„Mąż nalegał na dziecko i zwyczajne życie, ale ja nie chciałam rezygnować z luksusu. W końcu odszedł do innej”

„Od znajomych dowiedziałam się, że odszedł z pracy i założył własną firmę. Ostatnio, na początku zimy, widziałam Mikołaja w parku. Wyglądał świetnie, pchał przed sobą wózek dziecięcy i śmiał się głośno, zaraźliwie z czegoś, co opowiadała mu młoda, niepozorna kobieta uczepiona jego ramienia. Chyba był szczęśliwy…”.

Pani Jolanta Krysicka? – usłyszałam, ledwo odebrałam połączenie; głos był suchy i oficjalny.

– Proszę jak najszybciej przyjechać do szpitala na ulicy Banacha. Pani mąż miał wypadek.

I tyle. Cały komunikat. Niczego więcej nie udało mi się dowiedzieć. Jaki wypadek? Gdzie? W jakim jest stanie? Głupie babsko po drugiej stronie po prostu się rozłączyło. Spojrzałam z niechęcią na telefon, jakby on mógł mi udzielić jakiejkolwiek informacji. Potem otworzyłam swój kalendarz w komputerze i westchnęłam.

Czekały mnie jeszcze dwa ważne spotkania i kilka maili do napisania. Przez chwilę się wahałam. Ostatecznie Mikołaj jest pod dobrą opieką i nic mu nie pomogę sterczeniem na korytarzu… Z drugiej strony, skoro do mnie zadzwonili, to chyba sprawa jest poważna. W końcu podjęłam decyzję.

– Agato, odwołaj, proszę, wszystkie moje dzisiejsze spotkania. Muszę jechać do szpitala – oznajmiłam zdumionej sekretarce.

– Jutro pani będzie?

Agata wiedziała, że nie ma sensu pytać, co się stało. Nie zwykłam mieszać spraw prywatnych z życiem zawodowym.

– Oczywiście – odpowiedziałam bez żadnych złych przeczuć.

Droga do szpitala zajęła mi niecałe pół godziny, ulice były praktycznie puste. Pomyślałam, że już dawno nie widziałam miasta w zwykły dzień w południe. Zazwyczaj o tej porze byłam w pracy albo w delegacji. Na dole zaczepiłam pielęgniarkę w izbie przyjęć.

– Szukam męża Mikołaj K.? – wydawała się w pierwszej chwili zupełnie nie kojarzyć, o kogo chodzi, ale po zerknięciu do komputera jej twarz się zmieniła. – Ach, no tak. Drugie piętro, OIOM – powiedziała, posyłając mi dziwne spojrzenie. – Ale nie wiem, czy…

– Dziękuję – rzuciłam.

Na drugim piętrze zabłądziłam zaledwie trzy razy. Kiedy znalazłam odpowiedni oddział, zatrzymały mnie mleczne drzwi, zamknięte na głucho.

Po raz pierwszy poczułam strach

– Tam nie można wchodzić – młoda pielęgniarka chciała mnie wyminąć.

– Przepraszam, mój mąż tam leży, przywieziono go dzisiaj, podobno miał wypadek – wyjaśniłam szybko. – Czy mogłaby pani się czegoś dowiedzieć? Mikołaj Krysicki.

Pół godziny później wyszedł do mnie lekarz. Bez zbędnych ozdobników w postaci powitania zaprosił mnie do dyżurki.

– Pani mąż jest nieprzytomny – oznajmił mi. – Robimy, co w naszej mocy, ale nie mogę powiedzieć pani nic więcej.

– Ale co się stało?!

Po godzinie spędzonej w szpitalu moje opanowanie, z którego zawsze byłam taka dumna, chwiało się w posadach.

– Nikt pani nie powiedział? – mężczyzna spojrzał na mnie bystro, a potem westchnął, kiedy pokręciłam głową. – Pani mąż miał wypadek.

– Co takiego?! – nie wiem, czy to powiedziałam, czy tylko pomyślałam; chwilę później poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod stóp.

Ocknęłam się na kanapie w dyżurce

Obok mnie stała pielęgniarka i robiła mi jakiś zastrzyk. O coś mnie pytała, ale tylko potrząsnęłam głową na znak, że czuję się już dobrze. Mikołaj miał wypadek i jest w fatalnym stanie.

Poznaliśmy się na jakiejś studenckiej imprezie, którą polibuda organizowała wspólnie z uniwerkiem. Mikołaj studiował architekturę, ja kończyłam ekonomię. Wpadł mi w oko od razu. Wysoki, przystojny blondyn o zniewalającym uśmiechu i szczerym, zaraźliwym śmiechu.

