Wychowaliśmy z mężem dwóch synów, starszy syn już dawno się ożenił. Mieszka za granicą z rodziną. Wychowuje dwójkę dorosłych już dzieci. Z nim prawie się nie widujemy. Ostatni raz odwiedził nas cztery lata temu, a teraz przyjechał na ślub brata, ale to tylko na dwa dni i bez rodziny, bo mieli jakieś problemy w firmie i musiał szybko wrócić do pracy.
Młodszy w tamtym roku skończył trzydzieści dwa lata i wreszcie ucieszył nas wiadomością, że zamierza się żenić. Byliśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu. Pewnego dnia zapytał, czy nie mamy nic przeciwko, żeby po ślubie zamieszkali z nami, w naszym domu. To pytanie ucieszyło mnie równie mocno, co informacja o ślubie. Już dawno marzyłam, żeby choć jeden syn przyprowadził synową do domu.
Po ślubie młodzi pojechali na miesiąc miodowy do Grecji na tydzień. A potem zaczęliśmy się przyzwyczajać do siebie i do wspólnego życia. Przez pół roku nasza synowa zachowywała się skromnie. Niczego jej nie narzucałam, żeby jej nie odstraszyć, powoli wprowadzałam ją w nasz zwykły tryb życia.
Zanim zamieszkała z nami synowa, myśleliśmy, że żyjemy całkiem normalnie i dostatnio. Przez całe życie dbałam o czystość i przytulność w naszym domu. W każdym pokoju mam dywan, kanapy pokryte są pięknymi narzutami, w kredensie mam położone haftowane serwetki, które wyhaftowałam własnoręcznie, a na nich równiutko stała ustawiona kolekcja kryształów.
Po pół roku ona i syn zaczęli planować remonty w domu. Nie widziałam takiej potrzeby, bo w domu było wszędzie czysto. Przed ich ślubem odmalowałam każdy pokój. Ale oni zdecydowali się na kapitalny remont. Postanowili wymienić drzwi i okna na większe. Wyburzyć ścianę między kuchnią i salonem. Nie miałam nic przeciwko. Jeśli nie mają, gdzie wydać pieniędzy, to niech remontują, gorzej przecież nie będzie.
Wszystkie dywany zwinęłam i wyniosłam na strych, kryształy pozawijałam w gazety i również wyniosłam w bezpieczne miejsce. Syn z kolegami powynosili meble do garażu, w domu praktycznie nic nie zostało. Gdy wszystko było, gotowe wkroczyła ekipa remontowa. Wraz synem i jego żoną na czas remontu przenieśliśmy się do mieszkania należącego babci synowej.
Dwa tygodnie temu prace się skończyły i mogliśmy wrócić do domu. Cóż mogę powiedzieć, ekipa wzięła niemałe pieniądze, ale nie ma na co patrzeć.
Wcześniej, w każdym pokoju była inna kolorystyka. Zasłony i narzuty kupowałam dopasowując je do koloru ścian, dywan też w każdym pokoju pasował kolorystycznie. A teraz wszystko jest jednolite i mdłe. Pokoje są po prostu białe, żadnych firanek, tylko szare zasłony – takie matowe – wygląda to nieciekawe. Gustu, powiem wam szczerze, moja synowa w ogóle nie ma.
Zapytam ją, kiedy będziemy znosić dywany, a ona mi odpowiedziała, że dywany teraz nie są w modzie.
Ale jak to tak? Zdemontowali drewnianą podłogę i położyli płytki. Teraz można zamarznąć w nogi. W domu od tych remontów stało się tak ponuro, a dywany chociaż trochę ożywiłyby pomieszczenia, no i w nogi byłoby cieplej.
Meble też wymienili. Zrobiło się bardzo pusto. W salonie stoi kanapa i dwa zielone kwiaty. Telewizor wisi na ścianie, a pod nim tylko mała, biała szafeczka.
Gdy zapytałam, gdzie będzie miejsce na moje kryształy, synowa nic nie odpowiedziała, tylko popatrzyła na mojego syna. On powiedział: jak widzisz mamuś, nie ma tu na nie miejsca. Jak tak bardzo ci na nich zależy, to możesz je trzymać u siebie w pokoju.
Serce mnie zabolało. Jaka oni mogą? Całe życie zbierałam te skarby, dla nich się starałam. A oni tego wszystkiego nie potrzebują. Gdzie mam je trzymać, jak wyrzucili mój przeszklony kredens?
Patrzę na mój dom i go nie poznaję. Był taki kolorowy i bogaty, a teraz jest nijaki, zimny i pusty. Wstyd mi będzie przed ludźmi. Jak tu teraz kogoś do domu wpuścić? Przyjdzie ksiądz po kolędzie dom poświęcić i co on sobie o nas pomyśli, że biedni jesteśmy.
Dobrzy ludzie, poradźcie mi, jak im przemówić do rozumu? Jak ich przekonać do przemalowania ścian, żeby dom znów stał się przytulny. Teraz czuję się jak w szpitalu i obawiam się, że przez to naprawdę nabawię się jakiejś depresji.