsze było jednak to, że Jarek nigdy nie doceniał tego, co dla niego robię.
Nie pamiętam, kiedy podziękował mi za pięknie wyprasowaną koszulę, pochwalił za chrupiące kotlety. Uważał, że to mu się należy, że to mój obowiązek. Odzywał się jedynie wtedy, gdy coś mu się nie podobało.
Wystarczyło, że ten sam kotlet był za bardzo przypieczony, a na koszuli pojawiło się zagięcie, już się naburmuszał. Patrzył na mnie z wyrzutem i mówił, że jest mu bardzo przykro. Bo on zapewnia mi iście królewskie życie, a ja się nie staram, nie dbam o jego potrzeby. Milczałam targana wyrzutami sumienia, bo, głupia, dałam sobie wmówić, że rzeczywiście tak jest. Ale dopiero teraz, gdy wyjechał, przejrzałam na oczy.
Pierwszego dnia jeszcze się zapomniałam
Zerwałam się jak zwykle bladym świtem, żeby przygotować Jarkowi śniadanie. Włączyłam ekspres do kawy, nakryłam pięknie do stołu. Nie lubił jadać w biegu, byle jak i byle gdzie. Dopiero gdy zaczęłam smarować bułki masłem, dotarło do mnie, że jestem w domu sama. Natychmiast wróciłam do łóżka i nakryłam się kołderką po sam czubek nosa. Spałam do dziesiątej!
Gdy się obudziłam, wreszcie poczułam się jak prawdziwa królowa. Zrozumiałam, że mam czas tylko dla siebie! Nie muszę się martwić o to, że z obiadem dla Jarka jestem jeszcze w lesie, że pięć jego koszul ciągle tkwi w koszu na brudną bieliznę. Albo że zadzwoni i powie, że muszę natychmiast zająć się tym czy tamtym. Mogę robić, co chcę i pójść, dokąd mam ochotę. I wiecie co? To było wspaniałe uczucie.
Na początek wybrałam się na rajd po sklepach. Sama! Włóczyłam się po centrum handlowym pół dnia. Przemierzałam, próbowałam, wąchałam. Kupiłam co prawda tylko trzy rzeczy, ale i tak byłam szczęśliwa. Jarek nie tolerował takich wypraw.
Przyznaję, nigdy nie żałował mi pieniędzy na ubrania i kosmetyki, bo lubił, gdy pięknie wyglądałam i mógł się mną pochwalić, ale uważał, że wszystkie rzeczy najlepiej kupować przez internet. Bo to wygoda i oszczędność czasu. Efekt był taki, że zamiast cieszyć się z zakupów, siedziałam z nosem w komputerze i czekałam na kuriera. A potem odsyłałam większość ubrań, bo na mnie nie pasowały lub nie wyglądały tak dobrze jak na zdjęciu.
Pewnie teraz pomyślicie, że mi się w głowie poprzewracało, że zakaz buszowania po sklepach to żaden problem, że ludzie zmagają się z poważniejszymi kłopotami. Może i tak, ale pomyślcie, ile razy w ciągu ostatnich miesięcy byłyście w centrum handlowym? Pewnie co najmniej kilka… Ja od początku małżeństwa byłam ledwie parę razy!
W końcu czuję, że żyję
Potem pojechałam do swojej najlepszej przyjaciółki, Dagmary. Normalnie mogłam się z nią spotkać najwyżej na godzinkę. I to gdzieś blisko domu, żebym w razie czego mogła jak najszybciej wrócić. Jarek nie lubił, gdy na dłużej wychodziłam z domu sama. I to bez pytania.
Zaraz chciał wiedzieć, gdzie byłam, co robiłam, o czym rozmawiałam. Czasem czułam się jak na przesłuchaniu. A tamtego dnia nie musiałam się z niczego tłumaczyć! Siedziałam u Dagmary prawie do białego rana! Śmiałyśmy się, gadałyśmy o głupotach. Jak za dawnych czasów, gdy byłam jeszcze singielką.
Wróciłam taksówką, trochę wstawiona, bo wypiłyśmy dwie butelki wina! Gdyby Jarek się o tym dowiedział, toby chyba zawału dostał. W jego świecie alkohol piją tylko mężczyźni! Kobietom nie wypada, tak uważa mój mąż.
Następnego dnia trochę bolała mnie głowa, więc w domu nie ruszyłam nawet palcem. Leżałam na kanapie i oglądałam serial za serialem. Przy Jarku byłoby to absolutnie niemożliwe!!! Zaraz by powiedział, że takie siedzenie przed telewizorem to strata czasu, że mam natychmiast ruszyć cztery litery z kanapy i zrobić coś pożytecznego. Bo w domu jest tyle do zrobienia.
A sam zająłby moje miejsce na kanapie i oglądał swoje ukochane mecze piłki nożnej. W jego przypadku to nie jest strata czasu. No bo przecież on pracuje, musi się zrelaksować, odpocząć. A ja nie mam po czym odpoczywać.
Podoba mi się takie samotne życie
Nawet nie wiecie, jak bardzo! Kiedy więc kilka minut temu, pod koniec naszej rozmowy, Jarek powiedział, że skoro tak bardzo za nim tęsknię, to postara się wrócić kilka dni wcześniej, zaprotestowałam. Powiedziałam łamiącym głosem, żeby się mną nie przejmował, że wytrzymam, że chcę, żeby wszystko dobrze pozałatwiał. Bo jego dobro jest dla mnie najważniejsze.
Z zadowolenia mruczał jak stary kocur. Założę się, że do głowy mu nawet nie przyszło, że nie byłam szczera. Że powiedziałam tak, bo chcę jeszcze trochę nacieszyć się wolnością. Pójść na dyskotekę, do kina na komedię romantyczną, na plotki z przyjaciółkami. A w międzyczasie zastanowić się, co muszę zmienić w naszym małżeństwie. Nie zamierzam opuszczać Jarka. Nadal bardzo go kocham i chcę o niego dbać. Ale tak jak dotąd być nie może!