Kosztowało mnie trochę zachodu, by znaleźć się w jego otoczeniu, ale kiedy już mnie zauważył, poszło błyskawicznie. Zaczęliśmy się spotykać i to była całkowicie zwyczajna historia. Miłość, obrona dyplomów, ślub i urządzanie wspólnego życia.

Mieliśmy przy tym masę szczęścia, bo Mikołaj dostał się do pracy do renomowanej pracowni architektonicznej, a ja niedługo po dyplomie załapałam się na staż w dużej firmie doradczej. Dodatkowo odziedziczyłam w rodzinnym mieście mieszkanie po babci. Jego sprzedaż dała nam wkład własny na mieszkanie w Warszawie.

Oczywiście na resztę musieliśmy wziąć kredyt, ale nasze zarobki nawet tuż po studiach były wystarczająco wysokie, żebyśmy nie musieli się martwić o spłacanie rat. Wybraliśmy ładny, obszerny apartament w nowo budowanym bloku i cieszyliśmy się życiem.

Dlaczego więc wszystko nagle się posypało?

Żadnych dzieci, rozumiesz? Mam na to jeszcze czas!

Mikołaj był zdolny, dużo pracował i świetnie zarabiał. Już na studiach zatrudnił go u siebie jeden z profesorów, który wróżył mu wielką karierę. Projekty męża były naprawdę świetne. Uwielbiał swój zawód, chociaż czasami…

– Wiesz, mam już dość robienia tych wtórnych, wciąż takich samych projektów rezydencji – westchnął kiedyś. – Ci wszyscy bogacze, którym wydaje się, że są tacy oryginalni, to w gruncie rzeczy takie same pustaki.

– Tym lepiej, Miśku – wzruszyłam ramionami. – Masz mniej pracy.

– A może… – pociągnął mnie do siebie i posadził sobie na kolanach. – Może potrzebujemy trochę odmiany? Może powinniśmy pomyśleć o dzieciach?

– Daj spokój – żachnęłam się. – Mamy jeszcze czas, poza tym to nie jest dobry moment.

Ja również dobrze wykorzystałam szansę, którą otrzymałam w firmie. Nie ukrywam, że miałam też trochę szczęścia. Po stażu dostałam się do wymarzonego działu, w którym dziewczyny, jedna po drugiej, zachodziły w ciążę. Zastępowałam je, a że byłam dobra i błyskawicznie się uczyłam – awansowałam.

W końcu dotarłam prawie na sam szczyt. Zostałam dyrektorem finansowym. Nade mną był już tylko prezes.

– Pani Jolu – słyszałam często od zwierzchników – jest pani prawdziwym skarbem. Na pani zawsze można polegać.

Nie mogłam zawieść swoich szefów, zwłaszcza że doskonale płacili, a pieniądze były nam potrzebne. Przyzwyczailiśmy się do luksusowego stylu życia. Zmieniliśmy mieszkanie na większe, w lepszej, bardziej prestiżowej lokalizacji.

Mieliśmy panią do sprzątania, obiady jadaliśmy na mieście, a wolny czas spędzaliśmy albo na zagranicznych wyjazdach, albo w ekskluzywnych hotelach ze spa. A to wszystko kosztowało. Nie chciałam tego stracić, a nie czułam się w firmie jeszcze tak pewnie, by pozwolić sobie na długą nieobecność.

Każdego dnia czułam na karku oddech młodszych, zdeterminowanych i coraz bardziej bezwzględnych wilczków. Sprawę dziecka Mikołaj podnosił często aż do momentu, kiedy wybrał sobie na to wyjątkowo niesprzyjające okoliczności.

– Daj mi święty spokój! – wrzasnęłam, wyładowując na nim swoje frustracje z całego dnia. – Nie jestem krową rozpłodową, żeby skupiać się na dzieciach! Mam dopiero trzydzieści cztery lata i karierę przed sobą!

Chcesz pracować na własny rachunek?

– Za chwilę może być za późno – odpowiedział mi wtedy. – A ja nie chcę biegać na wywiadówki jako dziadek.

– Jakie za późno, o czym ty mówisz? Teraz kobiety decydują się na dziecko w okolicach czterdziestki i są zadowolone – obruszyłam się.

– Ale ja chcę mieć więcej dzieci – oświadczył mi twardym tonem. – Nie tylko jedno.

Przestraszył mnie wtedy. W jego wzroku, w jego głosie było coś takiego… Do tej pory w zasadzie we wszystkim się zgadzaliśmy. Kłóciliśmy się rzadko, najczęściej o drobiazgi. W sprawach istotnych zawsze mieliśmy wspólne stanowisko.

