Od najmłodszych lat podejrzewałam, że nie jestem dzieckiem moich rodziców. Oczywiście kochali mnie, opiekowali się mną i spełniali moje prośby, ale wszystkie drobne rzeczy w życiu codziennym wskazywały, że nie jestem biologiczną córką moich rodziców. Na przykład pewnego razu, gdy miałam 10 lat zobaczyłam zdjęcie mnie, mamy i taty. Ogólnie rzecz biorąc, jestem jedynaczką i to w dodatku późną. Rodzice na zdjęciu nie byli młodą parą, ale ich rysy twarzy kolosalnie różniły się od moich. Tata ma długi, prosty nos, mama taki sam, tylko mniejszy, ale ja mam nos jak ziemniak. Poza tym mama i tata mają ciemne włosy i takie same brwi i rzęsy. Ja jestem jasną blondynką, a moich brwi prawie nie widać. Co więcej, różnimy się nawet budową ciała. Rodzice są wysocy i szczupli, mają długie i smukłe kończyny, a ja jestem średniego wzrostu i z natury jestem duża.
Gdy zauważyłam nasze różnice na zdjęciu i o nich powiedziałam, rodzice przestali organizować takie wspólne „sesje zdjęciowe”.
Co więcej, jeśli chodzi o zdjęcia, to do 4. roku życia nie mam żadnych zdjęć! Wiecie, fotografii jako niemowlak. Każdy ma zdjęcie jak był rozkosznym bobasem, a ja nie mam żadnego z tamtego okresu. Nawet ze chrzcin. Rodzice tłumaczą to tym, że nie mieli wtedy własnego aparatu, a chodzenie do studia fotograficznego było drogie. Gdy pytałam o to, krewni wzruszali ramionami, tata dawał niejasne odpowiedzi wymyślane na bieżąco, a mama płakała, że ranię ją swoimi podejrzeniami.
Z wiekiem moja dociekliwość przybierała na sile. Prosiłam mamę, żeby pokazała mi mój akt urodzenia, albo książeczkę zdrowia, bo niby chciałam sprawdzić o której godzinie się urodziłam. Rodzice powiedzieli, że zgubiły się podczas przeprowadzki, ale to mnie nie powstrzymało.
Zaczęłam grzebać w biurku ojca i tam znalazłam list, w którym ktoś pytał, jak się czuje dziewczynka, czy jest zdrowa i grzeczna. Podejrzewałam, że tą dziewczynką byłam ja. Szukałam dalej dowodów potwierdzających to w 100%. Dokumentów adopcyjnych niestety nie znalazłam.
Widząc, że biurko zostało przekopane, moi rodzice domyślili się, czego tam szukałam. Wieczorem, myśląc, że śpię, zaczęli rozmawiać na ten temat siedząc w kuchni. Mama powiedziała, że boi się, że mnie straci, jeśli dowiem się, że jestem adoptowanym dzieckiem. A więc miałam rację.
Leżałam wtedy w łóżku i próbowałam zrozumieć, co czuję?
Czy to była złość, że przez 14 lat byłam okłamywana? Radość, że w końcu tajemnica wyszła na jaw? Czy wdzięczność za to, że dali mi dom i rodzinę?
Bez względu na wszystko, nie opuściłam swoich rodziców. A nasze relacje nie pogorszyły się. Słusznie mówi się, że rodzicami nie są ci, którzy stworzyli dziecko, ale ci, którzy je wychowali.
Obecnie mam 40 lat i teraz to ja opiekuję się rodzicami. Tak mogę spłacić swój dług, który mam wobec nich. Bardzo ich kocham i będę im wdzięczna do końca życia