Teraz zaczęłam się zastanawiać, czy to aby na pewno było wspólne stanowisko. A może tylko moje, Mikołaj zaś zgadzał się ze mną dla świętego spokoju? Po tamtej sprzeczce w naszym małżeństwie pierwszy raz pojawiły się ciche dni. To znaczy, rozmawialiśmy, ale był między nami wyczuwalny dystans. Po tygodniu życie wróciło do normy, ale o dzieciach już nikt nie wspominał.

Mniej więcej w tym samym czasie szefowie Mikołaja postanowili wziąć udział w jakimś prestiżowym konkursie i mój mąż strasznie się do tego zapalił. Każdy z architektów mógł przedstawić swój projekt, a szefowie potem mieli wybrać najlepszy.

Mikołaj pracował jak szalony, opowiadał mi o swoich wizjach, pokazywał szkice, a ja słuchałam go z przyjemnością. Przypominał mi chłopaka, w którym się zakochałam. W jego wzroku był znowu ogień, a jego śmiech zarażał.

Widziałam jego projekt, był świetny

Szefowie też tak uważali. Kiedy Mikołaj oznajmił mi, że wybrali jego dzieło, trzymałam mocno kciuki, żeby wygrali. Niestety nie udało się. Zajęli trzecie miejsce. Mikołaj był zdruzgotany.

– Gdyby moi inteligentni inaczej szefowie nie wprowadzili poprawek, wygraną mielibyśmy w kieszeni – powiedział rozgoryczony.

– Nie możesz być tego pewny – zaoponowałam ostrożnie.

– Mogę – westchnął. – Po ogłoszeniu wyników rozmawiałem z jednym z jurorów i pokazałem mu pierwotne rysunki. Tylko pokręcił głową… – sięgnął po butelkę i nalał sobie kolejną szklaneczkę whisky. – Powiedział, że te zmiany całkowicie odebrały ducha mojemu projektowi.

– Będzie następny konkurs, Misiu…

– Chcę od nich odejść i pracować na własny rachunek – oświadczył nagle, jakby nie słyszał tego, co powiedziałam.

– Nie możesz tego zrobić – zaprotestowałam. Przez moją głowę natychmiast przemknęły wizje niespłaconych rat kredytu, konieczności zaciskania pasa i oszczędzania na wszystkim. – Tu masz pewną, i to wysoką pensję, a że szefowie są tacy, jacy są… – wzruszyłam ramionami. – Wszędzie będzie tak samo.

– Dlatego chcę pracować dla siebie – powiedział z uporem Mikołaj.

– Wstrzymaj się jeszcze chwilę, przemyśl to, zastanów się – tłumaczyłam, drżąc wewnątrz ze strachu, że już złożył wypowiedzenie i w zasadzie nie ma o czym mówić.

Na szczęście udało mi się wybić mu ten pomysł z głowy

Wracał wprawdzie jeszcze kilka razy do tematu, ale nie na darmo byłam ekonomistką z wykształcenia. Spokojnie i rzeczowo przedstawiłam mu wyliczenia, z których jasno wynikało, że nie stać nas na brak jego zarobków przez dłuższy czas, nie wspominając już o kosztach założenia firmy, wynajęcia pracowni i tak dalej.

Na otarcie łez kupiłam mu motocykl na czterdzieste urodziny. Ucieszył się bardzo. A dwa tygodnie później – miał na nim wypadek.

W szpitalu na mój widok odwrócił wzrok do ściany

– Dobrze się pani czuje? – jakby z oddalenia dotarł do mnie głos pielęgniarki.

Resztę dnia i całą noc spędziłam jak w odrętwieniu. Nasze piękne, wysprzątane i idealnie urządzone mieszkanie jeszcze nigdy nie wydawało mi się tak puste i obce. I takie ciche.

Siedziałam na skórzanej kanapie, przede mną na stoliku, który sprowadziliśmy prosto z Włoch, stała filiżanka z zimną kawą, a mnie ciągle w głowie obracało się tylko to jedno pytanie: „Dlaczego?”.

Nie wiem, kiedy zasnęłam. Obudziłam się nad ranem, skostniała z zimna. Śniło mi się coś koszmarnego, nie pamiętałam co. Wstałam z trudem. Od niewygodnej pozycji bolały mnie plecy. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, co się stało. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero piąta rano. Miałam mnóstwo czasu, żeby dojechać do pracy…

Pod prysznicem dotarło do mnie, że do żadnej pracy się nie nadaję. Nie byłam w stanie przypomnieć sobie rzekomo najważniejszych spraw, którymi jeszcze dwadzieścia cztery godziny temu zaprzątałam sobie głowę.

Tuż przed ósmą zadzwoniłam do szefa i poprosiłam o kilka dni urlopu. Nawet jeżeli był zaskoczony moją prośbą, nie dał tego po sobie poznać. W szpitalu byłam już o dziewiątej.

– Odwiedziny są od trzynastej – burknęła na mój widok niemiła pielęgniarka.

Na szczęście zauważył mnie lekarz. Gestem zaprosił do dyżurki.

– Pani mąż odzyskał przytomność. Jest jeszcze bardzo słaby, tylko… – zawiesił głos.

Skinęłam głową. Niczego bardziej nie chciałam niż spotkania z Mikołajem. Zawahałam się przed drzwiami. Nagle ogarnął mnie lęk. A jeżeli mój mąż ze mną też nie będzie chciał rozmawiać? Weszłam cichutko do środka. Na widok Mikołaja, prawie całego w bieli, z rurkami wychodzącymi z jego ciała, poczułam się słabo. Z wysiłkiem przywołałam na twarz uśmiech i podeszłam do łóżka.

– Cześć – szepnęłam.

Na dźwięk mojego głosu uniósł powieki. Jego oczy były puste i pozbawione blasku. Nic nie powiedział, a po chwili odwrócił wzrok.

– Jak się czujesz? – wiem, że to było idiotyczne pytanie, ale nic innego nie przyszło mi w tamtej chwili do głowy.

– Idź do domu – wychrypiał.

Głos, który wydobył się z jego gardła, w niczym nie przypominał głosu mojego męża.

– Ale ja… – chciałam zaprotestować.

– Nie – to jedno ostre słowo przerwało mój niepewny protest.

Nie wyszłam od razu. Spędziłam w jego izolatce jeszcze z godzinę, na wszelkie sposoby próbując nawiązać z nim kontakt. Nie udało mi się. Mikołaj odwrócił głowę do ściany i zamknął oczy. Wyprosiły mnie pielęgniarki.

Wygląda na to, że w końcu znalazł powód do życia

Następne dni spędziłam, na przemian siedząc przy łóżku milczącego Mikołaja. Mikołaj mógł wyjść ze szpitala dopiero po miesiącu. Zdążyłam już dojść do siebie. Zadowolona i rozświergolona pojechałam po niego i zawiozłam do domu.

Znalazłam świetnego lekarza, który podjął się fizjoterapii Mikołaja. Załatwiłam w jego pracy dłuższy urlop, przygotowałam jego ulubione dania na obiad. Myślałam, że teraz już wszystko będzie tak jak dawniej. Nic z tego…

– Chcę rozwodu – to były pierwsze słowa, które do mnie powiedział po powrocie.

Zamarłam z pokrywką garnka w dłoni.

– Jolu – spojrzał na mnie z głębokim smutkiem w oczach. – Miałem bardzo dużo czasu na myślenie. Ja już nie mogę tak żyć.

– Moje życie, nasze życie… jest puste. Nie chcę już tak. Nie chcę robić kolejnych sztampowych projektów, nie chcę wracać do pustego, cichego i sterylnego domu, rzygam też pięciogwiazdkowymi hotelami, które są dokładnie takie same. Pragnę mieć normalne życie, Jolu. Chcę widzieć sens w tym, co robię.

– Kryzys wieku średniego…

– Nazywaj to, jak chcesz – westchnął. – Ale ja naprawdę nie mogę.

Wyprowadził się jeszcze tego samego wieczoru

Wiele razy próbowałam z nim rozmawiać i wpłynąć na jego decyzję. Nie udało mi się. Pół roku później byliśmy już po rozwodzie. To było dwa lata temu. Od znajomych dowiedziałam się, że odszedł z pracy i założył własną firmę. Razem z kumplem ze studiów prowadzą biuro projektowe i podobno są nieźli.

Ostatnio, na początku zimy, widziałam Mikołaja w parku. Wyglądał świetnie, pchał przed sobą wózek dziecięcy i śmiał się głośno, zaraźliwie z czegoś, co opowiadała mu młoda, niepozorna kobieta uczepiona jego ramienia. Chyba był szczęśliwy… Chwilę szłam za nimi, potem skręciłam w bok. Uciekłam.

Co u mnie? No cóż, prezes finansowy przechodzi na emeryturę, a ja właśnie otrzymałam propozycję objęcia jego stanowiska. Mogę powiedzieć, że osiągnęłam swój cel. Tylko dlaczego to wcale mnie nie cieszy?

Related Posts

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *